[07]

2K 107 7
                                    

[MARIE]

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

[MARIE]

     Tej nocy nie mogłam zasnąć. Wszystko co uzbierało się tego dnia w moim umyśle, kotłowało się bez przerwy, przyprawiając mnie o ból głowy. Chyba wszystkie dziewczyny spały, bo słychać było tylko ich delikatne oddechy, a od czasu do czasu, głośniejsze chrapnięcia. Ciemność w Strefie rozpędzały jedynie zapalone gdzieniegdzie lampy. Delikatny wietrzyk poruszał gałęziami drzew, źdźbłami traw, a także linami od hamaków sprawiając, że Strefa rozbrzmiewała kakofonią dźwięków. To wszystko sprawiało, że czułam się senna i spokojna, pojawiało się uczucie, że to wszystko minie, problemy znikną i to, że labirynt to tylko cholerny sen, który przyprawia ludzi o gęsią skórkę. Jednak kiedy już upewniałam się w swoich racjach, uspokojona własnymi myślami i zasypiałam z uśmiechem na ustach — od strony labiryntu dochodziły okropne dźwięki wydawane przez Bóldożerców i wtedy następywało przebudzenie, niczym kubeł zimnej wody i powracał zły sen, z którego tak bardzo chcesz się wybudzić, ale nie możesz, ponieważ wszystko okazuje się być prawdą. I wszystko od początku.

     W moich myślach bez przerwy kołotało od słów Harriet. "Nikt nie jest aż tak odważny, żeby pójść tam ze swojej własnej niewymuszonej woli, rozumiesz? A ja nie będę ich zmuszać do prawdopodobnego samobójstwa" Nie dawało mi to spokoju. Czułam jak coś mi umyka, coś ważnego, ale za cholerę nie mogłam tego złapać. Wiedziałam, że jeśli nie zaryzykujemy, nigdy nie opuścimy tego miejsca i zostaniemy tu na zawsze. A na to nie mogłam pozwolić. Nawet z tej odległości widziałam śpiącą w najlepsze Charlotte, dziewczynkę o tak wielkim sercu i nadziei, że nie mogłam pozwolić by to wszytko poszło na marne. Nie mogłam pozwolić, żeby za szybko dorosła, zobaczyła w jak bardzo gównianej sytuacji się znajdujemy i żeby straciła te iskierki życia w swoich oczach. Nie mogłam pozwolić, aby stała się tak samo szara i smutna jak niektóre Streferki, będące tu od samego początku, płaczące w kątach i niechcące z nikim rozmawiać. Nie wybaczyłabym sobie. I wolałabym zginąć walcząc, niż siedzieć tu do końca życia, czekając aż — być może, Stwórcy okażą nam litość i szansę na szybszą śmierć.

     "Ja — Marie o nieznanym nazwisku obiecuję, że zrobię wszystko, aby się stąd wydostać, choćbym miała przypłacić to życiem. I obiecuję, że jeśli mi się uda stąd uciec, dorwę was Stwórcy i skopię wam dupę, i w końcu dowiem o co w tym bagnie chodziło".

*

     — Musimy tam iść! — Uderzyłam zaciśniętą dłonią o blat stołu w pokoju narad. — A przynajmniej ja. Harriet, powiedziałaś, że nie masz zamiaru zmuszać kogoś, kto nie chce, do pójścia do labiryntu w nocy. Mnie nie musisz zmuszać!

     Harriet spojrzała na mnie zirytowana. Już miała mnie dość jak na jeden dzień. W sali narad było kilkanaście osób — Harriet, Sonya, Beth, wszystkie Wywiadowczynie, a także opiekunowie i Aris (chociaż, szczerze mówiąc, kilka osób protestowało co do jego obecności, a najgłośniej oczywiście Beth).

     — Powiedziałam też, że to próba samobójcza, Marie! — Zawołała ciemnoskóra. Jej słowa sprawiły, że od razu, większość osób zaczęło kiwać głowami. Beth zaśmiała się szyderczo.

     — Dla mnie może iść! Chociaż, jeśli tak bardzo chce umrzeć, to ja mogę to załatwić — zauważyłam kątem oka jak Sonya wstaje, jakby chciała przyłożyć wściekliznie, ale wystarczyło jedno spojrzenie przywódczyni, aby wróciła na swoje miejsce. Mimowolnie poczułam ciepło w sercu.

