czternaście

82 17 8
                                    

     Znów siedziałem na naszej ławce, zastanawiając się, gdzie jest Maisie. Nie widziałem jej od sześciu lat. Sześciu paskudnie długich lat, które ciągnęły się jak wieki, ale jednocześnie minęły w mgnieniu oka. Jak to możliwe, że przez tyle czasu nie zadzwoniłem do niej ani razu? Jakim cudem ona dzwoniła do mnie codziennie przez prawie rok od przeprowadzki? Dlaczego nie dałem sobie wytłumaczyć, że powinienem odpuścić? Co było ze mną wtedy nie tak? I co jest ze mną nie tak teraz?

     Od jakiegoś czasu miałem ochotę po prostu podnieść słuchawkę i do niej zadzwonić. Ale potem dochodziłem do wniosku, że to byłoby głupie. Skąd mogłem wiedzieć, czy nie zmieniła numeru, albo może mieszkała na drugim końcu świata, gdzie nie było zasięgu... Skąd mogłem mieć pewność, że kiedy odbierze nie rozłączy się zaraz po tym, jak usłyszy, kto dzwoni. Właściwie, gdy tak o tym myślałem ona wcale mnie nie zraniła. Sprawiła mi przykrość, ale to wszystko i to nie ja byłem tu ofiarą. Jestem pewien, że cierpiała za każdym razem, kiedy mój tata odpowiadał jej, że nie mogę teraz odebrać, albo nie ma mnie w domu. Mieliśmy umowę – będziemy razem na zawsze. I mimo, że wydawało mi się, że mnie zostawiła, to nie ona dała temu wszystkiemu odejść. Ona po prostu była daleko. Mnie nie było w ogóle.

     Często myślałem o tym, gdzie teraz jest, co robi, czy jest szczęśliwa. Zastanawiałem się, czy czasem o mnie myśli. Jeśli tak, ciekawe co czuła, kiedy pojawiałem się w jej głowie. Zapewne nic dobrego.

     Chciałem cofnąć się do tego wieczora, kiedy wszystko się zepsuło. Kiedy ja wszystko zepsułem. Chciałem jej powiedzieć, że wcale mnie nie zostawia, że jakoś przetrwamy całą te odległość, że zawsze mieliśmy być przyjaciółmi i moje głupie uczucia, czy postanowienie jej rodziców tego nie zmienią. Gdybym tylko mógł, zrobiłbym to, bez wahania.

     Nie powinienem myśleć o niej tak często. Nie powinienem wracać do czegoś, co już dawno przestało istnieć. Czasem siedząc w tym miejscu zamykałem oczy i wyobrażałem sobie, że ona siedzi gdzieś obok i patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi oczami, i uśmiecha się, marszcząc obsypany piegami nos. To była wizja, którą lubiłem przywoływać. Wzdychałem wtedy ciężko i wyrzucałem z siebie trzy słowa, które za każdym razem bolały mnie bardziej:

     - Tęsknie za tobą. 




/G.

z zamkniętymi oczamiWhere stories live. Discover now