[2] 38

4.6K 384 187
                                    

*KATHERINE'S POV*

Tak, jak myślałam, Leondre zaproponował mi odpuszczenie sobie dwóch godzin matematyki, czyli mówiąc inaczej, pójście na wagary. Chociaż moja sytuacja z tym przedmiotem jest równie kiepska, co z fizyką, nie potrafiłam odmówić chłopakowi.

Uległam mu po raz kolejny i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że skoro nie radzę sobie z nim w takich rzeczach, będzie jeszcze gorzej. W końcu namówi mnie do czegoś, czego nie będę mogła cofnąć. O ile już tego nie zrobił.

Kiedy skręcamy w boczną uliczkę, która już nie należy do terenu szkoły, blondyn rzuca mi krótkie spojrzenie, w którym widać podniecenie, po czym niespodziewanie chwyta mnie za rękę, splatając moje palce ze swoimi. Nie komentuję tego, ale uważnie przyglądam się naszym dłoniom. Skłamałabym, gdybym stwierdziła, iż pasują do siebie idealnie, bo tak nie jest. Mimo licznych podobieństw - jesteśmy zupełnie różni.

Może to właśnie mi się podoba?

Uśmiecham się delikatnie pod nosem, tylko tak, aby tego nie zauważył i mocniej ściskam jego rękę. Ktoś, kto nas nie zna, mógłby powiedzieć, że wyglądamy jak para. Zabawne.

Tym razem to Devries prowadzi, dlatego ja nie mam pojęcia, gdzie idziemy. Co prawda, mieszkam w tym mieście ponad rok, ale to oczywiste, że on zna je lepiej. Z czystej ciekawości nie prostestuję nawet wtedy, gdy zatrzymujemy się przed wysokim i rozpadającym się płotem, a czekoladowooki pokazuje mi, żebym przez niego przeszła. Otwieram szerzej oczy na widok desek wyglądających, jakby zaraz miały odpaść. Całość na pewno nie jest stabilna.

- Podsadzić Cię? - proponuje mi przyjaciel.

- Nie uniesiesz mnie - wzruszam ramionami i stawiam stopę na wystającym gwoździu.

Kiedy próbuję podciągnąć się do góry, zsuwam się z powrotem na piach, przy okazji uderzając w kolano.

- Cholera - masuję bolące miejsce.

- Może jednak dasz sobie pomóc? - pyta ze śmiechem chłopak, na co jestem zmuszona się zgodzić.

Ten przechodzi kilka kroków w lewo i otwiera starą furtkę. Przysięgam, że nie wiem, jakim cudem się tu znalazła. Wcześniej jej nie było.

- Madame? - kłania się przede mną, wyciągając rękę w zapraszającym geście.

- Żartujesz sobie? - pytam podirytowana i pokazuje na swoje kolano. Pewnie niedługo pojawi się na nim siniak. - Po co chciałeś mnie podsadzić, skoro wiedziałeś o tym przejściu? - marszczę czoło.

- Jestem chłopakiem, kochanie - szczerzy się szeroko. - To jasne, że chciałem obczaić Twój tyłek.

- No tak, na Ciebie i Twojego przyjaciela zawsze można liczyć - stwierdzam sarkastycznie.

- O czym Ty mówisz?

- O tym - kopię go prosto w krocze.

Podczas gdy on jęczy z bólu, ja przechodzę przez bramkę i idę kilkadziesiąt metrów dalej. Przed moimi oczyma ukazuje się piękna zielona polana. Widać, że niewielu o niej wie, ponieważ rośnie tu wiele kwiatów i nie ma żadnych śmieci.

Skąd Leondre zna te miejsce?

Jeszcze raz rozglądam się wokół. Zauważam pień drzewa, a z racji tego, że moje nogi powoli odmiawiają mi posłuszeństwa, siadam na nim. Palcem błądzę po korze i natrafiam na litery w niej wyryte.

I I LW Y

Szybko orientuję się, że znajdowały się one też w liściku od blondyna. Prawdopodobnie to również jego dzieło. Gdybym tylko znała znaczenie tego szyfru...

- Katherine! Już nie żyjesz! - słyszę krzyki nadbiegającego Leo, więc podrywam się z siedzenia.

- Najpierw musisz mnie złapać! - pokazuję mu język i ruszam przed siebie.

Jak dzieci, wiem.

Przez ostatnie tygodnie dużo biegałam, dzięki czemu męczę się wolniej od niego, chociaż i tak mam mniej energii. W biegu odwracam się za siebie, aby upewnić, jak daleko jest tamten.

Jednak nie ma go w polu widzenia, dlatego postanawiam zawrócić.

- Hej, Devries! - wołam. Nikt mi nie odpowiada. - Leondre, chodź tutaj!

Rozglądam się na boki, ale nigdzie nie mogę go znaleźć.

Okay, to przestaje być zabawne.

- Leo!

Gdy dochodzę do początku polany, jestem pewna, że schował się za jednym z przewróconych drzew, więc sprawdzam każde po kolei. Nie ma go tam.

Wzdycham, nie mając już żadnego pomysłu, gdzie go szukać. Nie znam tych okolic, więc jeszcze chwila, a sama się zgubię.

- KATHERINE, POMÓŻ MI! - głos dobiega zza płotu.

Podbiegam do furtki i przechodzę przez nią. Zastaję blondyna leżącego na ziemi, kurczowo trzymającego nogę. Klękam przy nim.

- Wszędzie Cię, do cholery, szukałam! - przewracam oczyma.

- Jak widzisz, nie mogłem się za daleko ruszyć - mówi z ironią, pokazując na siebie.

- Bez urazy, ale trzeba być mistrzem, by najpierw kogoś gonić, a potem zawrócić i wywalić się na zakręcie - śmieję się.

Ten posyła mi piorunujące spojrzenie, więc opanowuję się i podaję mu rękę.

- Problem w tym, że nie wstanę.

- Mam Cię zanieść czy jak, królewno?

- Kath, naprawdę nie mogę ruszać prawą nogą. Chyba jest złamana.

Wiem, że dodaję coś raz na ruski rok, ok XD Mam nadzieję, że uda mi się pisać bardziej systematycznie

***

Doszłam do wniosku, że nie zmieszczę się z akcją w 50 rozdziałach, więc prawdopodobnie będzie ich więcej. Muszę wyjaśnić jeszcze jeden z najważniejszych wątków w tej części i kilka mniejszych, a chyba lepiej zrobić to na spokojnie

okay | l.d.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz