23.

2.2K 95 13
                                    


Przez następne tygodnie nic nie uległo zmianie. Nadal przepisy uprzykrzały im życie, ale uczniowie poczuli się znowu bezpiecznie. Z tego powodu coraz częściej spotykała ich w czasie patrolów na korytarzach po ciszy nocnej, ale wcale nie dziwiła się tym, bo sama odczuwała już lekką irytację z powodu zakazów. Jednak Dumbledore był w tej kwestii nieugięty. Na spotkaniu Zakonu opowiedział wszystkim, którzy jeszcze nie wiedzieli o tym co zaszło, przedstawił raport, z którego wykazało, że nadal nie wiedzą kto zawinił i właściwie to nie przekazał żadnych nowych wieści. Trochę ją to niepokoiło, ale cóż, w końcu ten ktoś przecież musiał wpaść, musiał popełnić jakiś błąd, który zdradzi.
Harry wrócił na lekcje oklumencji co pogorszyło humor zarówno jego jak i Severus'a, który i tak chodził już nabuzowany do tego stopnia, że rzadko kiedy na nią nie warczał. Rozumiała to, że czuł się bezsilny – jak oni wszyscy. Martwiła się jeszcze bardziej za każdym razem, gdy widziała jego puste krzesło w czasie kolacji i aż za dobrze wiedziała gdzie jest. Teraz bała się podwójnie ze świadomością, że próbował zdobyć jakieś informacje dotyczące ataku w Malfoy Manor. Voldemort był również zaskoczony tym co się zdarzyło, ale bardzo go ucieszył fakt, że tak osłabił pozycję dyrektora, który lekko zaczął panikować - oczywiście to już wyniosła z własnych obserwacji.
Tęskniła za nim. Tęskniła za czasem, który spędzali razem, za jego śmiechem - bo przestał się śmiać jakby odebrał bardzo osobiście ten atak. Coraz częściej łapała się na smutku i na tym, że nie umiała się skupić na swoich obowiązkach, bo wciąż wracała myślami do ramion, w których czuła się tak bezpiecznie. Ale musiała czekać, musiała dać mu czas aż sam do niej przyjdzie. Bardzo dojrzałe podejście, prawda? W sobotnie popołudnie zdziwiła się, gdy Ron POPROSIŁ o pomoc w wypracowaniu. Zgodziła się, bo od kiedy została prefekt naczelną, a on miał opiekę w postaci Luny, nie robiła tego. Nie chciała się przyznawać głośno, ale tak naprawdę tęskniła za tymi czasami. Za chwilami, gdy jej jedynym zmartwieniem było to czy zrozumieją co im napisała.
- Tutaj Ron, przecież masz jasno napisane! – Trzeci raz pokazała mu wers z książki, ale nie wyglądał na zainteresowanego. Westchnęła zirytowana. Nie, jednak cofa myśli. Wcale nie tęskniła za tymi czasami. Odłożyła pióro i wsadziła pergaminy do torby. – Idziemy już na kolację?
- Tak, tak, jasne. – Odpowiedział, a ona uniosła brew, widząc jak dalej marze coś na papierze. Spojrzała mu przez ramię i uśmiechnęła się. No, no, Luna miała faktycznie niezły wpływ na jego szare komórki. W końcu wstał i schował swoje rzeczy, a Hermiona odesłała książki na miejsce. – Dzięki za pomoc Miona.
- Nie ma sprawy. W sumie dawno tego nie robiłam. – Uśmiechnęli się do siebie i wyszli. Tak, naprawdę dawno nie spędzała z nimi czasu. Albo ona go nie miała albo oni. Dochodzili już do Wielkiej Sali, gdy minął ich Harry, który był tak wściekły, że nawet ich nie zauważył. Spojrzeli po sobie i puścili się za nim biegiem.
- Harry! – Zawołała Hermiona, gdy wypadł ze szkoły z impetem potrącając uczniów. Nie zatrzymał się. Nawet nie zwrócił na nich uwagi. Miała złe, naprawdę bardzo złe przeczucia.
- Chodź. – Ron pociągnął ją i również wyszli ze szkoły na dwór. Zbliżała się już ich „godzina policyjna", a nie chciała żeby chłopcy mieli problemy, ale to było ważniejsze. Ruszyli za nim przez dziedziniec i wypadli na błonia.
- Harry, co się stało?! – Wołała, gdy pędzili za nim. Coś złego musiało się stać! Potknęła się kilka razy i kamienie, ale Ron złapał ją i dogonili go dopiero przy jeziorze. Cisnął w taflę wody kamień, który podniósł z ziemi. Był wściekły – bardzo wściekły. Hermiona stanęła niepewne kilka kroków od niego, dysząc ciężko. Trzeba popracować na kondycją - pomyślała. Słońce powoli chyliło się ku horyzontowi i pomarańczowo-żółta kula odbijała się od wody jak od lustra. Przez kilka minut żadne z nich się nie odezwało. Czekali aż Harry w końcu otworzy się, ale on wciąż kopał we wszystko co stanęło mu na drodze i wpatrywał się wściekle w dal. Wymienili z Ronem niepewne spojrzenia i w końcu podeszli do niego, gdy usiadł na piachu przy brzegu. Kucnęli obok i położyła mu rękę na ramieniu.