     — Beth, przymknij się, bo zaraz cię stąd wyrzucę — upomniała ją Harriet, po czym westchnęła i spojrzała z powrotem na mnie. — Nie do końca rozumiem, Marie. Chcesz iść do labiryntu w nocy, bo uważasz, że możesz znaleźć wyjście, prawda? Ale nie znajdziesz go, jeśli wcześniej umrzesz. Nie znasz jeszcze tak dobrze labiryntu jak Sonya czy Alexis, a nie mogę pozwolić sobie na zmuszanie ich, żeby poszły razem z tobą, rozumiesz? Poczekaj jeszcze jakiś czas, naucz się trochę więcej o labiryncie, a dopiero wtedy o tym porozmawiamy. Ja wiem, że ty chcesz dobrze, Marie, ale nie chcę, żeby stało ci się coś złego czy którejkolwiek z dziewczyn. Bo jaką bym była w takim razie przywódczynią?

     Zamknęłam usta, nie wiedząc co dalej powiedzieć. Harriet miała rację, zresztą tak jak zawsze. Porwałam się z motyką na słońce, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Nie myślałam zbytnio jak tego wszystkiego dokonam, widziałam tylko, że musiałam to zrobić.

     — Niechętnie, ale jednak muszę przyznać ci rację — odezwałam się po dłuższej chwili. Mój głos brzmiał dziwnie, jakby nie należał do mnie.

     — I tu się z tobą zgodzę — odparowała, po czym zwróciła się do reszty osób — i jeśli żadna czy żaden — tu spojrzała na Arisa — z was nie ma nic więcej do powiedzenia, uznaję obrady za zamknięte.

     Wszyscy podnieśli się ze swoich miejsc i ruszyli w stronę drzwi. Niektórzy z nich odwracali się, żeby na mnie spojrzeć. Sonya poklepała mnie po ramieniu i uśmiechnęła się do mnie niemrawo. Z sali wyszłam ostatnia, nie mając ochoty na żadne rozmowy. Minęła szesnasta, więc Rachel i Alexis powinny już wrócić z labiryntu. Sonya powiedziała, że my pójdziemy tam jutro. Wzrokiem szukałam Lotte, a kiedy znalazłam ją siedzącą na gałęzi drzewa, wymachującą nogami, poczułam się jeszcze gorzej. Pokręciłam głową i ruszyłam w stronę stołówki. Może dziewczyny będą potrzebowały pomocy w zrobieniu kolacji. Odprawiły mnie jednak z kwitkiem. Skończyłam więc siedząc niedaleko wrót, niechętnie rzując kanapkę z szynką i wpatrując się w wyjście. Może Rachel sprawi, że poczuję się odrobinę lepiej, w co nie wierzyłam aż tak bardzo. Słońce zaczęło zachodzić, gdy dziewczyny pojawiły się u wrót. Alexis pobiegła prosto, za to Rachel dołączyła do mnie. Dałam jej nowy zapas wody i ręcznik, aby się wytarła. Podziękowała z uśmiechem i zapytała jak minął dzień, a kiedy jej odpowiedzialam dlaczego miałam tak parszywy humor, nie zdziwiła się zbytnio.

     — Szczerze to nie spodziewałam się innej odpowiedzi Harriet. Mimo wszystko, stara się trzymać nas wszystkich w kupie, co czasem nie wychodzi — stwierdziła zamyślona. — Nie to żebym chciała cię jakoś dobić, ale jednak w tej sprawie muszę trzymać stronę przywódczyni.

     — Wiem, wiem — odparłam, przeskakując nad wystającym korzeniem drzewa. — Masz oczywiście rację. I Harriet też ją ma. Po prostu... czuję, że jednak mimo wszystko powinnam coś zrobić.

     Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i przyspieszyła kroku, zostawiając mnie sporo z tyłu, a że kierowała się w stronę pryszniców, nie spieszyłam za nią zbytnio.

     — Nie jesteś sama, Nowa! — Zawołała, odwracając się, żeby na mnie spojrzeć. Pokręciłam głową z niedowierzaniem.

     — Jak długo jeszcze będziesz mnie tak nazywać?! — Zaśmiałam się. A wtedy usłyszałam krzyk. Krzyk Arisa.

•••


WHO IS MARIE? [NEWT TMR]Where stories live. Discover now