Dwadzieścia Jeden

586 76 5
                                    

Camila

Król wbił we mnie wzrok, przez jego oblicze przemknął cień zwątpienia, po czym znów spojrzał na salę w zamyśleniu, jakby traktował poddanych niczym pionki na szachownicy. Nasyciwszy wzrok, usadowił się wygodniej na tronie i skinął leniwie na kelnerów, którzy wycofali się dyskretnie na boki.

– Camila! Oddychaj!

Stwierdziłam zdumiona, że brakuje mi powietrza w płucach. Czułam coraz większy strach, paliło mnie w piersi, muszę zaczerpnąć tchu!

– Nie mogę – pisnęłam.

– Możesz – upierał się Shawn, obejmując mnie ramionami. – Wystarczy, że się skoncentrujesz.

Zacisnęłam powieki, myśląc tylko o tym, że trzeba unosić i opuszczać pierś. Po chwili imadło, które ściskało mi gardło, rozluźniło się i wzięłam niepewny oddech. Zniknęły ciemności, wróciły spójne myśli. Wrócił także wzrok, a sala nabrała normalnych kształtów, przestała być tunelem bez wyjścia. Oddychałam miarowo przez dobrą minutę, nim w pełni odzyskałam siły.

– Co to było, u licha? – zapytałam.

– Nie martw się. To nic wielkiego – odpowiedział szeptem Shawn, unikając mego wzroku.

– Gówno prawda!

– Mów ciszej – syknął.

Opanowałam się, choć wciąż byłam wściekła.

– Powiedz mi, Shawn! Mam prawo znać prawdę! Doskonale wiedziałeś, że tak będzie! Więc dlaczego mnie zaprosiłeś? – wściekałam się na niego szeptem, sycząc mu do ucha.

Westchnął ciężko.

– Zaprosiłem cię, bo pragnąłem twego towarzystwa i chciałem, żeby było ci weselej. Nie mówiłem ci o tym, co cię czeka, bo bałem się, że odmówisz.

– Więc co to było? – zapytałam spokojniej. „Chciał, żeby było mi weselej!"

– Królewska korona. – Skinął głową w stronę tronu. – Zawiera przeklętą krew. Ludzie w jej pobliżu reagują tak jak ty. Używano jej w czasach składania ofiar z ludzi. Teraz to tylko symbol – dodał, widząc mój wyraz twarzy, kiedy usłyszałam o „ofiarach z ludzi".

Głosy w ciemności ucichły, ale zapamiętałam ich posłanie. „Ta korona chce, żebym umarła".

– Czy zawsze tak będzie?

– Nie, tylko jeden raz...

Tłum królewskich poddanych uformował okrąg. Król, bez korony, zmierzał na środek. Wracał czarowny bal, świece zamigotały jaśniej.

Usłyszałam dźwięk skrzypiec i nim zdążyłam mrugnąć, wszyscy Jauregui stanęli w okręgu w całym swym królewskim majestacie, gotowi rozpocząć tańce. Ukłonili się sobie i ujęli dłonie partnerów.

– Zaczekaj, aż zaprowadzę cię na parkiet. Nic nie rób wcześniej – poinstruował mnie Shawn przyciszonym głosem.

Królewski ród Jauregui rozpoczął taniec, sunąc po parkiecie, jakby stanowił jedność z muzyką; żaden z nich nie pomylił kroku, ale przecież robili to od tysięcy lat. Przyglądałam się z podziwem, jak Lauren i Lucy stopiły się ze sobą. Zaskakująco elegancka suknia Lucy omiatała parkiet, gdy wykonywała obrót, i znów przylegała do jej figury. Jedyną wskazówką co do natury właścicielki sukni było długie rozcięcie na boku, kończące się w połowie uda.

O mało się nie roześmiałam, widząc znudzoną minę Lauren, która przemknęła obok nas. Ubrana była w królewską kremową suknię bez ramion. Dekolt miała w kształcie serca. Dół sukni był rozcięty na lewym udzie, co eksponowało jej idealne nogi w zaskakująco wysokich szpilkach. Na piersi miała szmaragdową szarfę, taką sama jak Ashley. Szarfę zdobił królewski herb, świadczący o czystości krwi.

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now