Rozdział 28.

436 14 0
                                    

Rano obudziłam się z potwornym bólem głowy. Nie mogłam w ogóle głowy z poduszki podnieść. Za dużo o tym wszystkim myślę i takie właśnie są tego skutki. Próbuję się podnieść z łóżka, ale nie mogę. Tak mi pulsuje w głowie, że nie dam rady. A miałam takie plany na ten dzień. Chciałam się do końca spakować na wyjazd, miałam pogadać z Domi wieczorem na skype, posprzątać nie tylko w swoim pokoju, ale i w całym domu. Chciałam, aby mamie było miło, jak wróci z pracy i zobaczy, że wszystko jest ładnie posprzątane, ale nie dam rady. Louis to wszystko przez ciebie, pomyślałam. Nie nie będę cały dzień leżeć w łóżku, nie ma takiej opcji. Muszę wstać. Gdy próbuję wstać głowa coraz bardziej mnie boli, ale ja jestem twarda i się nie poddaję. Siadłam na skraju łóżka i przyjrzałam się wnętrzu mojego pokoju. No nie powiem, aby było jakoś czysto, ale było w miarę. Ale nie mogę zostawić tak pokoju na całe dwa miesiące, to jest niedopuszczalne. Wstałam powoli, ubrałam kapcie i poszłam do łazienki. Załatwiłam swoją potrzebę i zeszłam na dół do kuchni. Chciałam znaleźć jakieś tabletki na ból głowy. Przekopałam wszystkie szafki, na szczęście znalazłam dwie ostatnie w pudełku na leki. Od razu je zażyłam i popiłam dużą ilością wody. Usiadłam na chwilę na stołku i zaczęłam zastanawiać się co Louis teraz robi. Pewnie siedzi na uczelni, na wykładach. Ciekawa jestem czy o mnie chociaż raz pomyślał od wczorajszego dnia, bo ja o nim ciągle myślę. Nawet raz czy dwa razy obudziłam się w nocy i myślałam o nim. Obiecałam sobie, że nie zadzwonię do niego pierwsza. Niech to on wykona pierwszy krok. To on wszystko spieprzył, było świetnie, a on swoim głupim zachowaniem zepsuł dosłownie wszystko. Ale dobra dość tych zażaleń na Louisa. Czas brać się za coś. A co mam na myśli? Sprzątanie i pakowanie. Ale najpierw muszę się przebrać i coś zjeść. Zrobiłam sobie na szybko płatki z mlekiem. Potem poszłam na górę, przebrałam się w spodnie dresowe  i jakiś zwykły, biały T-shirt. Tak jest najwygodniej. Głowa mnie już mniej bolała. Nawet mogłam się spokojnie schylać bez żadnych jęknięć wydobywających się z moich ust. Bo jak mnie głowa bardzo boli , to ja nie potrafię się trochę schylić i jęczę jakby mnie coś przejechało. Ale wracając. Wyjęłam torbę z szafy, do której miałam się spakować. Położyłam ją na środku łóżka i zaczęłam wkładać do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Spodnie, bluzki, bluzy, krótkie spodenki, letnie sukienki. Zastanawiałam się również czy wziąć ze sobą nowo zakupioną sukienkę. A co mi szkodzi ją wziąć, biorę. Najwyżej zostawię ją Domi, bo mamy takie same rozmiary. Buty oczywiście też zapakowałam, bo one idą razem w parze z sukienką. Spakowałam oczywiście jeszcze sweter dla przyjaciółki. Nie mówiłam jej ostatnio o tym, że jej go kupiłam. Chcę żeby miała niespodziankę, a ona uwielbia niespodzianki. Przy składaniu u wkładaniu koszulek do torby natknęłam się na białą koszulkę. Rozłożyłam ją na wysokości moich oczu i zobaczyłam logo drużyny piłkarskiej Louisa. W moich oczach od razu zebrały się łzy, przytuliłam koszulkę do swojej piersi i zaczęłam płakać. Przez moją głowę przeleciały wszystkie nasze wspólne chwile, całusy, te spodziewane i te niespodziewane. Trzymanie się za ręce, wyznawanie uczuć i to jak patrzył na mnie, gdy mówił mi, że mnie kocha. Położyłam się na łóżku, skuliłam i zaczęłam jeszcze bardziej płakać. Nie mogłam przestać, musiałam usłyszeć jego głos. Usiadłam na łóżku odnalazłam telefon i zaczęłam wystukiwać jego numer telefonu na klawiaturze. Już miałam zacząć dzwonić, gdy przypomniałam sobie co ja właściwie chcę zrobić. Zadzwonić do chłopaka, z którym się ostro pokłóciłam i co ja mu powiem? Żeby mi wybaczył, ale ja i tak pojadę do Polski? To się przecież kupy nie trzyma. Postanowiłam sobie przecież, że ja do niego pierwsza nie zadzwonię. On wszystko zepsuł więc niech on to odkręca. Wstałam z łóżka, telefon rzuciłam na pościel i wróciłam do pakowania. Zastanawiałam się czy jego koszulkę też brać. Zdecydowałam, że biorę. Nie myślałam już o nim w ogóle, nie chciałam myśleć, taki był przynajmniej mój zamiar. Skupiłam się na dalszym pakowaniu. Kosmetyczkę i  laptopa spakuję jutro rano, bo jeszcze muszę z Dominiką pogadać na skype. Dogadać szczegóły mojego przyjazdu, o której po mnie przyjedzie i tak dalej. Już się nie mogę doczekać, aż ją zobaczę i oczywiście moja kochaną babcię. Bardzo za nimi obiema tęsknię. Ale dość tego dobrego muszę się wziąć do roboty. Torbę odstawiłam w róg pokoju i zaczęłam od porządków. Najpierw zaczęłam od ścierania kurzów. Nie obeszło się bez muzyki, włączyłam moją ulubioną radiostację. W pewnym momencie, gdy ścierałam biurko usłyszałam nazwisko mojego idola - Olly'ego Mursa. Podbiegłam do radia i przekręciłam gałką w prawą stronę, aby dać głośniej. Dowiedziałam się, że Olly będzie za trzy miesiące grał jakiś duży koncert w Londynie. Bilety można już zamawiać przez internet, zanim doszły do mnie te informacje siedziałam na podłodze obok komody i nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Olly, mój kochany Olly będzie w Londynie. Fajnie by było jakbym poszła na jego koncert. Odkąd pamiętam to było moim marzeniem. Ale jakoś nigdy nie mogłam trafić  na jego koncert w Londynie, choć było ich mnóstwo w ostatnim czasie. Ale to albo nie miałam czasu, albo najnormalniej w świecie pieniędzy. Nie chciałam rodziców prosić, ale wiem że jakbym im o tym powiedziała, to na pewno dali by mi tą kasę. Ale wiem jak ciężkie są teraz czasy i nie na wszystko są pieniądze. Dlatego postanowiłam, ze sama sobie uzbieram pieniądze na jego koncert. I takim oto sposobem mam już całą sumę uzbieraną. Wystarczy, że kupię sobie bilet i jedno z moich marzeń się może spełnić, a ja wiem, że się spełni, wierzę w to bardzo mocno. Z takim nastawieniem i chęcią do życia wróciłam do mojej poprzedniej czynności.

Can we be together? (Louis Tomlinson fanfiction, PL)Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang