trzy

70 14 9
                                    

   Każdego kolejnego dnia biłem się z myślami i zastanawiałem się, jak to możliwe, przegrywać ze sobą za każdym razem. Wahałem się, czy pojawić się na umówionym spotkaniu. Wahałem się, czy odwołać to wszystko. Nie byłem pewien, czy dam sobie radę.
   Myśli o tym, jak dobry mógł okazać się piątkowy wieczór, brutalnie ścierały się z tymi, które mówiły, że nic się nie uda. W pewnym momencie sam już nie wiedziałem, co działo się w mojej głowie. Chaos, który tam panował, przywodził na myśl nieokiełznany sztorm, zatapiający wszystkie statki na horyzoncie. Byłem samotnym żeglarzem, wychodzącym naprzeciw burzy; bezbronnym i bezradnym. Dawałem się zgnieść samemu sobie i nie umiałem z tym walczyć. Czułem się, jakbym wypadł za burtę i przebierał rękami przez wodę, spadając jedynie na dno, nie mając w pobliżu nikogo, kto mógłby rzucić linę.
   Chciałem by wszystko się udało. Tak długo wyobrażałem sobie ten moment, ale im bardziej się zbliżał, tym szybciej chciałem biec w przeciwnym kierunku. Nie potrafiłem tego zrozumieć.
   Dlaczego chciałem czegoś, jednocześnie tego nie chcąc? Nie… Chciałem czegoś, jednocześnie się tego bojąc. Strach trawił mnie, jak bezlitosna muchołówka, niczemu winnego owada. Słabość, która przyszła razem ze strachem przerażała mnie jeszcze bardziej. Strach i Słabość, dwie siostry czekające, aż cofnę się w głąb siebie i zamknę drzwi od środka. Nie mogłem na to pozwolić. Nie, kiedy byłem już w połowie drogi do wyjścia.
   Czy to naprawdę było dla mnie tak wiele, przestać się bać tego, co mogłem usłyszeć i tego, co mogłem powiedzieć? Co było w tym wszystkim takiego, że spędzało mi sen z powiek i zaprzątało myśli w każdej minucie każdego dnia? Cały czas myślałem, że chodziło o nią, ale może problemem byłem ja… Moje oczekiwania wobec niej, wobec mnie samego, wobec naszej relacji, to wszystko zdawało mi się przeszkadzać. Sam przeszkadzałem sobie w zwyciężeniu strachu. Paradoksalnie chciałem wygrać walkę z wiatrakami, samemu będąc i rycerzem, i wiatrakiem. Jak to pogodzić..?
   Tyle pytań rodziło się w mojej głowie i każde zdawało się zaprzeczać poprzedniemu. Wpadłem w błędne koło przez coś, na co miałem i nie miałem wpływu. Mogłem wziąć sprawy w swoje ręce, ale moje ręce nie wystarczały by to wszystko podźwignąć. Chciałem wyciągnąć je do niej. Chciałem, och, jak bardzo.
   - Jack… Jack. Jack. Jack, Jack, Jack…
   Powtarzałem swoje imię, póki nie brzmiało obco w moich ustach. Zupełnie tak, jak brzmiało w jej, kiedy pierwszy raz zadzwoniła. Ile byłem w stanie dać, by znów moje imię było moje?
   - Znasz odpowiedź, Jack – powiedziałem sobie.
   Miałem rację.
   Mogłem oddać wszystko, by znów usłyszeć, że jestem prawdziwy.

z zamkniętymi oczamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz