[MARIE]
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Wszystko co uzbierało się tego dnia w moim umyśle, kotłowało się bez przerwy, przyprawiając mnie o ból głowy. Chyba wszystkie dziewczyny spały, bo słychać było tylko ich delikatne oddechy, a od czasu do czasu, głośniejsze chrapnięcia. Ciemność w Strefie rozpędzały jedynie zapalone gdzieniegdzie lampy. Delikatny wietrzyk poruszał gałęziami drzew, źdźbłami traw, a także linami od hamaków sprawiając, że Strefa rozbrzmiewała kakofonią dźwięków. To wszystko sprawiało, że czułam się senna i spokojna, pojawiało się uczucie, że to wszystko minie, problemy znikną i to, że labirynt to tylko cholerny sen, który przyprawia ludzi o gęsią skórkę. Jednak kiedy już upewniałam się w swoich racjach, uspokojona własnymi myślami i zasypiałam z uśmiechem na ustach — od strony labiryntu dochodziły okropne dźwięki wydawane przez Bóldożerców i wtedy następywało przebudzenie, niczym kubeł zimnej wody i powracał zły sen, z którego tak bardzo chcesz się wybudzić, ale nie możesz, ponieważ wszystko okazuje się być prawdą. I wszystko od początku.
W moich myślach bez przerwy kołotało od słów Harriet. "Nikt nie jest aż tak odważny, żeby pójść tam ze swojej własnej niewymuszonej woli, rozumiesz? A ja nie będę ich zmuszać do prawdopodobnego samobójstwa" — Nie dawało mi to spokoju. Czułam jak coś mi umyka, coś ważnego, ale za cholerę nie mogłam tego złapać. Wiedziałam, że jeśli nie zaryzykujemy, nigdy nie opuścimy tego miejsca i zostaniemy tu na zawsze. A na to nie mogłam pozwolić. Nawet z tej odległości widziałam śpiącą w najlepsze Charlotte, dziewczynkę o tak wielkim sercu i nadziei, że nie mogłam pozwolić by to wszytko poszło na marne. Nie mogłam pozwolić, żeby za szybko dorosła, zobaczyła w jak bardzo gównianej sytuacji się znajdujemy i żeby straciła te iskierki życia w swoich oczach. Nie mogłam pozwolić, aby stała się tak samo szara i smutna jak niektóre Streferki, będące tu od samego początku, płaczące w kątach i niechcące z nikim rozmawiać. Nie wybaczyłabym sobie. I wolałabym zginąć walcząc, niż siedzieć tu do końca życia, czekając aż — być może, Stwórcy okażą nam litość i szansę na szybszą śmierć.
"Ja — Marie o nieznanym nazwisku obiecuję, że zrobię wszystko, aby się stąd wydostać, choćbym miała przypłacić to życiem. I obiecuję, że jeśli mi się uda stąd uciec, dorwę was Stwórcy i skopię wam dupę, i w końcu dowiem o co w tym bagnie chodziło".
*
— Musimy tam iść! — Uderzyłam zaciśniętą dłonią o blat stołu w pokoju narad. — A przynajmniej ja. Harriet, powiedziałaś, że nie masz zamiaru zmuszać kogoś, kto nie chce, do pójścia do labiryntu w nocy. Mnie nie musisz zmuszać!
Harriet spojrzała na mnie zirytowana. Już miała mnie dość jak na jeden dzień. W sali narad było kilkanaście osób — Harriet, Sonya, Beth, wszystkie Wywiadowczynie, a także opiekunowie i Aris (chociaż, szczerze mówiąc, kilka osób protestowało co do jego obecności, a najgłośniej oczywiście Beth).
— Powiedziałam też, że to próba samobójcza, Marie! — Zawołała ciemnoskóra. Jej słowa sprawiły, że od razu, większość osób zaczęło kiwać głowami. Beth zaśmiała się szyderczo.
— Dla mnie może iść! Chociaż, jeśli tak bardzo chce umrzeć, to ja mogę to załatwić — zauważyłam kątem oka jak Sonya wstaje, jakby chciała przyłożyć wściekliznie, ale wystarczyło jedno spojrzenie przywódczyni, aby wróciła na swoje miejsce. Mimowolnie poczułam ciepło w sercu.