- Harry.. Co się stało? Przecież nam możesz powiedzieć.. – Urwała, gdy spojrzał na nią. Miał taki smutny, pełen bólu wyraz twarzy, jakby właśnie ktoś umarł. Zadrżała, a Ron usiadł obok nich. Z tego co wiedziała to miał oklumencję z Severus'em i naprawdę czuła straszny niepokój, bo gryzło ją przeczucie, że to właśnie z nim ma związek zachowanie Harrego.
- To on.. on jest winny.
- Kto jest winny? I czemu? – Ron równie niepewnie przyglądał się Harry'emu. Ten z powrotem wlepił wzrok w zachodzące słońce, które dotykało już wody.
- Snape. – syknął przez zęby nim kontynuował, zamknął na chwilę oczy. - To przez niego moi rodzice nie żyją.
Zaciągnęła się gwałtownie powietrzem i wytrzeszczyła na niego oczy. Chyba się przesłyszała. Przecież ta nienawiść przekraczała powoli wszelkie granice! Spojrzała na Ron'a, który również wyglądał jakby źle usłyszał. Cóż, punkt dla niego.
- Stary.. Ale jak to?
- To wszystko jego wina.. – Powiedział cicho i miała wrażenie, że dostrzegła łzy migoczące w jego oczach. – Usłyszał jakąś przepowiednię od Trelawney.. I zaniósł to do Voldemort'a.
Hermiona czuła jakby ktoś uderzył ją kamieniem w głowę. Spojrzała na jezioro z otwartą buzią i nie wierzyła - nie mogła wierzyć w to co właśnie słyszała. Przecież.. powiedziałby jej! Westchnęła. Nie, nie powiedziałby. Uważał się za potwora, uważał, że nie powinni być razem, ale chciał tego - więc nie powiedziałby - bałby się, że odejdzie.
- Harry jesteś pewny?
Skinął głową, a ona miała teraz naprawdę wielką ochotę się rozpłakać.
- Co było w tej przepowiedni?
- Nie wiem dokładnie.. Przypadkiem wszedłem w jego myśli i wywalił mnie szybko.. Widziałem tylko swoją mamę, jak była mała. A potem jak klękał przed Voldemort'em i mówił, że pod koniec lipca urodzi się chłopiec, który go pokona. – Skrzywił się i ukrył twarz w dłoniach. – Od początku go nienawidziłem.. I miałem rację! Zabił mi rodzinę!
Miała wrażenie, że serce pęknie jej na pół. Z jednej strony żałowała przyjaciela, który rozpaczał, a z drugiej sama czuła się skrzywdzona, bo nie znała prawdy. Usiadła na ziemi, niezdolna utrzymać się już na nogach i wlepiła wzrok w jezioro.
- Stary.. Strasznie mi przykro. – Ron poklepał go po ramieniu. Cieszyła się, że tu był, bo sama nie była w stanie powiedzieć słowa. To nie mogło dziać się naprawdę. Wiedziała, od zawsze wiedziała o tym, że był kiedyś po drugiej stronie, ale nie dopuszczała tej myśli do siebie. Przecież był dobry! Dbał o nią, troszczył się! Nie mógłby.. Przypomniała sobie jego słowa, gdy mówił, że przeszedł do Zakonu z powodu kogoś.. I zrozumiała. Zrozumiała aż za dobrze w tej samej chwili, gdy w jej głowie pojawiły się słowa Dumbledore'a: „zapytaj o patronusa". Przypomniała sobie bezkształtnego patronusa, którego przy niej wyczarował. Jęknęła, a Harry i Ron spojrzeli na nią. Pokręciła głową jedynie, bo bała się, że głos się jej załamie jeśli się odezwie. Musiało chodzić o mamę Harry'ego - nie było innej opcji. Nikt nie znał powodów, dla których Severus zmienił front – nikt prócz niego i Dumbledore'a. Połączyła wszystkie części układanki w całość. Slughorn wspomniał przecież, że znali się ze szkoły, Dumbledore kazał zapytać o patronusa, Snape powiedział, że wcale nie chodzi o tatę Harrego, że nie dlatego go nienawidzi.. Zmrużyła oczy i westchnęła. Dumbledore powinien był Harry'emu o tym powiedzieć! Dlaczego to ukrywał..? Ale musiała się upewnić. Musiała poznać całą prawdę, bo w uszach jej dzwoniło od natłoku myśli, które podsuwały różne wizje. Musiała zobaczyć patronusa Severus'a. Miała złe, bardzo złe przeczucia co do tego i najchętniej zamiotłaby wszystko pod dywan, ale skoro prawda wypłynęła, to musiała poznać ją całą. I nie zamierzała czekać. Wiedziała, że nie powinna opuszczać przyjaciela, ale on miał Ron'a a ona małą wojnę do stoczenia. Wstała z ziemi, a oni zdziwieni spojrzeli na nią.
- Przepraszam.. Muszę iść, McGonagall na mnie czeka i będzie się niepokoić. Dacie sobie radę? – Skinęli głowami i Harry uśmiechnął się smutno.
- Jasne, leć. Nie przejmuj się. – Zakłuło ją w sercu, ale przytaknęła i ruszyła w stronę szkoły, czując jak serce podchodzi jej do gardła.
- Wracajcie niedługo, bo zacznie się cisza nocna. A nie naróbcie sobie problemów.. - Wciąż nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. To przecież nie mogła być pieprzona prawda! Musiało być coś więcej..

Tam gdzie miłość się zaczyna, wszystko inne się kończy...Where stories live. Discover now