Pięć

704 73 3
                                    

Camila

– Tutaj – powiedziała dziewczyna, która przedstawiła się jako Ashley. Uśmiechnęła się, kiedy stanęłyśmy w połowie korytarza przed uchylonymi drzwiami. Weszła przez nie, a ja – po chwili wahania – podążyłam za nią.

Pokój był ogromny! Parkiet lśnił jak lustro, choć większą część podłogi przykrywał czarny dywan. Stało na nim mahoniowe łoże z baldachimem, którego ciemnogranatowe zasłony sięgały do podłogi. Czarne i ciemnofioletowe kotary zwieszały się przy drzwiach na balkon, zamkniętych od zewnątrz żeliwną balustradą. Dalej ciągnęły się łukowate okna o szerokich parapetach, na których można było usiąść.

Podziwiałam to wszystko, gdy Ashley zaczęła się krzątać, pokazując mi i tłumacząc to i owo, choć prawie jej nie słuchałam.

– Tam jest garderoba. Możesz się w niej przebrać. Przyniosą ci ubrania, a zanim to uczynią, możesz skorzystać z moich. Aż taka gruba nie jesteś... Łazienka jest po drugiej stronie korytarza. – Zmarszczyła brwi. – Doszliśmy do wniosku, że tak będzie stosowniej, tym bardziej że w garderobie jest bieżąca woda i umywalka – dodała z uśmiechem. Rozpromieniła się, ale spochmurniała, kiedy tylko ujrzała moją minę. – Nie jesteś zbyt rozmowna, prawda?

Spojrzałam na nią. „Jeśli wydaje się jej, że wpadłam tu na pogawędkę, szybko zmieni zdanie". W dodatku robiło mi się niedobrze. Chyba nie wykasłałam całej wody, której nałykałam się w jeziorze.

Poruszyła się niespokojnie.

– Powinnaś się przebrać, więc zostawię cię samą. – Cofnęła się ku drzwiom, ale przystanęła. – Poproszę służbę, by przyniesiono ci jakąś strawę. Jesteś wegetarianką, prawda? – zapytała. Zaniemówiłam ze zdumienia. „Skąd ona to wie?"

Nie odpowiedziałam. Stałam jak rażona piorunem. Po chwili Ashley otworzyła drzwi, lecz zanim wyszła, wymamrotałam:

– Nie wyglądasz na morderczynię...

Roześmiała się. Zaśmiała się tak, jak dorosły śmieje się z niemądrego stwierdzenia dziecka.

– Zapewne dlatego, że nią nie jestem – odrzekła i wyszła.

Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi, pobiegłam do garderoby – wielkiej jak moja sypialnia w domu – i znalazłam w niej małą toaletkę z kranem i umywalką. Pochyliłam się nad zlewem, krztusząc się i mając nadzieję, że pozbędę się tego, co zalega mi w żołądku. W końcu tak się stało.

Spryskałam twarz i napiłam się z dłoni, którą wsunęłam pod kran z zimną wodą. Wpatrywałam się w lustro, a pod powiekami wciąż miałam obraz Claude'a Pierre'a padającego bez życia na kamienie.

„Powinnaś o tym zapomnieć", podpowiedział mi dobrze znany głos. „Skup się na tym, by przeżyć".

Miał rację. Odwróciłam się od lustra i wróciłam do garderoby. Przygotowano dla mnie świeże ubranie, a ja z przyjemnością zrzuciłam z siebie mokrą podartą sukienkę. Dżinsy były rzeczywiście przyciasne w biodrach i piły mnie tu i ówdzie, a opięty podkoszulek bardzo uwydatniał mój biust. Ale wszystko było suche, a to najważniejsze.

Kiedy wróciłam do pokoju, na nocnym stoliku stała taca z jedzeniem: talerzyk z pokrojonymi w maleńkie trójkąciki kanapkami oraz szklanka wody, którą wypiłam jednym haustem. Obok leżała złożona kartka. Nie tknęłam kanapek, podniosłam kartkę, na której niemal nieczytelnym pismem napisano:

Camila,

możesz poruszać się swobodnie po domu, ale pod żadnym pozorem nie wychodź na dwór. Jeśli spotkasz mego ojca, ukłoń się i zwracaj do niego „Wasza Wysokość". Gdybyś czegoś potrzebowała, służę Ci pomocą. Wystarczy, że poprosisz służbę, aby mnie wezwała.

A.N.J. Ashley

PS Mordercy zabijają dla przyjemności. Wampiry po to, by przeżyć.

Przeczytałam ten liścik dwukrotnie, a potem zgniotłam go w kulkę i rzuciłam w kąt.

– Pieprz się – mruknęłam, podchodząc do balkonowych drzwi. Chwyciłam za gałkę i przekręciłam parokrotnie. Na próżno. Drzwi były zamknięte. „Wolą już nie ryzykować. Choć skok z pierwszego piętra nie wyszedłby mi na zdrowie".

Oparłam czoło o chłodną szybę i zrozpaczona uderzyłam w nią dłońmi. Wiedziałam, że mur, który wokół siebie wzniosłam, długo nie wytrzyma. Czułam, że zaczyna pękać. Łzy napłynęły mi do oczu.

Nadzieja, która dodawała mi sił, gdzieś uleciała, a jej miejsce zajmowała coraz większa rozpacz. Boleśnie zdałam sobie sprawę, że nie panuję nad sytuacją.

Podeszłam do łóżka i ściągnęłam z niego wielką jedwabną kołdrę. Narzuciłam ją sobie na ramiona. Otulona jedwabiem przysiadłam i zwinęłam się w kłębek na szerokim parapecie okna, nasłuchując deszczu, który uderzał w szyby. Przypominał kołysankę, a ja byłam u kresu sił. Mżawka zamieniła się w prawdziwą ulewę, która siekła trawę. W słońcu trawniki wyglądały wspaniale, teraz wydawało mi się, że przypominają bagno. Pewnie dlatego, że wiedziałam już, kto po nich stąpa.

„Co za banał!", pomyślałam, słysząc pierwszy grzmot, który wstrząsnął szybami w oknach. Burza. Przymknęłam oczy, wstrzymując łzy. Gdzieś w głębi dworu zegar wybijał dziewiątą.

„Nie będę płakać z powodu jakichś obłąkanych morderców. Nigdy!"

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now