23 ✔️

7.3K 464 88
                                    

     Tydzień później wchodzę do klasy z dwoma muffinkami w papierowej torebce, które zamierzam dać Leo z okazji jego powrotu do szkoły. Przepis był dość prosty, ale z moimi marnymi zdolnościami musiałam zarwać noc, żeby je upiec i aby wyszły jadalne.

     Mam zadziwiająco dobry humor i postanawiam, że nic mi go nie zepsuje. Dlatego bez słowa mijam Stephanie, zbyt zajętą wyglądaniem jak pieprzona bogini, i siadam w ostatniej ławce pod oknem. Chwilę później zjawia się także Devries, któremu towarzyszy dawno już niespotykany uśmiech. Próbuję odwrócić wzrok i nie patrzeć, jak wita się z blondynką, ale nie jestem w stanie się powstrzymać.

Jeszcze nigdy dotąd nie wyglądał na tak szczęśliwego. Uśmiecha się szerzej, niż kiedykolwiek przy mnie, a w jego oczach, tym razem zamiast przygnębienia, znów mogę coś zobaczyć. I wtedy staje się coś, czego bym się nie spodziewała - zazdrość ustępuje szczerej uldze, którą mogę wreszcie poczuć, widząc go w takim stanie. Jest lepiej. Jest zdecydowanie lepiej, niż było kiedykolwiek, a to jest właśnie tym, na co czekałam. Przyznaję, jest mi trochę przykro, że ona widzi go w jego najlepszej wersji, podczas gdy ja byłam przy nim w tej najgorszej. Jednak nie to teraz ma znaczenie.

Razem dopełniają się idealnie, jakby byli dla siebie stworzeni. Jakby przeznaczone im było skończyć w tym właśnie miejscu. Nie odrywają się od siebie nawet wtedy, kiedy przychodzi naczycielka.

     - Zaczęła się już lekcja, Devries.

     Chłopak w odpowiedzi mruczy coś pod nosem, a ja z daleka mogę domyślić się, że to przekleństwo.

     - Hej - szepcze, gdy w końcu zajmuje miejsce obok mnie. - To dla mnie? - pyta, kiedy podsuwam mu muffinki.

- Nie wiem, czy zasłużyłeś, ale powiedzmy, że tak.

- Chcesz się mnie pozbyć? - udaje urażonego.

- Spokojnie, nie są zatrute - parodiuję go, bo właśnie te słowa słyszę od niego za każdym razem, gdy częstuje mnie jedzeniem. - Hej, nie jedz ich teraz - odpycham jego rękę, widząc, że nauczycielka na nas patrzy.

     W odpowiedzi posyła mi uśmiech.

- Kawa? - proponuje Leo, kiedy opuszczamy już budynek szkoły.

- Możemy.

     - Stephanie z nami pójdzie.

     - Okej - wzruszam ramionami i odpalam papierosa.

     Chłopak niemal od razu posyła mi pełne dezaprobaty spojrzenie, po czym, jak gdyby nigdy nic, zabiera mi fajkę i przydeptuje butem.

- Co za opiekuńczość.

     - Nie chciałem, żebyś śmierdziała dymem - wyjaśnia, ale mnie to nie przekonuje. To moja sprawa, czy czasem palę.

     - Ty śmierdzisz jej perfumami - nawiązuję do Stephanie, mimo że prawdopodobnie powinnam trzymać język za zębami.

     - Naprawdę jej nie lubisz - stwierdza, na co uśmiecham się pod nosem, bo, trzymajcie mnie, jakim cudem to zauważył? - Spokojnie, wystarczy mnie dla każdego. Możecie się dzielić.

     - Ty tak na poważnie? - parskam śmiechem. Za to on, widząc moją reakcję, wywraca oczyma. - Więc nawet nie próbuj. Nie lubię jej, ale szanuję jej uczucia. Nie spieprz tego.

     - Nie bierz wszystkiego na serio. Przecież sama masz chłopaka.

     Nie mam, ale nie chcę wyprowadzać go z błędu. Poza tym, teraz to bez znaczenia.

     - Co knujcie? - słyszę za sobą głos Stephanie.

     Dziewczyna podbiega do nas i niemal od razu rzuca się Leo na szyję. Chłopak podnosi ją i całuje w czoło, całkowicie zapominając, że stoję tuż obok. Zamiast jakoś to skomentować, wyciągam z paczki kolejnego papierosa, którego następne podpalam.

     - Idziemy? - pyta blondynka, kiedy po długiej, niesamowicie niezręcznej chwili, w końcu postanawiają odkleić się od siebie.

     Podnoszę wzrok i dziękuję niebiosom, bo czuję, że moje uszy nie wytrzymałaby ani jednego mlaśnięcia, ani jęku, więcej.

okay | l.d.Where stories live. Discover now