Rozdział 41.

284 12 0
                                    

Rano obudziło mnie jakieś brzęczenie. Niechętnie otworzyłam oczy i zaczęłam szukać buczącego urządzenia. Kiedy w końcu je znalazłam przyłożyłam sobie je przed twarz. Światło bijące z niego lekko mnie oślepiło, ale gdy się przyzwyczaiłam zobaczyłam, że dzwoni do mnie pani Jay. Co ona ode mnie chce we wtorkowy poranek, pomyślałam. Mam nadzieję, że nic się nie stało. Usiadłam na łóżku, plecami oparłam się o ścianę i zanim wcisnęłam zieloną słuchawkę odchrząknęłam.

- Halo. - powiedziałam cicho do telefonu.

- Dzień dobry Jo, pewnie cię obudziłam. - odpowiedziała smutnym głosem, a ja wiedziałam że coś jest nie tak. Pani Jay nigdy nie ma takiego głosu, zawsze jest uśmiechnięta i wesoła.

- Nie, skąd już nie spałam. - nie ma to jak okłamywać matkę swojego chłopaka.

- Bo wiesz dzwonię, aby ci coś powiedzieć, coś bardzo ważnego, tylko proszę nie denerwuj się dobrze? - jak już tak zaczęła to wiedziałam, że coś się stało, coś złego.

- Pani Jay, proszę niech pani powie co się stało. - byłam coraz bardziej zdenerwowana, dłonie zaczęły mi się pocić, a skóra na głowie zaczynała mnie swędzieć.

- Jo, tylko spokojnie. - powiedziała. - Louis miał wypadek. - dodała szeptem. Czułam, że tracę grunt pod nogami, dobrze, że siedziałam na łóżku, jakbym stała to jestem pewna żebym się przewróciła. Co? Mój Louis? Mój LouLou miał wypadek? Nim się zorientowałam łzy zaczęły lecieć mi po policzkach.

- Ale jak to? Kiedy? Jak? - pytania wylatywały z moich ust jak petardy.

- Dzisiaj rano. Jechał na zajęcia i jakiś pijany idiota, przepraszam za słownictwo, wjechał w niego. - wytłumaczyła, a ja słyszałam jak głos jej się łamie.

- Ale żyje? - ledwie słyszalnie zapytałam.

- Tak, na szczęście tak, ale jego stan jest krytyczny.

- To w takim razie już tam jadę. - powiedziałam i zaczęłam wstawać z łóżka.

- Dziękuję ci Jo, Louis na pewno by chciał abyś była przy nim. - już na dobre się rozpłakała, a w słuchawce było słychać jej szloch.

- Przylecę jak najszybciej się da pani Jay. - odpowiedziałam.

- Dziękuję ci kochana. - szepnęła i  rozłączyła się. I co ja ma teraz zrobić? To jest pewne, że muszę tam lecieć, nie ma innej opcji. Muszę mieć jakiś plan. Ubrać się, dojechać na lotnisko, tylko kto mnie tam zawiezie. Moją pierwszą myślą była Domi. Nie mam czasu teraz do niej dzwonić, jak będę gotowa to do niej pobiegnę. Na razie muszę się spakować.

Wstałam szybko z łóżka, zakręciło mi się w głowie w efekcie czego upadłam z powrotem na łóżko, wylądowałam na tyłku. Po chwili udało mi się uspokoić, wstałam powoli i gdy zrobiłam krok w przód nie zauważyłam stojącego przede mną krzesła i uderzyłam w nie nogą, po czym krzesło upadło i narobiło niesamowitego hałasu.

- Jo? Co się dzieje? - zapytała babcia. Kurcze, jeszcze ją obudziłam.

- Nic babciu, przewróciłam krzesło. - odpowiedziałam i nagle babcia znalazła się w moim pokoju.

- Co ty dziecko kombinujesz? - zapytała, gdy poprawiałam krzesło do pozycji pionowej.

- Babciu, tylko się nie denerwuj dobrze?

- Mówże co się stało i dlaczego obudziłaś się tak wcześnie, jest dopiero piąta rano. - faktycznie jest jeszcze wcześnie, a za oknami już widać jak dzień budzi się do życia. Nawet tego nie zauważyłam, nie pomyślałam aby popatrzeć na zegarek, który aktualnie wskazywał 5:20.

Can we be together? (Louis Tomlinson fanfiction, PL)Where stories live. Discover now