Rozdział 94.

230 7 0
                                    

Ledwo co wstałam, a już musiałam wychodzić z domu. Nie zaspałam, całe szczęście.

Gdy tylko budzik zadzwonił wyskoczyłam z łóżka jak petarda. Wzięłam szybki prysznic, a potem ubrałam na siebie czarne dżinsy i granatową koszulkę z długim rękawem. Włosy wysuszyłam szybko i związałam w kucyka. Postawiłam na minimalny makijaż i wybiegłam z łazienki. Louis cały czas spał, bo później zaczyna zajęcia.

Wzięłam swoją dużą torbę i wpakowałam do niej wszystkie potrzebne podręczniki i zeszyty i długopisy, które podkradłam Louisowi. Mam nadzieję, że się nie będzie na mnie gniewał za to. Cmoknęłam go jeszcze w policzek zanim całkiem wyszłam z sypialni. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i odwrócił się na drugi bok.

W kuchni zaczęłam sprawdzać czy wszystko mam spakowane. Książki, zeszyty, dokumenty, pieniądze bo przecież muszę kupić sobie coś do jedzenia, gdyż lodówka świeci pustkami. Muszę zrobić zakupy po zajęciach. Koniecznie, bo jak nie to nie wiem czym będziemy się żywić dzisiaj.

Dobra mam wszystko, mogę wychodzić. Z miseczki porwałam klucze od samochodu Louisa. Nie pomyliłam się, taki był mój zamiar. Pomyślałam, a co mi tam raz można się przejechać nie swoim autem. A Lou tak bardzo kocha mojego garbusa, że pewnie się ucieszy gdy zobaczy, że tylko klucze od niego leżą w miseczce. Może nie będzie zły na mnie za to, ale szczerze na co ma być zły? Że zabrałam jego samochód? Serio? Przecież to tylko kupa złomu, ale za facetami nie nadążysz i jak im coś odbije to uciekaj gdzie pieprz rośnie. Zaśmiałam się z moich głupich myśli i wyszłam z mieszkania. Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam na parking. Auto Louisa łatwo było znaleźć. Jako jedyne czarne BMW stojące na parkingu. A obok niego mój, mały, niebieski garbusek. Pogłaskałam czule jego maskę, mówiąc cicho że go przepraszam i że Louis się nim zajmie. Serio, musiało to wyglądać idiotycznie.

Wspięłam się na siedzenie kierowcy i przekręcając kluczyk w stacyjce wycofałam z parkingu i ruszyłam w stronę uczelni.

Perspektywa Louisa

Poczułem jak coś dotyka mojego policzka. A potem szybkie kroki i cisza. Pewnie Jo szykowała się do wyjścia na uczelnię. Mnie się szczerze nie chce tam jechać i siedzieć na zajęciach, ale muszę. Przy życiu trzyma mnie myśl, że już jutro piątek i weekend. Dwa dni wolnego, w czasie których będę robił projekt od którego zależy ocena na koniec semestru z jednego z przedmiotów.

Za każdym razem, gdy oddaje jakikolwiek projekt profesor ma do niego zastrzeżenia, a ja siedzę po nocach starając się jakoś go poprawić, a i tak ostatecznie dostaję piątkę. Ale wtedy zdaje sobie sprawę, że wiem iż to zasłużona ocena dla mnie, bo siedziałem tak długo nad tym i tak bardzo się starałem..

Postanowiłem, że jeszcze na chwilę zamknę oczy. Ale nie minęło pięć minut, a mój budzik zaczął dzwonić. Cholera, a tak mi się fajnie dziś spało. Całą noc tuliłem do siebie Jo. Była zziębnięta naszym nocnym powrotem, czułem jak cała się trzęsła z zimna, a ja starałem się dać jej trochę ciepła, dzięki swojemu ciału. I myślę, że to zadziałało bo dziewczyna usnęła przytulona do mojego torsu, a nasze nogi były ze sobą splątane. Ale gdy obudziłem się dziś rano poczułem nagły chłód. Jakby kogoś brakowało mi w łóżku - nie było w nim Jo. Uciekła i zostawiła mnie samego. Ale oczywiście wiedziałem, że pojechała na uczelnię. Miałem taką cichą nadzieję, że zostaniemy dziś w domu i poleżymy sobie w łóżku do południa. Ale nic z tego. Już nawet chciałem wyłączyć jej budzik w nocy, ale wiem że podpadłbym jej tym, a nie chcę się znowu kłócić. Dopiero co się pogodziliśmy, a ja nie zniósłbym jeszcze raz tej pustki w sercu.

Can we be together? (Louis Tomlinson fanfiction, PL)Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang