dziesięć

54 11 5
                                    

a.n. Chciałam napisać coś wartościowego, ale chyba nie umiem... Jak się trzymacie? Mam nadzieję, że lepiej niż ja. Bardzo bałam się tego momentu, bo zbliżam się do chwili, w której zabraknie mi rozdziałów do publikowania. Od października nie napisałam ani słowa w historii Jacka. Bo nie miałam czasu, bo były ważniejsze rzeczy. A teraz, kiedy teoretycznie w końcu mogłabym zatonąć w słowach, nie mam na to siły. Łamie mi to serce... 

Przepraszam Was, że publikuję tu tak bez życia, ale taka właśnie teraz jestem :/ mam nadzieję, że wkrótce ponownie odnajdę połączenie głowa-serce-palce-klawiatura. Życzcie mi szczęścia, bo naprawdę mi się przyda. Jak mało co teraz. A ja życzę Wam zdrowia. I spokoju. I wszystkiego dobrego. I dziękuję Wam.

p.s. to bardzo krótki rozdział, więc jeśli ktoś czuje przez niego niedosyt - wybaczcie



*     *     *   


     Dzień przed wigilią do domu przyjechała June.

     June.

     Moja siostra.

     Osoba, której nie znałem.

     Ktoś, kto był moją rodziną, ale nie miał ze mną nic wspólnego.

     Ktoś, kogo powinienem darzyć miłością i do kogo nie czułem zupełnie nic.

     Ktoś kto znaczył dla mnie dokładnie tyle, co przypadkowy przechodzień, mijany na przejściu w Nowym Jorku.

     June.

     Nieznajoma.

     Byłem ciekaw, czy myślała o mnie tak samo.

z zamkniętymi oczamiDonde viven las historias. Descúbrelo ahora