— Beth, przymknij się, bo zaraz cię stąd wyrzucę — upomniała ją Harriet, po czym westchnęła i spojrzała z powrotem na mnie. — Nie do końca rozumiem, Marie. Chcesz iść do labiryntu w nocy, bo uważasz, że możesz znaleźć wyjście, prawda? Ale nie znajdziesz go, jeśli wcześniej umrzesz. Nie znasz jeszcze tak dobrze labiryntu jak Sonya czy Alexis, a nie mogę pozwolić sobie na zmuszanie ich, żeby poszły razem z tobą, rozumiesz? Poczekaj jeszcze jakiś czas, naucz się trochę więcej o labiryncie, a dopiero wtedy o tym porozmawiamy. Ja wiem, że ty chcesz dobrze, Marie, ale nie chcę, żeby stało ci się coś złego czy którejkolwiek z dziewczyn. Bo jaką bym była w takim razie przywódczynią?
Zamknęłam usta, nie wiedząc co dalej powiedzieć. Harriet miała rację, zresztą tak jak zawsze. Porwałam się z motyką na słońce, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Nie myślałam zbytnio jak tego wszystkiego dokonam, widziałam tylko, że musiałam to zrobić.
— Niechętnie, ale jednak muszę przyznać ci rację — odezwałam się po dłuższej chwili. Mój głos brzmiał dziwnie, jakby nie należał do mnie.
— I tu się z tobą zgodzę — odparowała, po czym zwróciła się do reszty osób — i jeśli żadna czy żaden — tu spojrzała na Arisa — z was nie ma nic więcej do powiedzenia, uznaję obrady za zamknięte.
Wszyscy podnieśli się ze swoich miejsc i ruszyli w stronę drzwi. Niektórzy z nich odwracali się, żeby na mnie spojrzeć. Sonya poklepała mnie po ramieniu i uśmiechnęła się do mnie niemrawo. Z sali wyszłam ostatnia, nie mając ochoty na żadne rozmowy. Minęła szesnasta, więc Rachel i Alexis powinny już wrócić z labiryntu. Sonya powiedziała, że my pójdziemy tam jutro. Wzrokiem szukałam Lotte, a kiedy znalazłam ją siedzącą na gałęzi drzewa, wymachującą nogami, poczułam się jeszcze gorzej. Pokręciłam głową i ruszyłam w stronę stołówki. Może dziewczyny będą potrzebowały pomocy w zrobieniu kolacji. Odprawiły mnie jednak z kwitkiem. Skończyłam więc siedząc niedaleko wrót, niechętnie rzując kanapkę z szynką i wpatrując się w wyjście. Może Rachel sprawi, że poczuję się odrobinę lepiej, w co nie wierzyłam aż tak bardzo. Słońce zaczęło zachodzić, gdy dziewczyny pojawiły się u wrót. Alexis pobiegła prosto, za to Rachel dołączyła do mnie. Dałam jej nowy zapas wody i ręcznik, aby się wytarła. Podziękowała z uśmiechem i zapytała jak minął dzień, a kiedy jej odpowiedzialam dlaczego miałam tak parszywy humor, nie zdziwiła się zbytnio.
— Szczerze to nie spodziewałam się innej odpowiedzi Harriet. Mimo wszystko, stara się trzymać nas wszystkich w kupie, co czasem nie wychodzi — stwierdziła zamyślona. — Nie to żebym chciała cię jakoś dobić, ale jednak w tej sprawie muszę trzymać stronę przywódczyni.
— Wiem, wiem — odparłam, przeskakując nad wystającym korzeniem drzewa. — Masz oczywiście rację. I Harriet też ją ma. Po prostu... czuję, że jednak mimo wszystko powinnam coś zrobić.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i przyspieszyła kroku, zostawiając mnie sporo z tyłu, a że kierowała się w stronę pryszniców, nie spieszyłam za nią zbytnio.
— Nie jesteś sama, Nowa! — Zawołała, odwracając się, żeby na mnie spojrzeć. Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
— Jak długo jeszcze będziesz mnie tak nazywać?! — Zaśmiałam się. A wtedy usłyszałam krzyk. Krzyk Arisa.
•••
YOU ARE READING
WHO IS MARIE? [NEWT TMR]
Fanfiction"they were young, they didn't know what life had planned for them". Kiedy Marie trafia do labiryntu, jej życie nabiera tempa. Wszystko jest nowe, tajemnicze i przerażające. Gdy tylko jej wspomnienia zaczynają wraca...