[04]

2.4K 136 13
                                    

[MARIE]

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

[MARIE]

     Po zaistaniałej sytuacji otrzymałam własnego ochroniarza, żeby mnie pilnował. Była to osiemnastoletnia dziewczyna o włosach koloru marchewki. Na twarzy miała mnóstwo piegów, a oczy miała duże i przenikliwie niebieskie, poza tym była wysoka, w przeciwieństwie do mnie, oraz szczupła, ale żylasta. Dowiedziałam się, że ma na imię Annabelle i naprawdę dobrze się bije, więc lepiej, żebym z nią nie zadzierała. Nie gadałyśmy za wiele, co mi bardzo odpowiadało, bo musiałam przemyśleć kilka spraw, jednak bardzo przeszkadzała mi jej obecność, ponieważ chciałam być sama, a ona łaziła za mną wszędzie. Dosłownie wszędzie.

     Chłopak nie odzyskał przytomności, ale Harriet postawiła przy nim dwie dziewczyny, żeby go pilnowały. Musieliśmy się znać przed labiryntem; był taki znajomy. Powoli powracały mi wspomnienia, ale nikomu o tym nie wspominałam, bo po tym trafiłabym do Ciapy na dożywocie. Zresztą i tak będę musiała spędzić tam całe dwadzieścia cztery godziny. Siedząc pod drzewem dryfowałam po skrawkach wspomnień. Towarzyszyło mi dziwne uczucie. Jakbym czegoś nie wiedziała, czegoś istotnego w znajomości mojej i tego chłopaka.

     " — Mamo? — usłyszałam i otworzyłam oczy w swoim wspomnieniu. Jednak patrzyłam na świat z zupełnie innej perspektywy. Byłam taka mała... — Mamo? Gdzie jesteś?

     Weszłam do małego pomieszczenia z mnóstwem probówek z dziwnymi substancjami. Na jednym z krzeseł siedziała kobieta w średnim wieku. Włosy spięte miała w warkocza, a jasne oczy przeskakiwały szybko z miejsca na miejsce.

     — Hazel, mówiłam, żebyś tu nie wchodziła! — Zawołała przestraszona. — Dotykałaś czegoś?

     — Przyszłam ci tylko powiedzieć, mamusiu, że tatuś się źle poczuł — powiedziała mała ja.

     — Dobrze, zaraz przyjdę, idź do swojego pokoju — mruknęła i odpędziła mnie rękoma jak natrętną muchę. — I, skarbie, pamiętaj, DRESZCZ jest dobry".

     Otworzyłam oczy zdziwiona. To była moja mama? Nie pamiętam jej, ale z tej rozmowy wynikało, że to ona. Tata źle się poczuł? Był na coś chory? Nie żyje? Czy mama mnie szuka? Czy miałam rodzeństwo? Co to DRESZCZ? Poza tym, dlaczego nazwała mnie Hazel?

     Podniosłam rękę i rozmasowałam sobie kark. Zauważyłam, że Annabelle przysnęła, więc w sumie mogłam się wymknąć, ale nie chciałam sprawiać jej kłopotów, więc znów oparłam głowę o korę drzewa i rozmyślałam dalej. Do mojej głowy wkradło się kolejne wspomnienie.

     "Weszłam do pokoju oznaczonego numerem trzydzieści dwa i rozejrzałam się. Na łóżku siedziało dwóch chłopców. Nie wyglądali jak rodzina, wcale nie byli do siebie podobni. Jeden z nich miał blond włosy, a oczy w kolorze płynnej czekolady. Drugi zaś był małą kopią chłopaka, który przybył do Strefy. Oboje wyglądali na jakieś dziesięć, dwanaście lat. Spojrzeli na mnie, gdy weszłam.

     — Hej, Marie — powiedział blondyn i uśmiechnął się, a w jego policzkach pojawiły się dołeczki. Był uroczy.

     — Cześć, Newtie, co słychać? — Odparłam.

     — Wszystko w porządku, rozmawiamy z Arisem o treningu — mruknął i znowu się uśmiechnął.

     — Wypadałoby się ze mną przywitać, prawda? — Zapytał drugi chłopiec.

     — Cześć, braciszku — braciszku?

     — Cześć, siostrzyczko — chrząknął i pociągnął mnie za jednego z dwóch warkoczy. Pochyliłam się do przodu i zapytałam cicho.

     — Idziemy powkurzać Jansona?

     — Z Tobą? Zawsze — powiedzieli chłopcy równocześnie i..."

     I właśnie wtedy padł na mnie cień. Otworzyłam oczy zdziwiona, widząc Sonyę. Dziewczyna odprawiła dłonią Annabelle i powiedziała:

     — Przejmuję ją — dwa krótkie słowa, a dziewczyna sobie poszła. — Idziesz do Ciapy, jutro rano masz trening na Wywiadowcę.

     — Okej — mruknęłam, po czym wstałam i otrzepałam się. — Co z... tym chłopakiem? — Z trudem powstrzymałam się przed nazwaniem go po imieniu. Zastępczyni otaksowała mnie wzrokiem.

     — Nic mu nie będzie, jest tylko nieprzytomny — mruknęła i uprzedzając moje kolejne pytanie, dodała. — Nic więcej nie pytaj, Harriet zakazała informować cię o wszystkim co ma z nim związek, jasne? — Ruszyła szybkim krokiem w dobrze znanym mi kierunku.

     — Dlaczego? — Podbiegłam do niej. Dziewczyna na moje pytanie zatrzymała się i zmarszczyła brwi, wpatrując się w moją twarz.

     — Czy to nie oczywiste? — Ignorując moje błagalne spojrzenie, wznowiła krok.

     Doszłyśmy do Ciapy. Sonya otworzyła jedną z klatek i kazała mi tam wejść. Jednak po zamknięciu nie odeszła od razu. Zagryzła wargę. Wyglądała jakby zastanawiała się czy może mi powiedzieć.

     — Harriet nie do końca ci ufa — blondynka przemogła się i potok słów wylał się z jej ust. — Uważa, że to dziwne, bo chłopak przyjechał zaledwie dzień po tobie. A ty wyglądałaś na mocno wstrząśniętą i Przywódczyni nie wie... — westchnęła. — Nie wie czy to na pewno jest spowodowane wyłącznie jego płcią. Podejrzewa, że coś ukrywasz — ostatnie słowa wypowiedziała, patrząc mi prosto w oczy.

     — A ty mi ufasz? — Wypaliłam.

     Sonya wyglądała jakby pytanie ją zaskoczyło i musiała nieźle się nad nim zastanowić.

     — Nie wiem. Wyglądasz na godną zaufania, ale... ufam Harriet, a ona — urwała na chwilę. — No cóż, jej intuicja nigdy nas nie zawiodła.

     Zacisnęłam wargi i rozejrzałam się po Ciapie. Powinnam jej powiedzieć? Czy wtedy mi zaufa? A może uzna mnie za wroga albo... szpiega?

     — Powodzenia Marie — dziewczyna oparła dłonie na kratach i uśmiechnęła się. — Może średnio z tym zaufaniem, ale na pewno lubię cię bardziej od Beth. Jej cela jest w gorszym stanie niż twoja — Sonya mrugnęła do mnie, po czym odwróciła się i ruszyła, charakterystycznie dla niej, szybkim krokiem. Kiedy znalazła się kilkanaście metrów od Ciapy, usiadłam na ziemi i ukryłam twarz w dłoniach.

     — I co teraz?

•••

WHO IS MARIE? [NEWT TMR]On viuen les histories. Descobreix ara