Rozdział XIII

112 7 3
                                    


Skubałam frędzle w niebieskim pledzie z plamą po sosie BBQ. Mieszkanie Sama było żywym dowodem tego, jak superbohaterowie, w szczególności ci samotni potrzebowali w swoich mieszkaniach kobiecej ręki, oczywiście z biczem nad nimi. Niby tacy potrzebni i ważni a nie było ich stać na usługę firmy sprzątającej. 

Od piętnastu minut  siedziałam na kanapie w salonie Wilsona. Czekałam na terapię z doktorem Jamsem, terapeutą od przywracania traumatycznych przeżyć. Mój lekarz zalecił by spotkania odbywały się na neutralnym gruncie, w miejscu dla mnie miłym i bezpiecznym a jednocześnie nie będące miejscem zamieszkania. Tak więc padło na mieszkanie Falcona, który obecnie przebywał u siostry i pomagał jej w interesach rodzinnych. 

Jednak James się spóźniał a mnie wewnętrznie jakoś to cieszyło. Mimo zapewnień Steve'a dotyczącym tego, że nie muszę bać się jego przyjaciela, ja czułam coraz bardziej narastający niepokój oraz nadzieję, że jednak się nie zjawi. Pukanie do drzwi jednak utwierdziło mnie w przekonaniu, że nadzieja jest matką głupich lub, że jestem po prostu naiwna. 

Niepewnie wstałam i otworzyłam drzwi mieszkania, które de facto nie było moje. Czułam się jak muminek otwierający Buce, która stała na progu jego domu. Tyle, że za tymi drzwiami znajdowała się moja osobista Buka, mój największy strach w osobie Jamesa Barnesa. 

Zmieniło się w nim coś, wyglądał nieco inaczej niż kilka dni temu. Jego twarzy nie zakrywały długie włosy do ramion. Zamiast tego miał krótko przystrzyżoną fryzurę, a w miejsce długiej brody znajdował się kilkudniowy zarost.

Jakby nigdy nic wszedł i usiadł na fotelu w salonie. Zamknęłam drzwi i powolnym krokiem skierowałam się w stronę ulubionej kanapy z plamą. 

-Dzień dobry James, ciebie też miło widzieć. Oj nic się nie stało, nie spóźniłeś się aż tak bardzo- wypowiedziałam wszystko bardzo miłym i grzecznym tonem uśmiechając się przy tym szeroko.

On tylko popatrzył na mnie lekko zdziwiony, ale w końcu odezwał się.

- Przepraszam, fryzjer miał opóźnienie.

Przez kolejne kilka minut wpatrywaliśmy się w  parkiet w salonie Wilsona. Nie był specjalnie ładny, ale w tym  właśnie momencie był szalenie interesujący. 

- Nie jesteś zbyt rozmownym człowiekiem co?- w końcu przełamałam krępującą ciszę.

- Nie za bardzo, dlatego tym bardziej nie widzę się w roli w którą wszyscy usilnie próbują mnie wbić.

- Nie wszyscy, ja cię do niczego nie zmuszam- odpowiedziałam z nutką urazy w głosie.

- Taaaaa. Długo zastanawiałem się od czego zacząć i wydaje  mi się, że to będzie dobry początek- wstał gwałtownie z fotela i pochylił się w moją stronę. Wyprostowałam się na kanapie spinając wszystkie mięśnie w przypływie instynktu, uciekaj albo giń. Musiał to zauważyć.

- Spokojnie. Nie po to staram się o ułaskawienie żeby udusić poduszką ciężarną narzeczoną przyjaciela. 

- Nie jestem niczyją narzeczoną.

- Słucham?- zamrugał szybko jakby wybity z myśli.

- Nie jestem niczyją narzeczoną, nie przyjęłam oświadczyn. Jeszcze- dodałam wyjaśniając mu moje rozterki miłosne, Bóg jeden wie po co.

- Ok- odpowiedział krótko, spinając przy tym szczękę- Czy mogę wrócić do tematu naszego spotkania?

Przytaknęłam a on ponownie pochylił się sięgając po szary plecak, który leżał obok ławy, a którego wcześniej  nie zauważyłam. Rozpiął zamek i wyciągnął ze środka książkę. Gdy zobaczyłam znajomą, jednak sporo bardziej zniszczoną okładkę, coś we mnie drgnęło. 

Zawsze może być gorzejTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon