Pięćdziesiąt Trzy

508 65 1
                                    

Camila

Jeśli wcześniej wydawało mi się – nie bez przyczyny – że wampiry są drapieżcami, to na polowaniu przekonałam się, że są doskonałymi maszynami do zabijania.

– Popatrz, świeży trop – szepnęła Lauren, pokazując na ziemię, gdzie ujrzałam odciski jakichś kopyt. – Jak sądzisz, czyje to ślady?

Udałam, że głęboko się zastanawiam.

– Te stopy?

Jęknęła zrozpaczona i poirytowana moimi wygłupami. Wampiry od godziny tropiły zwierzynę. Lauren usiłowała nauczyć mnie paru sztuczek, ale odkąd mi powiedziała, że nie będę musiała zabijać, straciłam zainteresowanie dla polowania. Ona sama może to robić, jeśli chce i musi.

– To nie są stopy! To trop zwierzęcia, dziewczynko! Jakiego zwierzęcia?

Przewróciłam oczyma i strzeliłam na oślep:

– Jelenia?

– Wreszcie! – mruknęła. – Ile lat ma według ciebie ten jeleń?

– Właśnie obchodzi dwudzieste pierwsze urodziny i odkorkował szampana?

Ukryła twarz w rękach i jęknęła jeszcze głośniej.

– Bogowie tej ziemi, dodajcie mi sił!

Przekrzywiłam głowę.

– Wybacz, ale jestem wegetarianką i myśl o oglądaniu padliny jelenia nie wywołuje we mnie entuzjazmu. Czy nie mogłabyś zwyczajnie pokazać mi, jak nie zabijasz jelenia?

Przesuwała dłońmi po twarzy, odsłaniając teatralnym gestem zapadnięte policzki.

– Okay, ale jeśli ci pokażę, jak nie zabijam jelenia, czy zechcesz choćby udawać zainteresowanie?

Udałam zainteresowanie najlepiej, jak umiałam, na co zachichotała oschle.

– Lepiej zostań przy znudzeniu. Okay, to dorosła łania, samica jelenia, jakbyś nie wiedziała – dodała.

– Wiem, co to łania! Skąd wiesz, że jest dorosła?

Znów wskazała na trop w miękkiej ziemi i sosnowym igliwiu.

– Spójrz na wielkość śladów. Są za duże, by zostawiło je młode. Bo ono szło tutaj, więc stąd wiem, że to łania...

Spojrzałam na ledwo widoczny odcisk mniejszych kopyt. Zapadał zmrok, robiło się późno.

– Jelonek?

Kiwnęła głową.

– Trop jest całkiem świeży, czuję zapach stada, które jest niedaleko. – Mówiła ledwo słyszalnym szeptem. – Posłuchaj, dziewczynko, nie będę zabijała, ponieważ o to prosiłaś, ale pozostali muszą to zrobić, więc nie panikuj. – Spojrzała na mnie. – Jeśli naprawdę chcesz zostać wampirem, musisz pogodzić się z tym, że będziesz zabijać. W niektórych przypadkach to akt łaski, naprawdę. – Przedstawiła to usprawiedliwienie, zanim zdążyłam zaprotestować.

Ruszyła przed siebie, nie czekając na odpowiedź. Potknęłam się. Krzywiła się i wymachiwała rękoma za każdym razem, kiedy pod moją stopą pękała z trzaskiem gałązka.

– Ciiii! – syknęła, kiedy przycupnęłam za jej plecami.

– Przecież nic nie mówię! – zaprotestowałam szeptem, przez co mój sprzeciw stracił na sile wyrazu.

– Ale głośno myślisz, a to mnie rozprasza.

Spojrzałam na nią oburzona i sprawdziłam mury chroniące moje myśli. Machnęła ręką i pokazała mi małą polankę tuż przed nami. Pasło się na niej stado jeleni, dziewięć albo dziesięć zwierząt, które w ogóle nie zdawały sobie sprawy z naszej obecności. Po przeciwnej stronie polanki widziałam sylwetki Dinah, Normani, Brada, Ashley i Shawna. Ally i Keana znaleźli się jakimś cudem na drzewach, co bardzo mnie rozbawiło.

Lauren przestraszyła mnie, szepcząc mi prosto do ucha:

– Zaraz będzie po wszystkim. Schwytam łanię i pokażę ci, jak się żywimy. Podejdziesz, kiedy będziesz gotowa.

Umilkła i zniknęła. W następnej chwili na polanę wyskoczyło z cienia osiem postaci, a stado jeleni rozpierzchło się w panice. Chciały uciec, ale nie miały dokąd, wampiry odcięły im drogę. Po jakichś dwóch, trzech sekundach, połowa stada leżała już na ziemi ze skręconymi szyjami, z których sączyła się krew.

To wyglądało gorzej, niż sobie wyobrażałam. Widziałam już niejedno, na jawie i we śnie, ale teraz o mało nie zemdliło mnie od metalicznego, miedzianego zapachu krwi – jak u rzeźnika, do którego mnie zabrano, gdy miałam pięć lat. Po tej wizycie nie mogłam patrzeć na mięso, a decyzję o przejściu na wegetarianizm podjęłam ostatecznie po szkolnej wycieczce na wieś, na farmę, gdzie hodowano owce. „Czy ja chcę teraz do tego wrócić?"

Oparłam się o drzewo i wzięłam kilka głębokich oddechów. Wiedziałam, że im szybciej pójdę do Lauren, tym krócej będzie cierpiała łania. Ruszyłam z wahaniem przed siebie. Łania leżała na ziemi, szarpała się, machając nogami i wydając z siebie jakieś przerażone piski i charkot. Mały jelonek beczał przeraźliwie na krawędzi polany, wampiry nie zrobiły mu krzywdy. Lauren przytrzymywała łanię jedną ręką, a drugą głaskała ją po szyi. Stopniowo zwierzę poddało się i uspokoiło.

– Są całkiem posłuszne – mruknęła, nie podnosząc głowy – jeśli traktuje się je należycie.

Zdjęła rękę z kłębu łani i wskazała mi miejsce obok siebie; uklękłam przy niej, nie podnosząc głowy, nie chciałam widzieć, jak pozostali żywią się ścierwem. Poprosiła mnie, żebym głaskała łanię, więc dotknęłam jej sierści, czując wznoszące się i opadające żebra, gwałtownie bijące serce.

– Uważaj na nogi, może wierzgać – ostrzegła mnie i opuściła głowę ku szyi. Ugryzła ją bardzo szybko, a ja nie mogłam oderwać oczu od Lauren pijącej krew żywego, całkiem spokojnego, a nawet – jak mi się wydawało – zadowolonego zwierzęcia. Po mniej więcej minucie oderwała się od niej.

– Wystarczy. Nie chcę jej osłabiać. – Ledwo podniosła głowę, a blizny na szyi łani zaczęły się cudownie goić. Cofnęła się i otarła starannie chusteczką usta.

– Jak to się dzieje, że nie jesteś taka schludna, kiedy gryziesz mnie? – zapytałam z pełnym podziwu uśmieszkiem. Łania wstała ostrożnie z ziemi; drżała, ale żyła, odbiegła, szukając jelonka.

– Lubię z tobą pobałaganić. Mówiłam ci, że można się żywić, nie...

– Lauren!

Uniosła gwałtownie głowę. Było już ciemno, sylwetki pozostałych wampirów stały się zaledwie cieniami gdzieś pośród drzew.

Obok Lauren stanęła Normani. Miała puste białe oczy – zupełnie jak duch. Była skonsternowana, chciała coś powiedzieć i nie mogła. Po raz pierwszy od przybycia do Varnley widziałam przerażonego wampira.

– Mędrcy.

Dinah chwyciła mnie ręką umazaną krwią i pociągnęła za sobą i Lauren, która ruszyła ostrożnie przed siebie. Normani szła po prawej. Pozostała piątka zebrała się wokół nas w defensywnym półkolu, na którego czele stanęła Lauren.

Zatrzeszczały i zakołysały się drzewa nad naszymi głowami; jęknęły, jakby chciały się czemuś sprzeciwić w słabym świetle księżyca. Wzmógł się wiatr, który zakręcił liśćmi na małej polance. Powiało chłodem, lecz ja czułam iskrę ciepła wędrującą od stóp w górę. Krew krążyła mi żywiej, załomotało gwałtownie serce, przystanęło i ruszyło ponownie, gdy kolejna iskra wędrowała do mojej głowy, a potem jeszcze jedna i następna...

– Skąd się tu wzięli? – zapytała głośno Lauren, a w jej głosie kryło się zaskoczenie i strach. – Przecież zamknięto granice!

Stężałam. To wędrujące ciepło stało się nieprzyjemne, a nawet bolesne, wwiercało mi się pod skórę niczym jakiś wzbudzający obrzydzenie skarabeusz. Mury w mojej głowie runęły, jakby uderzył w nie wielki taran...

– Kim są Mędrcy? – pisnęłam, potykając się o własne stopy, które nie chciały mnie słuchać. – Co oni mogą nam zrobić?

Usłyszałam coś, co przypominało odgłos wyrywanych z ziemi korzeni drzew. Nagle wszystko ustało – i hałas, i ciepło, i wiatr.

– Bardzodużo, panno Camilo Cabello – powiedział jakiś głos.    

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now