66.| Spotkanie Jadowitych i fakty o szachetnej rodzinie Bleached | ✅

264 12 77
                                    





~*~

Spojrzałam na niego kompletnie zdezorientowana. Nie miałam pojęcia dlaczego tu jest, a to zastanawiało mnie w tym momencie najbardziej. Taran był jedynym z jadowitych, który zdradził mi swoje prawdziwe imię. Powiedzenie swojego imienia było dla tego zespołu czymś ważnym. Tylko osoby darzące siebie czymś w rodzaju przyjaźni lub miłości mogły je poznać. To dla mnie było dosyć zaskakujące, ale pokazało, że na zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Nie byłam w tym zespole długo, dlatego znam tylko Ethan'a.

Nawet nie chciałam próbować z nim walczyć, więc przy pierwszym jego ciosie upadłam na podłogę, a wtedy ogłoszono nokaut.

Od razu potem wstałam i ruszyłam za nim.

Kompletnie nic się nie zmienił od naszego poprzedniego spotkania. Nadal miał pofarbowane włosy na fioletowo z czerwonymi końcówkami, różnica była jedynie w długość. Teraz były do ramion - co mu bardzo pasowało.

Podbiegłam do niego, a potem złapałam go za ramie, ten prawie natychmiast obrócił się w moim kierunku, a ja mogłam ujrzeć te jego, jak zwykle niesamowite jasnobrązowe oczy... które mieniły się złotym blaskiem?!

- Czego chcesz? - Zapytał swoim szorstkim głosem zarezerwowanym dla nieznajomych. Jego zachowanie delikatnie mnie zdenerwowało, chodź z czwartej strony zdaję sobie sprawę, iż mógł mnie nie poznać. Cóż za ironia, osoby dla których się kryłam mnie poznały, a te co chce by pamiętały to już nie.



- Serio? Nie poznajesz mnie? Ja rozumiem, że mam inny kolor włosów oraz inny styl ubioru, ale starej, wredniej Żmii nie poznać? - Mówiłam swoim klasycznym ironicznym tonem. Wtedy zostałam zamknięta w szczelnym uścisku swojego starszego przyjaciela. Niewątpliwie, ma refleks.



- Karolina... Czemu odeszłaś? - Zapytał, gdy w końcu mnie puścił. Miał czerwoną twarz, a w jego oczach mogłam zauważyć troskę połączoną z ulgą. Ja natomiast miałam jeden, wielki znak zapytania wymalowany na mordce.

- Ja... Nie odeszłam... - Powoli wyszeptałam, a on zmarszczył brwi. - Wszystko Ci wyjaśnię, tylko chodźmy z bardziej dyskretne miejsce.

- Bardzo chciałbym w Tobą porozmawiać, ale nie ma czasu na pogadanki... Muszę jak najszybciej zarobić kasę...

- Po co?

- Zepsułem wzmacniacz Scorpiona, akurat dwa dni przed koncertem, który może zapewnić nad podpisanie kontraktu, jeśli oczywiście się spodobamy. Także posunąłem się do zejścia w to miejsce... - Mówił dosyć szybko i chaotycznie. Błagał mnie wzrokiem, abym już pozwoliła mu iść. W sumie nie dziwię się, że był zdolny do podjęcia takiej decyzji. Oni wszyscy Tworzą od kilku lat, więc...

- Ile to kosztuję? - Spojrzałam na niego poważnych wzrokiem, krzyżując ręce.



- Ponad dziesięć tysięcy... Bo to był taki wyjebany w kosmos... - Wyszeptał skruszony. Ja natomiast westchnęłam i wyciągnęłam z torby pieniądze jakich dał mi Taylor w prezencie.

- Masz. - Podałam mu zawiniątko, a on patrzył na nie z szeroko otwartymi oczami. Potem zaczął to wszystko liczyć. Nie mam pojęcia czemu, skoro na papierze, w którym był zawinięty było napisane ile to wynosi... Ale nie miałam serca mu w tym przeszkadzać.

- Tutaj jest piętnaście tysięcy... - Powiedział ledwo wyraźnie, bo głos mu drżał niczym mocno pociągnięta struna. Zanim zdążył cokolwiek wybełkotać, to zdążyłam mu przerwać.

- Dlatego to schowaj, aby Ci nikt tego nie ukradł.

- Karolina... Ja nie...

- Oddasz mi jak już będziecie sławni, okej?

Taki Cyrk (w trakcie poprawienia lor)Where stories live. Discover now