Rozdział XV

43 1 0
                                    

Nerwowo biegałam z sypialni do salonu i z powrotem. Steve ze uśmiechem i rezygnacją jednocześnie zerkał to na mnie, to na zegarek.

- Matyldo, zapewniam cię, że najważniejsze rzeczy mamy spakowane. Jak będziesz dalej tak biegać to spóźnimy się na samolot.

- Wiem, wiem mam jednak poczucie jakbym czegoś zapomniała, ale sama nie wiem czego. Daj mi chwilę i nie poganiaj mnie proszę- zerknęłam na mojego osobistego narzeczonego z groźną miną, która poskutkowała tylko zabawnym parsknięciem owego osobnika. 

Weszłam ponownie do sypialni i kierowana niewidzialną siłą, zajrzałam pod łóżko. Wyciągnęłam spod niego wysłużony już, znany mi doskonale egzemplarz "Małego Księcia".

- Matyldo? Wszystko dobrze?- słysząc głos i nadchodzące kroki szybko schowałam książkę do podręcznego plecaka. Wyszłam tak szybko, że zderzyłam się ze Stevem w drzwiach. 

- Tak, tak. Możemy już wychodzić- uśmiechnęłam się sztucznie i minęłam blondyna nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Sama nie wiem dlaczego, przecież nie robiłam nic złego. Prawda ? A to, że nocami śnił mi się najlepszy przyjaciel mojego przyszłego męża, również nic nie znaczyło. Mimo wszystko czułam się jak przyłapana na gorącym uczynku.

Droga na lotnisko przebiegła niespodziewanie sprawnie. Mieliśmy szczęście ominąć korki i dotrzeć ze sporym zapasem czasu. Gdy przekraczaliśmy próg lotniska JFK, telefon Steva zadzwonił. Mężczyzna zerknął na wyświetlacz i momentalnie zmarszczył brwi. Spojrzałam na niego a on jakby odczytując z mojej  twarzy niewypowiedziane pytanie, odpowiedział;

- Sharon dzwoni- było to dość zaskakujące biorąc pod uwagę fakt, że kobieta nie odzywała się od czasu, kiedy Rogers powiedział jej, że między nimi jednak nic nie będzie. Nie dodał wtedy, że to głównie przeze mnie, ale  z czasem myślę, że dowiedziała się o nas. 

Steve chwilę słuchał, potem dodał- Kiedy?- Rozumiem, postaram się być jak najszybciej.

Słysząc jego słowa zmarszczyłam brwi zaciekawiona i jednocześnie zaniepokojona  tym, co się wydarzyło.  Steve przez dłuższą chwilę tylko stał i pusty wzrok wbijał w podłogę. Ja nie naciskałam, czekałam, aż sam wydusi to z siebie. 

- Peggy nie żyje. Zmarła dzisiaj nad ranem .

Nigdy wcześniej nie słyszałam by jego głos był przepełniony takim żalem i smutkiem. Serce łamało mi się na pół widząc w jakim jest stanie.

Peggy Carter, tajna i legendarna agentka Tarczy, pierwsza i niespełniona miłość Steva. Nie było mi dane poznać  i pojąć zażyłości ich relacji. Wiedziałam jednak, że było to dla niego coś wyjątkowego i ważnego. Objęłam go ramionami i mocno przytuliłam.

- Bardzo mi przykro. Wracajmy zostawić bagaże a potem pojedziemy do kostnicy.

Jednak Steve ociężale pokiwał głową- Nie Matyldo. Wszystko już jest umówione i uzgodnione. Musisz lecieć teraz.

- Nie, absolutnie się na to nie zgadzam- zaprotestowałam- nie możesz zostać w takiej chwili sam. Przełożymy lot... ślub również możemy przełożyć- wpadłam w niekontrolowany słowotok, jednak na szczęście dla wszystkich został on przerwany palcem mężczyzny przylegającym do moich warg.  Spojrzałam na blondyna, który z kolei cierpliwie przyglądał się mnie. 

- Matyldo, nie będziemy nic przekładać. Zbyt wiele rzeczy w życiu odkładałem na potem. Ten ślub i tak jest już na ostatnią chwilę zaplanowany. Po za tym...chcę pobyć w tym czasie sam. Chcę mieć czas na pożegnanie się. Nie zrozum mnie źle, po prostu Peggy jest, znaczy się była jedną z nielicznych osób, które pamiętały mnie przed przyjęciem serum. Teraz został tylko James. 

Uśmiechnęłam się łagodnie. Bo co innego miałam zrobić. Chciał przeżyć tą żałobę po swojemu, a ja nie miałam prawa mu tego odmówić. Jednak nie spodziewałam się słów, które miały zaraz paść.

- A skoro już mowa o Jamesie- zaczął niepewnie Steve, a mi odrazu nie spodobał się ton jego głosu- myślę, że powinien lecieć z Tobą. Nie możesz podróżować sama, zwłaszcza w twoim stanie...

