siedemnaście

74 14 6
                                    

a.n. Zbliżamy się do końca pierwszej części - bardzo ważnego i przełomowego momentu. Mam nadzieję, że Ci, którzy jeszcze nie zrezygnowali z czytania są zadowoleni z tekstów, które publikuję tu co tydzień. Proszę, czytajcie i mówcie mi, co czujecie, kiedy czytacie. I dziękuję. 

/G.

****

     Kończył mi się czas. Z każdym kolejnym rankiem budziłem się przepełniony niepokojem. Z każdym kolejnym wieczorem zasypiałem z myślą, że obudzę się ze ściśniętym żołądkiem. Ostatni tydzień wakacji składał się właśnie z takich wieczorów i poranków. Miałem wrażenie, że nic innego się nie działo.

     W czwartek, dwa dni przed wyjazdem tata przyszedł do mojego pokoju. Stanął w drzwiach, ogarniając wzrokiem pomieszczenie. Był smutny.

     - Masz już wszystko, co potrzebne? – zapytał.

     - Myślę, że brakuje mi pewności siebie i ogólnego rozeznania w kontaktach międzyludzkich...

     - Żarty się ciebie trzymają, jest lepiej, niż myślałem – powiedział, uśmiechając się pod nosem.

     - Lepiej?

     - Lepiej – uciął krótko. Dobrze wiedziałem, co myślał. Spodziewał się pewnie, że będę panikować i trząść się ze strachu. Szczerze mówiąc, sam dziwiłem się, że było inaczej. Ojciec wszedł do środka i usiadł obok mnie na łóżku. Spojrzałem na niego. Był jakby mniejszy, przytłoczony, zmartwiony. Wbił wzrok w podłogę i długo tak patrzył, nie mówiąc zupełnie nic. Złożył dłonie i nerwowo przeplatał palce między sobą. W końcu wziął głęboki oddech i uniósł wzrok, patrząc mi w oczy.

     - Nie wyobrażam sobie tego miejsca bez ciebie – powiedział cicho. Posmutniałem. Nie lubiłem widzieć go przybitego, a w tamtym momencie był zdruzgotany. Miałem wrażenie, że za chwilę się rozpadnie. Nie widziałem go takiego nigdy wcześniej. Nie wiedziałem, jak się zachować.

     - Tato...

     - Przepraszam cię, Jack. Ja po prostu... chciałem, żebyś wiedział, że będę za tobą tęsknił. Gadam głupoty, ty przecież...

     - Wiem o tym, tato – wtrąciłem, kończąc jego myśl. - Ja też będę tęsknił. Będę tęsknił jak cholera, za tobą, za mamą, za tym miastem, za wszystkim, co tu zostawię. Ale nie zostawię tego na zawsze. Będę tu wracał, tak często, jak tylko będę mógł. Wiesz dobrze, że wcale nie chcę wyjeżdżać. Zupełnie. Ale powiedziałeś mi, nie tak dawno temu, że powinienem zacząć żyć i iść do przodu. Ufam ci, że miałeś rację. Chciałbym spróbować pójść naprzód...

     - Och, synu. A co jeśli...

     - ... sobie nie poradzę? – dokończyłem, a on lekko kiwnął głową. Spojrzał na mnie przepraszająco. – W porządku. Też się tego boję, tato. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Ale jakoś muszę się przekonać, tak? – Chciałem uśmiechnąć się do niego pokrzepiająco, ale gdzieś w głębi serca sam wątpiłem w swoje słowa.

     Obaj milczeliśmy jakiś czas. Wydawało mi się, że każdy z nas próbował przetrawić fakt, że przez długi czas nie będziemy mogli porozmawiać w ten sposób. Będzie dzielił nas dystans prawie tysiąca kilometrów. To dużo. Dużo za dużo. Wiedziałem, że długo mi zajmie zaakceptowanie tego, że nie będę mógł przyjść i wypić z nim wieczornej herbaty, czy uśmiechnąć się, kiedy będzie wychodził do pracy. Ale teraz, siedząc tu, przy ojcu, który kruszył się tuż obok, dotarło do mnie, że jemu może sprawić to większą trudność. I bałem się, że to on sobie nie poradzi.

     - Twoja mama, ona też bardzo przeżywa twój wyjazd.

     - Wiem. Pomagała mi wczoraj przy pakowaniu. Często mnie przytulała... To do niej niepodobne.

     - To prawda.

     - Żałuję, że zrobiła to dopiero, kiedy ma mnie zabraknąć. To znaczy, kiedy wyjeżdżam. Brakuje mi jej.

     - Wiem, synu. Mi też czasem jej brakuje, mimo, że jest tu cały czas. Mam nadzieję, że to się jeszcze kiedyś zmieni.

     - Masz na myśli jej dystans?

     - Tak. Nietrudno zauważyć, że jest inna niż kiedyś. Często o tym rozmawiamy, ja i mama. Ona... nie zupełnie umie sobie z tym poradzić. No wiesz, z tym całym chłodem. Przykro mi patrzeć na nią, bo widzę, że nie jest w pełni szczęśliwa. A teraz jeszcze ty wyjeżdżasz i... Ech, mam nadzieję, że wszystko się ułoży.

     - Przykro mi. Z powodu mamy. Nie rozmawiałem z nią o tym, jak ona się czuje. Trochę mi teraz głupio...

     - Nie martw się. Będziesz miał jeszcze okazję – odparł.

     - Tato – powiedziałem, łapiąc go za rękę, może nieco mocniej, niż chciałem. – Dziękuję ci. Za wszystko.

     Uśmiechnął się gorzko i przytulił mnie, chyba mocniej, niż chciał. Usłyszałem, jak pociąga nosem, ale nic nie powiedziałem. Dobrze wiedziałem, że nie chciał, abym to zauważył. Trzymałem go w ramionach, nie pozwalając mu się rozpaść. Był moim ojcem, ale w tamtej chwili czułem się, jakby był małym chłopcem, potrzebującym pocieszenia. Jak ja, przez całe moje życie. Czy to możliwe, że w tamtym momencie trzymałem w ramionach samego siebie..? 

z zamkniętymi oczamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz