67. Leci samolocik!

3K 167 309
                                    

Teraz będzie coraz więcej przeskoków w czasie...

Mimo, iż biegałem codziennie od jakichś trzech miesięcy, nadal nie potrafiłem się przyzwyczaić do tego jak zawsze pod koniec miałem już ochotę wykaszleć swoje płuca, a na widok swojego domu, prawie płakałem ze szczęścia. Będąc na podwórku, zatrzymałem się i opierając o ogrodzenie oddychałem ciężko. Podreptałem powolnym krokiem, czując jak leje się ze mnie pot, tam gdzie najbardziej mnie bolało. Dosłownie wszystko mnie bolało!

Uśmiechnąłem się rozczulony, widząc jak mała próbowała dosyć pokracznie raczkować aby uciec od Louisa, który cały czas wołał: – Powiedz "tata"!

– Louis, daj jej już spokój – zaśmiałem się, podchodząc do chłopaka, by pocałować go w policzek. Nie obyło się bez komentarza "jesteś spocony, Harold!", Ale nie przejąłem się tym, przewracając oczyma. Dziewczynka poczęła bawić się z Poppym. Psiak przybiegł do niej z gumową, czerwoną piłeczką. Raisin sięgnęła po zabawkę i chciała ją sobie włożyć do ust.

– Jezu, nie! – Tomlinson szybko wyrwał jej to z ręki i rzucił obok siebie. – To jest be, Rai-Tai. To zabawka pieska, nie gryzaczek –  wytłumaczył, patrzącej się na niego w zdziwieniu córce.

– Bu! – krzyknęła zadowolona, wyciągając ręce do Louisa.

– Lepiej powiedz tata, no dalej! Raisin, dla mnie, dla taty! Powiedz: ta-ta! – Louis dalej próbował, patrząc w wielkie oczka dziewczynki, gdy trzymał ją w swoich ramionach. Zaśmiałem się, kiedy ona nawet nie próbując mówić cokolwiek, ścisnęła jego nos w swojej małej dłoni, na co szatyn się skrzywił. – Tata się na ciebie obraża, Rai – fuknął szatyn, zostawiając dziecko na trawie i szedł w moim kierunku. Nagle zatrzymał się, kiedy dziewczynka zaczęła się śmiać, wołając "ta-ta"!

– O mój Boże, słyszałeś to?! – pisnąłem, podskakując w miejscu. Chłopak zrobił to samo, również wydając z siebie zachwycony okrzyk a Raisin, nawet jeśli nie rozumiała co się dzieje, zaczęła się głośno śmiać.

– Moja dziewczynka! – zawołał szatyn łapiąc małą pod pachami i uniósł ją kilka razy do góry, przez co Rai śmiała się głośniej wyraźnie mówiąc "tata" choć przez jej seplenienie "t" przypominało trochę "ć". Mimo to, podszedłem, a raczej podbiegłem do mojej rodziny zszokowany i dumny. Pocałowałem kilka razy czoło dziewczynki, mając ochotę dosłownie krzyczeć ze szczęścia, które mnie tak niesamowicie rozsadzało.

– Wiedziałem, że jej się uda! – powiedział Louis wyraźnie szczęśliwy, przytulając dziewczynkę mocniej, głaszcząc jej czekoladowe loczki. Jeden z nich zaczął spadać na środek jej czoła, więc musieliśmy zacząć kupować spinki do włosów i podpinać kręconą grzywkę.

– Ma długie włosy jak na dziewięciomiesięczne dziecko, prawda? – zagadnąłem, obejmując szatyna ramieniem.

– Nawet bardzo, mam wrażenie, że jeszcze na Twoich urodzinach miała ich mniej o połowę, a kiedy to było?

– Ona tak szybko rośnie... – westchnąłem, czując nagle wszechogarniający mnie smutek i nie mogło to umknąć szatynowi.

– Hej, to bardzo dobrze, że tak prędko nabiera sił!

– Ale dopiero była rodzynką w moim brzuszku, a teraz sam spójrz – mruknąłem. – Nie chcę, żeby rosła – przyznałem. – Bo potem się wyprowadzi i nas zostawi – wydąłem dolną wargę.

– Kochanie, nie myśl dwadzieścia lat w górę – Louis obiął mnie ramieniem. – Spójrz, weź prysznic, przebierz się w swoje normalne ciuchy i może zaprosimy chłopaków na wieczór? Rozpalimy sobie grilla? Totalny luz i chill out.

Raisin • Larry StylinsonWhere stories live. Discover now