[12]

1.8K 98 16
                                    


[ARIS]

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

[ARIS]

     Następnego dnia rano, gdy tylko się przebudziłem, zauważyłem dwie postacie, które zmierzały do wejścia labiryntu. Z daleka jednak nie mogłem dostrzec kim były owe dziewczyny, kiedy nagle tuż przed moim nosem mignęły ciemne kosmyki włosów. Zdezorientowany odsunęłem się do tyłu, niemalże spadając z hamaka, gdy usłyszałem znajomy śmiech tuż obok siebie. Nie lubiłem tego przyznawać, ale po prostu bałem się, że któraś z wrogich mi Streferek zechce usunąć "niepotrzebny balast", jakim z pewnością byłem.

     — Rachel — odetchnąłem, głośno wypuszczając powietrze z ust. Dziewczyna wpatrywała się we mnie z dumnym siebie uśmieszkiem. — Chcesz mnie zabić?

     — Nie — odparła, udając, że się zastanawia. — Przyszłam się tylko pożegnać.

     — Jak to "pożegnać"? — Zmarszczyłem brwi i uniosłem się wyżej na łokciach. — Wybierasz się gdzieś?

     — Do labiryntu — uśmiechnęła się smętnie, po czym odzyskała rezon, co dało się zauważyć w jej ciemnych oczach. Trzepnęła mnie dłonią w klatkę piersiową. — Oczywiście. Z Marie i Sonyą. Musimy... coś zbadać — ostatnie słowa sprawiły, że gula stanęła mi w gardle. Co one znowu planowały? I to jeszcze jedyne dziewczyny ze Strefy, które zdawały się mi ufać? Zacisnąłem zęby i pokiwałem głową. Nigdy nie byłem zbyt wylewny jeśli chodzi o uczucia (a przynajmniej bazując na tym co pamiętałem), ale w tej chwili miałem ochotę przytulić Rachel na pożegnanie.

     — Jasne. Tylko uważajcie na siebie — poczochrałem jej włosy, na co parsknęła śmiechem. — I pilnuj Marie — dodałem po chwili. — I siebie. I Sonyi też.

     — Nie ma sprawy, Kapralu — zasalutowała i wstała, odbiegając tyłem od mojego hamaka. Pomachała do mnie na pożegnanie i ruszyła sprintem w stronę dziewczyn, które czekały na nią już przy wrotach. Z bólem w sercu przyglądałem się jak wszystkie trzy znikały wewnątrz.

*

     Dzień mijał mi niezwykle nudno bez Marie, Sonyi i oczywiście Rachel, jako że tylko one potrafiły zapewnić mi rozrywkę w postaci rozmowy. Reszta Streferek całkowicie mnie zlewała albo po prostu rzucała mi tak mrożące krew w żyłach spojrzenia, że wolałem nie zagadywać. Po południu zebrało się na deszcz, więc w końcu mogłem przerwać robotę w polu (Streferki stwierdziły, że do niczego innego się nie nadawałem) i razem ze wszystkimi zebrałem się pod dachem z wzrokiem wbitym w wrota.

     Harriet jako jedyna zainteresowała się tym, że kiedy rozdawano wodę ja jej nie otrzymałem, podobnie z jedzeniem, więc sama przyniosła mi porcje, które mi się należały.

     — Co z Annabelle? — Zapytałem ją wtedy, ale ona tylko wzruszyła ramionami i wydymając wargi, odparła.

     — Nadal jest nieprzytomna — odgarnęła włosy na lewy bok i dodała — ale mówi przez sen.

     — Co mówi? — Wtrąciłem nim zdołałem się powstrzymać. Harriet zlustrowała mnie wzrokiem, jak gdyby rozważała czy mi o tym powiedzieć.

     — Imiona — powiedziała, siadając przy mnie i opierając podbródek na kolanach. — Głównie Streferek, ale też takich, których my wcześniej nie słyszeliśmy. Często wypowiada imię twoje i Rachel. I Marie. A także jakieś nazwy... DRESZCZ? Czy coś takiego. W większości po prostu mruczy pod nosem.

     — Aha — ugryzłem kanapkę w zamyśleniu. Czym jest DRESZCZ? Czy... ja i dziewczyny braliśmy w tym udział? To dlatego Annabelle była tak wściekła gdy mnie zobaczyła po ugryzieniu? Głowa bolała mnie od nadmiaru myśli jednak nie mogłem rozwiązać zagadki, jako że po prostu miałem zbyt mało informacji.

     Dziewczyny wróciły jakąś godzinę później, z czego wszyscy niezmiernie się cieszyli, ale niemalże od razu poszły na naradę, na którą ja nie byłem dopuszczony, co wprawiło mnie w rozczarowanie. Zająłem się więc swoją robotą w polu, ponieważ deszcz już odpuścił. Była to nudna praca i bardzo niewdzięczna, ale przynajmniej miałem czym zająć ręce, więc zbytnio nie narzekałem. Szczerze mówiąc, nie miałbym nawet komu tego robić. Po około dwóch godzinach zauważyłem zmierzającą w moją stronę Rachel, co od razu poprawiło mi humor.

     — Niezły z ciebie rolnik — stwierdziła zamiast powitania i obleciała mnie wzrokiem, jakby się mocno nad czymś zastanawiała. — Przydałaby ci się kąpiel.

     — Tak, ciebie też dobrze widzieć. Jak poszło? Dowiedziałyście się czegoś ciekawego? I gdzie są dziewczyny? — Strzelałem pytaniami jak z karabinu, jako że nie mogłem się już powstrzymać. Ciekawość paliła mnie od środka.

     – Hola, hola, poczekaj — zaśmiała się. — Sama jeszcze nie ogarniam za dużo, ale wiem, że dziewczyny jeszcze chwilę zostały. Narazie nie mogę mówić za dużo — podrapała się po głowie. — No cóż, widzimy się później.

     I odeszła tak po prostu, zostawiając mnie z jeszcze większym mętlikiem w głowie niż miałem wcześniej.

*

[MARIE]

     — A więc myślicie, że znalazłyście wyjście? — Zapytała Harriet po wyjściu kilku dziewczyn, a w tym Rachel. Sonya kiwnęła głową w geście potwierdzenia.

     — Wydaje mi się, że tak — powiedziałam, zwracając na siebie uwagę całej reszty dziewczyn.

     — I co, mamy niby ci zaufać? — Prychnęła Beth pod nosem, po czym dodała głośniej. — Mamy jej zaufać? Mamy iść za nią i jej braciszkiem prosto w paszczę Bóldożerców? A co jeśli ona współpracuje z tymi, którzy nas tu zamknęli?

     Zacisnęłam zęby, z całej siły powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś bardzo głupiego, co mogłoby nas pogrążyć.

     — Macie zaufać mi — wtrąciła Sonya, spoglądając wprost na Beth. — Jestem zastępczynią Przywódczyni i Wywiadowczynią, która widziała prawdopodobne wyjście na własne oczy.

     Miała jeszcze coś dodać, ale w tej samej chwili przerwały jej krzyki dochodzące z zewnątrz. Zaniepokojone Streferki wybiegły na dwór, rozglądając się z zaskoczeniem. Wśród nich byłam ja.

     W Strefie panował kompletny chaos.

•••

WHO IS MARIE? [NEWT TMR]Where stories live. Discover now