Cztery

671 71 2
                                    

Lauren

– Camila! Ocknij się! – krzyczał Shawn, pochylając się nad jej bezwładnym ciałem i uderzając ją w policzek. Unosił właśnie dłoń po raz kolejny, kiedy otworzyła oczy, wypluwając wodę. Kątem oka widziałam jej pełne wargi i zęby z równymi kłami. Shawn odskoczył, cofając dłoń. Zastąpiłam go, dokończyłam, co zaczął. Wymierzyłam jej mocny policzek, od którego skóra zabarwiła się na czerwono.

Shawn spojrzał na mnie gniewnie, jego oczy poczerniały. „Lauren", warknął w mojej głowie.

Wzruszyłam ramionami, odgarnęłam mokre włosy z czoła.

– Chciałam się tylko upewnić – odpowiedziałam na głos.

Mokra sukienka stała się niemal przezroczysta, przyglądałam się jej uważnie, zastanawiając się, czym sobie zasłużyłam na tak dorodny okaz. Shawn zdjął żakiet i otulił nim jej ramiona, gdy usiadła. Czułam w głowie, gdzieś na obrzeżach świadomości, jego obecność.

Zauważyła, że się w nią wpatruję.

– Och, Lauren ... Moja bohaterka... – mruknęła sarkastycznie, chwytając łapczywie powietrze.

– Owszem, zawsze gotowa spieszyć na ratunek damom w potrzebie – odrzekłam z przekąsem, zdejmując mokry podkoszulek.

– Nie będzie już kolejnych podziękowań, więc przyjmij tylko te... – powiedziała, myśląc, że nie zauważyłam, jak zerka na mą pierś. Nie zaszczyciwszy jej odpowiedzią, krzyknęłam do Dinah i pozostałych, żeby się zbierali. Dwóch powinno wystarczyć do pilnowania podtopionej ludzkiej dziewczyny, nawet nieco zadziornej.

Shawn podał jej rękę, podniosła się, ale znów osunęła, a oczy – o tak nieludzkiej barwie – uciekły jej do tyłu. Shawn chwycił ją w pasie. Podeszłam do nich, wzdychając, pogodzona z faktem, że będę musiała ją nieść. Otworzyła oczy, a ujrzawszy mnie, wtuliła się w Shawna.

– Będziesz ją niósł – rozkazałam, gdyż doszłam do wniosku, że w ten sposób unikniemy dalszych kłopotów. Szepnął jej coś do ucha i podniósł z ziemi. Oczywiście nie protestowała. Uniosłam brew, a on do mnie mrugnął, podtrzymując ręką jej gołe kolana. Odwróciłam się i weszłam w cień między drzewami.

Słyszałam za sobą, jak pyta go o kałamarnicę. Odpowiadał jej niejasno, unikając szczegółów na temat tego, skąd się wzięła i kto ją nam podarował.

Lekki wiatr rozwiewał mgłę w lesie, między drzewami majaczyła posiadłość. Skupiłam się i zaciekawiona zagłębiłam w jej umysł. Od razu poczułam wir targających nią uczuć. Strachu i złości. Widziałam obrazy spod wody, czułam jej

przerażenie, jej hydrofobię, a na to wszystko nakładały się wspomnienia z Trafalgar Square, które wracały raz po raz jak zacinająca się płyta. Do tego jeszcze migawki rodziny i znajomych, spośród których wyłowiłam obraz starzejącego się mężczyzny po pięćdziesiątce. Przyjrzałam się mu i poczułam dreszcz. Cofnęłam się przed tym obrazem, jakby mnie spoliczkowano.

Zatrzymałam się i odwróciłam na pięcie.

– Jak masz na nazwisko, dziewczynko?

– Cabello – odpowiedziała. – Już mówiłam...

– Kim jest twój ojciec? – zapytałam.

– Jest bardzo potężnym człowiekiem – rzuciła hardo.

– Nie odgrywaj mi tu panienki z dobrego domu, bo to na nic – warknęłam. – Bo, między nami mówiąc, jestem gotowa postawić cały swój majątek, że twój tatuś nie dorasta do pięt mojemu. Pytam, jak się nazywa twój ojciec i co robi?