- Nie musi ze mną lecieć, sama świetnie dam sobie radę- wypaliłam, przerywając mu, troszkę za bardzo podnosząc decybele mojego głosu. Steve zmarszczył brwi i przyglądał mi się uważnie.

- Ty się go boisz prawda ?

Otwierałam i zamykałam usta na przemian, nie wiedząc za bardzo co odpowiedzieć. Strach swoją drogą, ale tym co mnie niepokoiło bardziej, były relację, a raczej ich charakter, które mieliśmy w przeszłości. Na dodatek w przeszłości, której nie pamiętam, a raczej dotychczas nie pamiętałam a która wraca do mnie drobinka po drobince. 

- Nie, nie... po prostu czuję się przy nim bardzo nieswojo, jakby on wiedział o mnie więcej niż ja sama. To nieco przytłaczające- zwiesiłam głowę wpatrując się w brązowe mokasyny na moich nogach. Nie czas teraz na moje fanaberie, przecież to Steve ma teraz ciężkie chwilę, a nie ja. Nie mogę być taka samolubna. - Ale skoro uważasz, że to dobry pomysł  i jeśli tego chcesz to ja się zgadzam, ufam Ci i kocham Cię- dopiero gdy powiedziałam ostatnie słowa zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy powiedziała  to na głos. Wyznałam, że go kocham 10 minut po tym jak dowiedział się, że jego wielka miłość z młodości nie żyje. To się nazywa mieć wyczucie chwili. Steve wpatrywał się we mnie mocno rozszerzonymi oczyma, by po chwili przybrać najbardziej łagodny i czuły wyraz twarzy jaki u niego kiedykolwiek widziałam.

- Też Cię kocham Matyldo- powiedział i mocno przytulił mnie do siebie, ale ja jednak poczułam, że to wyznanie nie było do końca tym, czego bym chciała. 

Niedługo miałam się przekonać dlaczego. 

***

Początkowo gdy odebrałem telefon od przyjaciela myślałem, że sobie ze mnie żartuje, jednak gdy powiedział o śmierci Peggi wiedziałem, że jest poważny i to bardzo. Wszystko co było związane z Peggy było poważne. Jestem pewny, że gdyby nie utknął w tym cholernym lodzie na wiele dekad dziś z Peg doczekaliby się prawnuków. Steve na nikogo nie patrzył tak jak na nią, nawet na Matyldę. Chociaż bym próbował wmawiać to sobie każdego dnia i mimo, że uważałem Rogersa za coś, co jest najlepszym co spotkało Matyldę, to jednak nigdy nie pokocha jej równie mocno co Peggy. Ta cholernie nieznośna myśl zalęgła się w mojej głowię i popchnęła mnie dalej do odpowiedzenia mu tego, co odpowiedziałem.

- Jeśli to cię uspokoi, to zgoda. Polecę z nią i przypilnuję by nie zrobiła sobie krzywdy.

Trzydzieści minut później stałem już w drzwiach lotniska z szybo spakowaną torbą, wypatrując znajomej pary. Nie trudno było ich zaraz odszukać. Mieli tak posępne miny, że aż mi się zrobiła ich szkoda. Po wymianie kilku uprzejmości pożegnałem się z przyjacielem i ruszyłem z jego narzeczoną na pokład samolotu. Widząc kontem oka jak drobna dziewczyna obok, taszczy swój o wiele za ciężki bagaż, postanowiłem go przejąć w ramach zobowiązania, jakie złożyłem  Stevovi, no bo po co niby innego? 

- Nie musisz nosić mojego bagażu, nie jestem taką ofiarą losu za jaką mnie masz. Steve nie patrzy więc nie musisz udawać miłego. 

- Proszę, proszę komuś wyostrzył się języczek- odpowiedziałem uszczypliwie- nie jestem miły, tylko dobrze wychowany, gdybyś jeszcze tego nie zauważyła.

- Proszę cię, ty nie wiesz co znaczy to słowo w ogóle. A język mam ostry tylko dla ciebie, nikt inny mnie tak nie irytuje, jak Ty.

-Och nawet nie masz pojęcia jak bardzo wiele wiem o twoim języku- spojrzałem na nią wykrzywiając usta w  nieco kpiący uśmiech, jednak szybko się on rozszerzył widząc oburzenie na jej twarzy oraz wylewający się na nią rumieniec.

- Słuchaj no James, nie wiem co ty sobie wyobrażasz, ale nie lubię cię. Nie jest mi na rękę podróż z tobą, ale jeśli już tak się stało, to chociaż nie pozabijajmy się do przylotu Steva, ok? 

Nic nie odpowiedziałem tylko pokiwałem głową na zgodę. Oj to będzie bardzo ciekawa wyprawa.  

Naabot mo na ang dulo ng mga na-publish na parte.

⏰ Huling update: Jun 17, 2023 ⏰

Idagdag ang kuwentong ito sa iyong Library para ma-notify tungkol sa mga bagong parte!

Zawsze może być gorzejTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon