[11]

1.8K 105 20
                                    


[ARIS]

¡Ay! Esta imagen no sigue nuestras pautas de contenido. Para continuar la publicación, intente quitarla o subir otra.

[ARIS]

     Chodziłem wzdłuż wrót, podgryzając paznokcie. Moje oczy kleiły się od nieprzespanej nocy. Nie mogłem zasnąć. Mimo, że praktycznie nic nie pamiętałem, wiedziałem, że Marie to moja siostra. A starszy brat musi opiekować się swoją małą, wkurzającą siostrzyczką. A teraz ta właśnie dziewczyna zaginęła gdzieś w labiryncie z szansą mniejszą niż jeden procent na powrót. A jednak nadal miałem w sobie nadzieję, że ją jeszcze zobaczę. Ją i Rachel. Obie dawały mi dużo wsparcia, gdy reszta dziewczyn patrzyła na mnie krzywo, nie ufając mi w najmniejszym stopniu. Szczerze mówiąc, zbytnio się im nie dziwiłem. Nigdy wcześniej nie było tu żadnego innego chłopaka, a na dodatek, jedyny jaki dotarł, to właśnie ja. Starszy brat jednej ze Streferek, która trafiła tu zaledwie niecałe dwa dni przed nim samym, co było dość niezwykłe, nawet jak na Strefę. Można dodać jeszcze to, że przybyłem tu nieprzytomny, wypowiadając imię Rachel oraz trzymając w ręce kartkę informującą, że nikt więcej już nie przybędzie. Sumując to wszystko, dodając jeszcze nadpobudliwą Beth, która wyjątkowo mi dokuczała, można poznać naprawdę brzydką prawdę. Tylko jeszcze nie do końca rozgryzłam jaka by ona nie była.

     W końcu czując już potężne bóle łydek, postanowiłem spocząć na chwilę tuż przed wrotami. Wzrok utkwiony miałem w tym przerażającym labiryncie. Obok mnie kręciło się dużo dziewczyn, które bez przerwy rzucały mi podejrzliwe spojrzenia. Czułem się jak zwierzę na wybiegu, a one miały za zadanie ocenić czy uda im się mnie oswoić. To było niezręczne. W tej samej chwili padł na mnie cień, a kiedy podniosłem wzrok zobaczyłem jasnowłosą dziewczynę, która spoglądała na mnie z góry ze zmartwioną miną. Po chwili jednak przysiadła u mojego boku, razem ze mną patrząc w głąb. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że i Sonyi zaczynałem ufać. Wbrew pozorom, ona też dawała mi sporo wsparcia. Na przykład nie pozwalała mnie zjeść przez inne Streferki czy inne dziwaczne rzeczy, których jeszcze wtedy nie zdążyłem poznać.

     — Nie sądzę, żeby im się udało — blondynka po chwili milczenia zdecydowała się jednak odezwać. Jej głos był przytłumiony, a gdy na nią spojrzałem, minę miała marsową. — Jeszcze nikomu nie udało się przetrwać nocy w labiryncie. A zwłaszcza takim żółtodziobom jak one. Przykro mi.

     Wstała i po chwili bezczynności, odwróciła się i zaczęła odchodzić w kierunku przeciwnym do wrót. Z trudem przełknąłem ślinę i spuściłem głowę, sprawiając, że kosmyki włosów opadły mi na oczy. Dlaczego akurat one dwie? Dlaczego nie udało mi się uratować chociażby Marie, gdy ta wbiegała do labiryntu? Pokręciłem głową i po chwili wstałem. Sonya miała rację. To niemożliwe, żeby dziewczynom się udało. Po raz ostatni zerknąłem przez wrota i miałem odchodzić, kiedy moją uwagę przyciągnął ruch. Stanąłem jak wryty, słysząc zduszone okrzyki Streferek. Dwie dziewczyny ciągnęły trzecią niemalże po ziemi. Były brudne, spocone i bardzo zmęczone, ale bez trudu rozpoznałem w nich swoją siostrę i Rachel.

     To przecież jest niemożliwe.

     Te słowa tłukły mi się w głowie, gdy dziewczyny wstąpiły do Strefy.

     One powinny nie żyć.

     Po chwili otrząsnąłem się z myśli, po czym chwyciłem Marie w ramiona, przytulając ją z całej siły. Dziewczyna nie spodziewała się takich wylewnych uczuć z mojej strony, jednak nie polenizowała obejmując moją talię wątłymi ramionami. Wiedziałem, że gdyby chciała, rozłożyłaby mnie na łopatki bez żadnego problemu. To pamiętałem. Marie znakomicie się biła.

     — Cieszę się, że żyjesz — wyszeptałem. Dziewczyna wyszczerzyła zęby w moją stronę.

     — Uwierz, braciszku. Ja też — powiedziała, kiwając głową. — Ja też.

