Rozdział VI

470 51 23
                                    

Zaszyliśmy się prawie przy samej granicy licząc, że góry Dynarskie, Morawa i dzika puszcza staną się naszym schronieniem. Schronieniem od wścibskich spojrzeń i zabójczych zamiarów. Mimo, że często zmienialiśmy miejsce pobytu, to ewidentnie to wprawiło Matyldę w prawdziwy zachwyt. Chociaż zima nie była zbyt ostra to im bliżej gór byliśmy, tym bardziej dawało się odczuć ziąb docierający aż do samej duszy. Ściemniało już się a my nadal nie mogliśmy znaleźć czegoś na przetrwanie nocy.  Nie uśmiechało mi się spać znów w szałasie, co było bardziej czuwaniem i nasłuchiwaniem czy w pobliżu nie kręcą się wilki lub niedźwiedzie, które postanowiły poszukać przegryzki. Jednak Los, lub jak to mówi Matylda Bóg, okazał się być dla nas łaskawy. Znaleźliśmy coś, co kiedyś przypominało domek myśliwego. Takie miejsce, gdzie mógł się ogrzać i przespać w trakcie polowania. I jak to zazwyczaj bywa w pięknych filmach z happy end'em po wejściu do środka bohaterowie zastają kominek, wygodne łóżko i szafki z zapasami jedzenia. Jednak w rzeczywistość jest mniej kolorowa, chociaż osobiście uważam, że nie było na co narzekać. Zamiast kominka był  stary piec  typu koza, wygodne łóżko zastąpiono niewielkim siennikiem z paroma kocami. Jedzenia za to nie było w zasięgu wzroku żadnego. Oczywiście oprócz tego, co biegało i kicało po drugiej stronie drzwi. Jednak na polowanie było już za ciemno. Postanowiliśmy iść poszukać czegoś co mogłoby nadać się na opał. Rudowłosa kilkoma kopniakami rozbiła na kawałki stare, drewniane krzesło i rozpaliła nim w piecu. Musieliśmy wyjść nazbierać czegoś na opał. Zbieraliśmy wszystko co mogło się przydać, oderwane gałęzie i szyszki doskonale się do tego nadawały. Nagle usłyszałem hałas i przepadający gdzieś krzyk. Krzyk Matyldy. Pobiegłem w tamtą stronę i zobaczyłem stromy brzeg a kawałek dalej dostrzegłem jak silny nurt rzeki porywa kobietę. Biegłem wzdłuż rwącego potoku. Nie mogłem jednak dogonić Matyldy, która zanurzała się i wynurzała na przemian. Na szczęście zatrzymała się na powalonej kłodzie drzewa uderzając w nią z niemałym impetem. Bez namysłu wskoczyłem do lodowatej wody i trzymając się metalową ręką drzewa a drugą  Matyldę, wydostałem nas na brzeg. Byliśmy przemoczeni i wręcz zamrożeni. Chwyciłem worek z tym co zdążyliśmy nazbierać i ruszyliśmy w stronę chaty. Gdy weszliśmy do środka bez namysłu zaczęliśmy zrzucać z siebie ubrania, które były już skute jak lód. Żadne z nas nie myślało o wstydzie rozbierając się do naga, instynkt przetrwania  był silniejszy. Otuliłem Matyldę kocem dostrzegając dość sporych rozmiarów zaczerwienienie w okolicy żeber. Zapewne pamiątka po uderzeniu w kłodę. To niebywałe ile można mieć szczęścia w nieszczęściu i jak można nauczyć się wyciągać dobro z wydarzeń, które pozornie go nie posiadają. Tego właśnie nauczyła mnie ta rudowłosa kobieta, która teraz szczelnie opatulała się kocem próbując kawałkiem szmaty wytrzeć długie, mokre włosy. Dołożyłem do pieca a nasze przemoczone ubrania rozwiesiłem w koło. Gdy poczułem , że wraca mi prawidłowe  krążenie postanowiłem przygotować coś do jedzenia z tego, co mieliśmy w plecakach. Tak więc powstały kanapki z sucharów i szynki konserwowej. Czajnik z wodą postawiłem na starym blaszaku, jednak nie byłem pewien czy doczekamy się jej zagotowania. Z moich rozmyślań wyrwała mnie para zimnych rąk oplatających mnie w talii. Poczułem jak od tyłu przylega do mnie niewielka, drobna osóbka. Odwróciwszy głowę spostrzegłem, że jest naga. Obróciłem się, biorąc ją w ramiona okrywając własnym kocem. Czułem jej zimne ciało na swojej skórze, czułem sterczące piersi i słyszałem przyspieszone bicie serca. Spojrzałem z góry na jej twarz. Przygryzała dolną wargę a w oczach tańczyły iskierki. Uwielbiałem ją taką,  wstydliwą i pożądającą. Pocałowałem delikatnie jej usta, ona jednak oddała go namiętnie i łapczywie jakby walczyła o ostatni oddech. Nie przerywając modlitwy ciał wypowiadanych wzajemnie w swoje usta usiadłem na łóżku, sadzając ją na siebie. I tak coraz bardziej zachłannie, pochłaniając się w sobie i wciągając się w nią aż do zachłyśnięcia dziękowaliśmy za kolejny przeżyty dzień.
- Wesołych Świąt James - wyjęczała bardziej niż powiedziała, a ja utwierdziłem się jeszcze bardziej, że odnalazłem największe dobro w życiu. 

Tak więc moi mili, gdzieś między barszczem a sprzątaniem napisałam rozdział, którego nie miałam w planach a który jest moim prezentem. Chyba prezentem na który sama czekałam. Ten rozdział to niestety tylko sen Jamesa, chociaż nie jestem pewna czy zahibernowany umysł może śnić. Pisałam rozdział na telefonie, co dla takiego dinozaura jak ja, jest szczytem wysiłku. Przepraszam za błędy. Będę starała się je korygować jak dorwę komputer.
Zawsze uważałam, że należy życzyć tego, co samemu chciałoby się usłyszeć. Tak więc życzę Wam byście odnaleźli swoją drogę życiową, która niekoniecznie będzie łatwa, a która będzie warta każdego wysiłku, każdej kropli potu i łzy. Ja już swoją odnalazłam, która daję mi w kość każdego dnia i której mimo to nie oddałabym za nic. Wesołych Świat:)

Zawsze może być gorzejWhere stories live. Discover now