Rozdział VIII

614 51 9
                                    



Słyszę śpiew kobiety, która siedzi w starym, bujanym fotelu. Jej głos jest cichy, łagodny i ciepły. Śpiewa po rosyjsku, kołysankę. Przyglądam się chwilę tej postaci. Ma siwe, kręcone włosy i pomarszczoną przez przeżyte lata twarz. Jednak w żaden sposób nie czuję się poruszony jej piosenką, w żaden sposób nie interesuję mnie to po co, lub dla kogo śpiewa. Najważniejsza jest misja, którą muszę doprowadzić do końca. Wchodzę do pokoju i jak żniwiarz śmierci zbieram plon zagłady siejąc w zamian krwawą ciszę. Podchodzę do drewnianego łóżeczka w którym na białej pościeli śpi dziecko. Po chwili biel zabarwia się szkarłatną czerwienią, a ja wychodzę tak samo niewzruszony, tak samo zimny i obojętny.

- Nie!- Zrywam się ze snu do pozycji siedzącej. Wtedy to było łatwe, wtedy nie czułem i nie musiałem rozumieć. Teraz jest inaczej, teraz wszystko wracam z podwójną siłą i mocą, nadrabiając brak tamtych odczuć. Palący ból przeszywa moją głowę i klatkę piersiową.


***

Kiedy zeszłam na dół James już tam był. Sądziłam, że będzie między nami niezręczna atmosfera po wczorajszej, nocnej wpadce; jednak wiedziałam, że Jego głowę zaprząta teraz zupełnie coś innego. Słyszałam w nocy krzyki, przeraźliwe, nasycone bólem i rozpaczą. Bardzo chciałam wtedy pójść do niego, spróbować pomóc. Jednak bałam się, bałam się jak może zareagować. Wiedziałam, że w tych momentach nie bywa sobą. Prawdę mówiąc nie wiem kiedy jest autentycznym sobą, nie znałam go przecież wcześniej; poznałam go jako Zimowego Żołnierza. Cały czas uczyłam się kim jest James Barnes. Wiedziałam tylko tyle, że jest bardzo rozchwiany emocjonalnie. Bywał zabawny, otwarty i szczery a za chwilę, pod wpływem pewnych wspomnień stawał się milczący, zimny i obojętny.

Zaskakiwał mnie w takich momentach jak wczoraj, kiedy potrafił tańczyć, żartować, opowiadać o poprzednim życiu; kiedy próbował mnie pocałować. Mimo, iż pewna część mnie tego chciała, nie mogłam pozwolić sobie na to. Nie mogłam rozpalić w nim nadziei, że mu pomogę wybrnąć z koszmaru wspomnień. Sama nie potrafiłam radzić sobie z moją przeszłością, tym bardziej pomóc komuś innemu. Nie umiałam, nie chciałam i nie mogłam dać mu chociaż na chwilę odczuć, że może coś między nami być. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich.

James wpatrywał się w kubek z kawą jakby coś się w nim utopiło i bynajmniej, nie była to mucha.

- Przejdziemy się? – Barnes spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem.

- Dokąd ?

- Pomyślmy, jesteśmy nad morzem, więc gdzie tu pójść? Hmmmm może na plażę? - Wyszczerzyłam zęby licząc, że chociaż trochę odgonię Jego myśli od tego, co dzisiaj mu się śniło.

- Dobrze, chodźmy więc. – Nie była to odpowiedź jakiej oczekiwałam, ale przynajmniej nie posłał mnie do diabła. Zawsze coś.

***

Mimo, że dzień był dość przyjemny, dla mnie wszystko w koło wydawało się szare i ponure. Nawet Matylda dzisiaj nie umiała wywołać uśmiechu na mojej twarzy. Chociaż gdy pojawiła się obok mnie i odezwała tym swoim zachrypniętym od papierosów głosem poczułem się bardziej stabilny. Jakby była swojego rodzaju kotwicą, czymś co trzymało mnie przed kompletnym szaleństwem. Jeszcze do niedawna liczyłem, że może zostanie ze mną na dłużej, że będziemy razem podróżować. Jednak uświadomiłem sobie, że historię takie jak moja nie mają szczęśliwego zakończenia, a ludzie tacy jak ja nie budują domu, nie sadzą drzewa i nie płodzą syna.

Morze było umiarkowanie spokojne a dzięki jeszcze wczesnej godzinie nie było na plaży zbyt wielu ludzi. Gdy przechodziliśmy brzegiem plaży Matylda zdjęła buty i szła boso. Przez chwilę też przyszła mi taka myśl, jednak uznałem ją za pozbawioną sensu i logiki.

Przechodziliśmy właśnie koło kobiety, która miała założone ciemne okulary a w ręku ściskała białą laskę z odblaskami. Kucała na ziemi i szukała czegoś w piasku. Przystanąłem przypatrując się chwilę jak nie może znaleźć kluczy, które leżą dwa kroki za nią. – Kurwa Mać!- dobiega do moich uszu siarczyste przekleństwo wypowiedziane w języku angielskim. Podnoszę zgubę i podaję dziewczynie. – Proszę. – Ona kieruję twarz w moją stronę. Ma długie ciemne włosy, jasną karnację i delikatne rysy twarzy. Uśmiechnęła się do mnie szeroko.

- Dziękuję Panu bardzo, już obawiałam się, że nie dostanę się do domku.

- Nie ma za co. – Odpowiadam zdawkowo i już obracam się by ruszyć za stojącą nieco przed nami Matyldą, która z zaciekawieniem przyglądała się całej sytuacji.

- Oczywiście, że jest za co! Między innymi za to, że nie będę musiała spać pod molo. – Niewidoma kobieta mówi, patrząc się cały czas w miejsce w którym przed chwilą stałem. – Da się Pan zaprosić na kawę w rewanżu ? – Spojrzałem tylko na Matyldę, która lekko uniosła brwi do góry i gestem ręki pokazała, że mam robić co chcę. Pomyślałem wtedy sobie bardzo egoistycznie, że może jeśli się zgodzę to może Matylda chociaż trochę będzie... zazdrosna ?

- Jest jeszcze Pan tutaj?- zapytała dziewczyna, kiedy nie dawałem zbyt długo odpowiedzi.

- Czemu nie, bardzo chętnie.- Dziewczyna szeroko się uśmiechnęła i wyciągnęła rękę w moją stronę.

- Mam na imię Ruth.

- Jonathan, miło mi. – Podszedłem bliżej, a ona chwyciła nagle moją lewą, metalową dłoń, na której miałem rękawiczkę.

- Przepraszam, ale będzie mi łatwiej iść po piasku, kiedy będę mogła się kogoś trzymać. Czy ty, Jonathanie masz protezę ręki?

Nie wiedziałem co miałem jej odpowiedzieć, była bardzo bezpośrednia co wybiło mnie z racjonalnego myślenia .

- Tak, mam protezę. To dokąd pójdziemy? – Próbowałem odwrócić jej uwagę od mojej bionicznej ręki.

- Jeśli dobrze się orientuję to zaraz będzie molo, za nim jest taka miła kawiarnia.

Spojrzałem jeszcze tylko raz na Matyldę, która kiwnęła mi głową i posłała szeroki uśmiech. Odwróciła się i poszła w stronę domku. Ja razem ze Ruth pomału przeszliśmy w określoną przez nią stronę. Ona cały czas gadała, a ja uważnie się jej przyglądałem, odpowiadając tylko czasami na jej pytania.



No i pojawia się nam nowa kobieta, uhhhu co to będzie :D

Zawsze może być gorzejWhere stories live. Discover now