Uniosła dumnie podbródek.

– Alejandro Cabello. I jest ministrem obrony.

Spojrzałam wymownie na Shawna, który wyglądał tak, jakby miał ją upuścić.

– Kurwa – zaklęłam.

– Doigrałaś się, Lauren – rzucił w moją stronę, a jego oczy stały się bezbarwne, zupełnie jak moje, co zdradzało niepokój. Dziewczyna gapiła się na nas szeroko otwartymi oczyma, ale gdy tylko spojrzałam na nią, odwróciła wzrok, co dało mi pewność, że mimo jej ciętego języka zachowałam nad nią przewagę. – Król nie będzie zadowolony – dodał.

„Nie, oczywiście, że nie. Podobnie jak rada". Nie odpowiedziawszy, ruszyłam ku posiadłości przed nami. Shawn pobiegł za mną, delikatnie trzymając dziewczynę, żeby nie zrobić jej krzywdy.

Podczas biegu poczułam ukłucie paniki. Miałam już na pieńku z radą, a od głosowania nad odebraniem mi praw do dziedzictwa dzielił mnie tylko jeden wybryk. Sprowadzenie do naszego świata dziewczyny, córki dygnitarza z tamtego świata, łamało wiele postanowień podpisanych przez nas traktatów i było nie tylko wybrykiem, ale też występnym grzechem.

„Dlaczego jej nie zabiłam?"

Kiedy Shawn do mnie dołączył, chwyciłam ją za nadgarstek i pociągnęłam po schodach. Krzywiła się, przeskakując stopnie, wtedy zauważyłam jej poranione stopy. Westchnęłam ciężko i pociągnęłam ją jeszcze mocniej.

– Co robisz? – zawołała i zaparła się piętami o kamienie, mimo bólu, jaki jej to sprawiło.

– Mam zamiar uporządkować parę spraw – odrzekłam i wciągnęłam ją do holu, gdzie u stóp schodów czekała na nas – co przyjęłam z ulgą – moja siostra Ashley.

– Czy mogłabyś je porządkować, nie łamiąc mi ręki?

Skróciłam krok, ale się potknęłam. Nie mogłam nie wyrazić podziwu dla opanowania, z jakim przyjęła fakt naszego istnienia, nie mogłam też opanować irytacji z powodu jej zuchwałości.

„Ta dziewczyna nie wie, kiedy przestać".

Ashley – która na co dzień denerwuje mnie sto razy bardziej niż jakakolwiek ludzka zmokła kura – wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia; doprawdy robił wrażenie na jej twarzy lalki. Bez słowa ujęła Camilę za nadgarstek i zwróciła się do mnie:

– Tym razem naprawdę wszystko spieprzyłaś, siostrzyczko – mruknęła.

Camila wpatrywała się z nieukrywanym przerażeniem w wyższą o głowę i znacznie szczuplejszą Ashley, która w ogóle nie zwracała na nią uwagi. Wiedziała, jakie robi wrażenie zarówno na mężczyznach, jak i na kobietach. „Baw się dobrze w pieprzoną wojenkę, jaką wywołałaś z ludźmi", dokończyła Ashley w mojej głowie i odwróciwszy się, pociągnęła córkę Alejandra Cabello na górę.

Wojna była moim najmniejszym zmartwieniem. Prawdopodobnie nie przetrwam, by ujrzeć ją na własne oczy. Czułam już na sobie gniewny oddech króla. Był niedaleko. Zbliżał się. Czekał w holu.

Za moimi plecami Shawn przyklęknął, skłonił się głęboko i zamknął oczy, krzyżując palce obu rąk.

– Wasza Wysokość.

Wyprostowałam się dumnie, złożyłam ręce na plecach i rozejrzałam na boki, by uniknąć spojrzenia szarych, pustych, świdrujących oczu. To, że nie wiedziałam, kim jest i jak się nazywa ta dziewczyna, nie miało najmniejszego znaczenia. Byłam gotowa na najgorsze.

– Dzień dobry, ojcze – powitałam króla z udawanym entuzjazmem. – Przyniosłam ci śniadanie.

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now