*

     Rachel oraz Marie położyły się spać, zbyt zmęczone by cokolwiek zjeść czy odpowiadać na pytania. Beth wściekała się i krzycząc nakazywała zamknąć je w ciapie, ale nikt oczywiście jej nie posłuchał, zważając, że to Harriet wszystkimi rządziła. Przywódczyni wraz z kilkoma dziewczynami zajęły się ranną Annabelle. Chodziły przygnębione i zmarkotniałe. W sumie, jak mógłbym się im dziwić? W ciągu kilku dni straciły drugą Wywiadowczynię.

     Westchnąłem przeciągle i podążyłem wzrokiem za Sonyą, która szła powoli w stronę stołówki. Ręką pomacałem kieszeń, upewniając się, że fiolki nadal tam są. Były. Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia skąd się tam wzięły i do czego służą, ale kiedy tylko się obudziłem, znalazłem je w spodniach. Potrząsnąłem głową, po czym wstałem biegnąc ku dziewczynie. Miałem dziwne przeczucia i być może, nadzieję, że się sprawdzą.

     — Sonya, poczekaj! — Zawołałem zanim dziewczyna zdążyła wejść do stołówki. Zdziwiłem się tym, jak bardzo mój głos był piskliwy, ale nie rozwodziłem się nad tym zbytnio, kiedy dobiegłem do Streferki. Rzuciła mi pytające spojrzenie. Wyjąłem z kieszeni dwie fiolki i podetknąłem jej pod nos. Dziewczyna zmarszczyła brwi w zdumieniu, ale zanim zdołała zadać pytanie, odezwałem się. — Nie wiem co to jest i skąd to mam, ale wydaje mi się, że to może pomóc Annabelle.

     — Jak? — Sonya chwyciła jedną z fiolek i zaczęła przyglądać się niebieskiemu płynowi w środku z podejrzliwością. Spojrzała na mnie, drugą dłonią odgarniając blond kosmyki z twarzy. — Skąd ta pewność, że może pomóc Annabelle? Stać nas na takie ryzyko?

     — Przecież i tak umrze — powiedziałem, ale od razu się zrefleksowałem, widząc jej marsową minę. — To znaczy... przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć — odetchnąłem lekko i spojrzałem jej w oczy. — Ale to prawda. Skoro ją dziabnął... może nie być innego wyjścia, a zgaduję, że niedługo i tak będziecie musiały kazać jej wejść do labiryntu, a tam przecież umrze. Dlaczego nie spróbować?

     Dziewczyna zacisnęła wargi w zamyśleniu. Wzrokiem błądziła po mojej twarzy, jakby nie była pewna czy żartuję, czy mówię prawdę.

     — No dobrze — stwierdziła po chwili, po czym pokręciła głową, nie wiedząc najwyraźniej, dlaczego podejmuje takie decyzje. — Nie wierzę, że to robię, ale chodź. Zobaczymy co da się zrobić.

*

     Po wejściu do szpitala, Sonya kazała większości dziewczyn wyjść. Wszystkie z nich, kiedy mnie mijały, rzucały mi podejrzliwe spojrzenia. Blondwłosa wyjaśniła wszystko Harriet, pokazując jej fiolkę z niebieskim płynem. Przywódczyni zerkała na mnie niepewnie, więc, żeby uniknąć jej wzroku, obserwowałem Annabelle, która przywiązana do łóżka, spoglądała na mnie niemalże czarnymi oczami. Nie poruszała się, tylko patrzyła na mnie, jakby chciała mnie zabić.

     — No dobrze — głos Harriet przebił się przez moje zamyślenie, jako że dziewczyna nie odezwała się od czasu, gdy tu weszliśmy. — Wstrzyknij jej to — poleciła Sonyi, która lekko skinęła głową i podeszła do Annabelle, która nawet nie zwróciła na nią uwagi, ponieważ jej wzrok utkwiony był w mojej twarzy. Przełknąłem ślinę, czując jak serce podchodziło do mojego gardła. Blondynka po chwili wahania wstrzyknęła niebieski płyn w żyłę dziewczyny. Na jej twarzy pojawił się grymas bólu, po czym straciła przytomność, oddychała jednak równomiernie i głęboko. Harriet zacisnęła wargi, patrząc na przyjaciółkę.

     — Sonya, poleć dwóm dziewczynom, aby pilnowały Annabelle, a jak się obudzi, ja mam dowiedzieć się o tym pierwsza — ciemnoskóra posłała mi dziwne spojrzenie i wyszła ze szpitala, nie oglądając się za siebie.

•••


Rozdział nienajlepszy, pisany na przerwach, podczas okienek i nawet w czasie nauki. Nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny, ale postaram się go napisać jak najszybciej
Do zobaczenia w następnym 💕

WHO IS MARIE? [NEWT TMR]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora