Sześćdziesiąt

788 64 3
                                    

Camila

Poranek był szary, ale suchy. Wiał silny wiatr. Znów zajęłam swoją pozycję na dole schodów. Każdy, nawet najmniejszy hałas sprawiał, że drżałam, a wiatr, który wpadał przez otwarte drzwi, targał mi włosy i przeszywał dreszczem.

Wykąpałam się, umyłam głowę i próbowałam zrobić sobie makijaż, ale ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie mogłam utrzymać w nich nawet kredki do oczu, więc dałam za wygraną. Miałam na sobie czarną hiszpankę i jeansy, które znalazłam rano w pokoju. Włożyłam też buty, ale Eaglen kazał mi je zdjąć, bo, jak powiedział: „nie chcemy, żeby komuś się wydawało, że wychodzisz". Komuś... Oboje wiedzieliśmy, kogo miał na myśli. Ale tak czy inaczej, wyglądałam znośniej niż przez kilka ostatnich tygodni. Co bez wątpienia wynikało z faktu, że mieszkańcy Varnley nie chcieli, by „komuś" się wydało, że jestem tu źle traktowana.

Mogłam wyglądać jak zamieniona w księżniczkę – co za ironia! – ale i tak czułam się potwornie. Było mi niedobrze. Czekanie, ciągłe czekanie było gorsze od Ad Infinitum. Było gorsze, mówiąc szczerze, od czekania na wyniki egzaminów maturalnych, a tamtego dnia wymiotowałam.

Spojrzałam na zegarek Lauren. 12.40. O tej porze Mędrcy – cały zastęp, liczący trzydzieści osób – zdjęli już zbirów i łotrów, podchodzących do granicy od południa. Słyszałam, jak Henry, wychodząc tego ranka z dworu, mruknął do Eaglena, który wyruszał na północną granicę, że nie ma specjalnej nadziei na zwykłe „obezwładnienie" przeciwnika. „Poleje się krew".

– Wszystko dobrze? – zapytała Lauren, sadowiąc się obok mnie na tym samym stopniu, na którym siedziałyśmy w nocy. Miała na sobie czarną koszulkę na długi rękaw i czarne spodnie. Milczałam od kilku godzin, więc tylko kiwnęłam głową. – Już niedługo – powiedziała, prostując nogi. Ja też zesztywniałam, ale nie mogłam się zmusić do zmiany pozycji.

Reszta Jauregui czekała w gabinecie króla, w foyer byliśmy tylko Lauren i ja, jeśli nie liczyć dwóch lokajów i dziesięciu strażników. Strażnicy raz po raz jakby sztywnieli i wymieniali półgłosem uwagi po rumuńsku, ale potem wszystko wracało do normy. Raz czy dwa zwrócili się do Lauren, wtedy poważniała i jej oczy błyskały czerwono. Domyśliłam się, że chodzi o pogromców, którzy wymknęli się Mędrcom i przedostali przez granicę. Ale z całą pewnością nie zaszli daleko. Wiedziałam, że jest coraz więcej ofiar.

12.50. Mędrcy ruszyli teraz na północ, by spotkać się z Eaglenem nieopodal wioski Low Marshes, gdzie czekał mój ojciec. „A jeśli go tam nie będzie? Jeśli dowiedział się o naszych zamiarach?" To było mało prawdopodobne, bo plan narodził się dopiero wczoraj, ale i tak się martwiłam. Bo coś mogło się nie udać... Wampiry mogły zlekceważyć królewski immunitet i zrobić ojcu krzywdę... To było wielce prawdopodobne. Musiałam ufać mądrości Eaglena. Który go nie zabije. Który będzie go chronił.

„Kto będzie towarzyszył ojcu? Ochrona? Doradcy? Inni ministrowie?" Przez głowę przemykały mi setki pytań.

12.55. Przez otwarte drzwi wpadł silny podmuch wiatru, który wydął opończe strażników przy wejściu. Szarozielony trawnik był jak spowity w czarny całun, póki wiatr nie ustał. Opończe znów otuliły sylwetki strażników, widziałam tylko ich blade, niemal przezroczyste oblicza. Przygryzłam dolną wargę. „Czy ojciec słyszał o Bohaterkach?" Musiał o nich słyszeć, bo w przeciwnym razie wybrałby inną porę. Wiedział, że mroczne istoty są teraz czymś zajęte. Tak mu się przynajmniej wydawało.

12.58. Wskazówka sekundowa zegarka Lauren wędrowała tak wolno, że prawie stała w miejscu. Łomotało mi serce.

12.59. Nagle strażnicy stanęli na baczność, a ich wiecznie czerwone ślepia zwróciły się nie w stronę Lauren, ale w moją! Zatkało mnie. Wstałam.

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now