Rozdział Piętnasty

167 13 2
                                    


Jesienna Róża

Za nic nie chcesz umrzeć, co, Camila?

Ze wstydu poczułam palenie w dłoniach. Wiedziałam, że moje usta są otwarte w niemym krzyku, ale jedyne, co słyszałam, to odgłos rozrywanego mięsa i siorbania krwi sączącej się z ciała na jasny żwir i plamiącej go różanym odcieniem. Do tego stukot kolejnych kości rzucanych na ziemię. Dźwięk jednostajny, rytmiczny, który w końcu przeszedł w tykanie budzika.

Dziewczynka uciekła przytrzymującemu ją człowiekowi. Jej sukienka łopotała na wietrze. Przyklękła obok ciała kobiety, jakby chciała ucałować jej dłoń. Zamiast tego jednak zatopiła w niej zęby. Nie mogłam dostrzec twarzy. Wszystkie przytknięte były do leżących ciał. Wszystkie istoty jadły. I tak wiedziałam jednak dobrze, komu się przyglądam. To były wampiry. Wampiry zjadające wampiry.

Camila Cabello rzucała się, chwiała, aż w końcu padła na ziemię. Raz po raz krzyczała z całych sił: „Przestańcie!", ale nikt nie zwracał na jej słowa uwagi. Leżała w kałuży własnych wymiocin, ale i tak osobiście zatroszczyła się o nią sama księżniczka wampirów. Jej koszula splamiona była krwią, rękawa użyła jak serwetki do wytarcia ust. Uniosła dziewczynę z czułością kochanki, delikatnie odchylając jej głowę do tyłu i odgarniając grzywkę z oczu. Tuliła ją do siebie, jakby w każdej chwili mogła wysunąć się z jej rąk i zniknąć na zawsze.

Nie umiem do końca powiedzieć, dlaczego kilka tygodni później zdecydowałam się przyjąć zaproszenie księcia. Może dlatego, żeby postawić się matce. A może dlatego, że gdy zabrakło Nathana, praca stała się czymś absolutnie nieznośnym. Zrezygnował bez uprzedzenia. Szefowa nie potrafiła wyjaśnić dlaczego. Jednocześnie perspektywa tej wizyty przestała być czymś strasznie odpychającym. Odwiedzenie Atheneów było moim obowiązkiem, a przy tym coraz trudniej było mi wierzyć, że ukrywają informacje na temat śmierci mojej babci. Po co mieliby to robić? Mój mózg wprost zasypywał mnie wątpliwościami. Ich natłok sprawiał, że coraz trudniej było mi uznać za uzasadnione utrzymywanie takiego jak dotąd dystansu.

Ostatni raz sprawdziłam, czy niczego nie zapomniałam spakować. Kilka książek, szkolna torba i świeży mundurek czekały przygotowane na poniedziałkowy ranek na spodzie walizki. Nad nimi bielizna, dwie zmiany ubrań i strój do jazdy konnej, które specjalnie zamówiłam po tym, jak książę wspomniał, że może wybierzemy się na wycieczkę po posiadłości. Miałam w domu myśliczek zachowany z dawnych lat, ale po pierwsze nie chciałam jeździć bokiem na siodle, a po drugie prawdopodobnie i tak już bym się w niego nie zmieściła.

Po szkole popędziłam do domu. Książę, mimo że był to piątek, musiał zostać dłużej po lekcjach, ale to oznaczało, że i tak mam tylko godzinę, żeby się przygotować. Jakimś cudem się udało. Do 16.20 zdążyłam wziąć prysznic, ubrać się i wygrać walkę z włosami, które ostatecznie ułożyłam w spiralny koczek z boku głowy. Zostawiłam tylko kilka luźnych kosmyków opadających na twarz. Stojąc przed lustrem, obciągnęłam spódnicę. Miałam nadzieję, że jestem ubrana wystarczająco oficjalnie. Wybrałam fałdowaną wzorzystą spódnicę. Niemal przesadziłam, dobierając do niej rajstopy w kolorze wpadającym w bordo, ale nadrabiałam dość elegancką marynarką i bluzką wsuniętą za pasek. Mogłam też w tym stroju głęboko dygnąć, a o wiele więcej nie chodziło. Postawiłam walizkę na dole schodów, po czym sama usiadłam na najniższym stopniu i czekałam. 

Po kilku minutach usłyszałam, jak brama otwiera się i z powrotem zamyka. Natychmiast się spięłam. Czułam silny niepokój. Porównywalnie czułam się tylko wtedy, gdy w St. Saphire wezwano mnie do dyrektora. Dzisiejsza sytuacja, w odróżnieniu od tamtej, była dla mnie jednak naprawdę ważna.

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now