27 ✔️

7.6K 469 119
                                    

Jakimś cudem chłopakowi w ostatniej chwili udaje się zjechać w inną stronę, a następnie wjechać na pobocze. Zatrzymuje się, włącza awaryjne światła i spogląda w moją stronę, przygryzając lekko wargę, bo najwyraźniej jeszcze nie dotarło do niego to, co przed chwilą się stało. Lub jest idiotą. Tak, to zdecydowanie ta druga opcja.

Natomiast ja przez ten cały czas siedzę nieruchomo na miejscu pasażera, usiłując uspokoić kołatanie serca.

- Jest okej? Żyjesz? -  blondyn pochyla się nade mną, a ja jedynie kiwam głową. - Na pewno? Cała się trzęsiesz.

- Spróbuj się nie trząść po czymś takim - wreszcie udaje mi się odezwać. - MOGŁEŚ NAS ZABIĆ!

- Ale tego nie zrobiłem. Jeszcze pożyjemy.

- Nienawidzę cię.

Uśmiecha się w moją stronę, próbując załagodzić sytuację.

- Nienawidzę cię - powtarzam.

- Już się nie złość, bo nie zrobiłem tego celowo. Devries zabiłby mnie, jeśli tobie cokolwiek by się stało.

- Kretyn.

- On czy ja?

Zabawne, że najpierw wymienił jego.

- Obaj - stwierdzam zgodnie z prawdą.

- Trochę adrenaliny jeszcze nikogo nie zabiło.

- Jestem pewna, że zabiło - odpowiadam, choć złość częściowo już mi minęła. - Jedziemy czy będziemy stać tak na tym poboczu?

     Po kilkunastu minutach, dojeżdżamy na miejsce. Charlie wychodzi z samochodu, aby obejść go i otworzyć mi drzwi.

     - Od kiedy otaczają mnie sami gentlemani? - drwię sobie z niego, a on lekko uderza mnie w ramię.

Wysiadam z auta i rozglądam się wokół. Znajdujemy się przed skarpą, skąd jest idealny widok na jakieś miasto, które żyje własnym życiem. Jeśli dobrze się przyjrzeć, to można stąd zobaczyć nawet Port Talbot.

- I jak ci się podoba? - u mojego boku zjawia się Charlie.

- Jest pięknie... - mówię cicho, jakbym się bała, że jakikolwiek hałas zagłuszy ten spokój.

Chłopak rozkłada ramiona, dając mi znak, żebym się w niego wtuliła, więc go przytulam. Stoimy tak przez chwilę, nie przejmując się wiatrem, który rozwiewa nasze włosy, a ja nie mogę pożyć się wrażenia, że czas zatrzymuje się w miejscu.

Kiedy w końcu odsuwamy się od siebie, niebieskooki prowadzi mnie trochę bliżej urwiska. Siada na ziemi, krzyżując nogi. Robię to samo, nie przejmując się tym, że pobrudzę sobie spodnie ziemią. Po prostu cieszę się chwilą.

- Skąd znasz to miejsce? - przerywam ciszę, a Charlie łagodnie się uśmiecha, jakbym przywołała właśnie jedno ze wspomnień.

- Leo mi je pokazał kilka miesięcy temu - jego głos lekko się załamuje. - Przypomina mi o nim, bo wtedy jeszcze mieliśmy dobre kontakty.

- Myślałam, że jesteście najlepszymi przyjaciółmi - nie chcę na siłę drążyć tematu, jednak z drugiej strony jestem ciekawa, jak to się potoczy. Dlatego dodaję - Bo jesteście, prawda?

- Nie wiem - przyznaje, spuszczając głowę w dół. - Dużo rzeczy się pozmieniało.

- On się zmienił?

Nawet nie oczekuję od niego odpowiedzi, ponieważ doskonale ją znam. Ich przyjaźń powoli się rozpada, a Charlie może tylko stać z boku i na to patrzeć, bo nie ma już żadnej kontroli nad Leondre, który zatracił się w sobie. Jeśli relacja jest jednostronna, to trochę tak, jakby w ogóle jej nie było. Lenehan o tym wie, choć pewnie nigdy tego nie przyzna. Jest dla niego zbyt dobry.

- On doskonale udaje - zbywa moje pytanie, co tylko potwierdza fakt, że miałam rację. - Wmawia wszystkim, że wszystko jest dobrze.

- Chodzi ci o jego bulimię? Jeśli tak, to może rzeczywiście tak myśli.

Nie wiem, dlaczego próbuję go bronić. Może jakaś część mnie sądzi, że skoro chorowałam na to samo, to mam jakiekolwiek wyobrażenie na temat tego, co siedzi mu w głowie. A nie mam. Tylko on sam wie z czym codziennie musi się zmagać.

- Raczej chodzi mi o jego stosunek do samego siebie. Nie chce dać sobie szansy. Uważa, że już jest skreślony, więc nie ma sensu próbować.

- A zawsze jest jakiś sens. Nawet ten najmniejszy - dokańczam za blondyna. On za to kiwa głową na potwierdzenie moich słów. - Boże, w co on się wpakował... - wzdycham.

Chcę zapytać o coś jeszcze, ale nie mam na tyle odwagi. Wszystko związane z Leondre jest bardzo ciężkie i trudno o tym mówić. Poza tym, wiem, że Charliego boli ta rozmowa.

- Proszę, zrób coś - szepcze po chwili chłopak. Spoglądam w jego oczy i mogę zauważyć w nich łzy. Ścieram je kciukiem, a on chwyta za mój nadgarstek. - Proszę - powtarza.

- Jesteś jego przyjacielem.

- Ale tobie w tej chwili ufa najbardziej. Uwierz mi, jego zaufania nie zdobywa się tak łatwo. Dlatego jesteś ostatnią osobą, która może mu pomóc.

Podnoszę głowę i próbuję jakoś zatrzymać łzy, napływające mi do oczu. Nie chcę się rozpłakać.

- Spróbuję z nim szczerze pogadać - obiecuję, ściskając dłoń Charliego. - Ale boję się, że jeśli zbliżę się do niego jeszcze bardziej, to zniszczę jego związek. Stephanie mi tego nie wybaczy.

- Nadal się nią przejmujesz? - dziwi się, chociaż to chyba oczywiste. - Leo zaczął się z nią chodzić, bo nie może być sam. Zawsze musi mieć kogoś obok siebie. Takim kimś mogłaś być ty, ale wasza relacja zatrzymała się tylko na przyjaźni. On za to nie wiedział, co robić dalej, więc umówił się z nią, choć praktycznie nic ich nie łączy. Nie sądzę, że chciał zrobić ci na złość. Raczej chciał zaszkodzić samemu sobie.

Chciał zaszkodzić samemu sobie.

okay | l.d.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz