Rozdział VI

638 54 22
                                    


Łóżko w tym pokoju było stanowczo za miękkie i za duże. Myślałem, ze przeniesienie się na podłogę pomoże mi zasnąć, ale to była tylko złudna nadzieja

Gdy już lekko świtało udało mi się przymknąć oczy i na chwilę odpłynąć. Lecz z tego stanu wyrwało mnie uczucie, że ktoś łapię mnie za ramię. W jednej chwili podniosłem się dobywając ukryty pod poduszką nóż i przykładając go napastnikowi do gardła. Jak miałem się po chwili przekonać owym napastnikiem był nie kto inny jak sama Matylda. Zakradła się naprawdę cicho, skoro nie wyczułem jej obecności. Mój rozproszony umysł wciąż daję się uśpić.

Wlepiała we mnie swoje nieco rozszerzone oczy jednocześnie chwytając za moją dłoń odciągają ją od swojej szyi.

- Ciebie też miło widzieć James- poranek bez żartu, to poranek stracony, tak mogłoby brzmieć jej motto życiowe.

- Czy tobie jest życie niemiłe, co ty wyprawiasz, mogłem cię zabić!- wściekłem się za jej lekkomyślność. Ona posłała mi tylko jeden z tych swoich łobuziarskich uśmiechów

- Marzenie Barnes, marzenia. Za 10 minut na dole, śniadanie i ruszamy.

***

Pożyczyłam od Rozalii Ferrari California cabrio. Był piękny pierwszo majowy poranek, i dzień zapowiadał się na słoneczny i ciepły. Dzisiaj jest dzień wolny od pracy, dlatego na ulicach jest spory ruch. Podróż trochę nam zajmie. Otworzyłam dach samochodu i momentalnie poczułam jak wiatr targa moje rozpuszczone włosy. Kochałam takie momenty, czując się naprawdę wolna. Przez chwilę zapomniałam nawet o jadący ze mną Jamesie, który już od dobrych dwóch godziny milczał i wpatrywał się w widoki za oknem. Zaraz po tym jak opuściliśmy Warszawę zdjął maskujący Go kamuflaż i teraz ponownie obok mnie siedział zarośnięty brunet z lekko przylizanymi włosami.

- Nie sądziłam, że piękno mojej Ojczyzny pochłonie cię tak do reszty- odezwałam się w końcu przerywając ciszę. On w końcu odwrócił twarz w moją stronę.

- Tak, pięknie tutaj-odpowiedział zdawkowo i znów odwrócił głowę.

- James, do jasnej cholery co ci jest? Jest piękna pogoda, jesteśmy piękni i młodzi, jedziemy super bryką nad urlop, nad morze. Czego chcieć więcej?

- No nie wiem, AK-47 w bagażniku no i może jeszcze kawy.

- AK mój drogi jest w bagażniku i to w ilości sztuk dwie. A co do kawy masz absolutną rację, zaraz będzie zjazd na stację, mają świetną kawę. Chętnie rozprostuję kości.

Na stacji tankuję samochód, który mimo swojego piękna jest strasznym paliwowym głodomorem. No cóż, kogo stać na taki samochód musi też mieć kasę na paliwo. Stałam teraz oparta o samochód z kubkiem latte w ręku i papierosem w drugiej. James właśnie kierował się w moją stronę z upragnioną zdobyczą.

- A więc teraz już jesteś spełniony?- pytam, bo jego mina nadal pozostaję skwaszona.

- Ja chyba nigdy nie jestem spełn... -nie kończy, jakby dopiero zastanowił się nad tym, co chce powiedzieć. Ja jednak wyłapuję to i nie zamierzam zignorować.

- No ja tam nie wiem James, może powinieneś z kimś o tym porozmawiać- w żaden jednak sposób jego humor nie ulega poprawie.

- Jesteś zły o to , że Ci nie powiedziałam o Rozalii prawda?- spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem zbitego kundla, bingo tu Cię mam.

- Nie miałaś takiego obowiązku przecież.

- Ale powinnam była to zrobić, pewnie nie miałbyś wtedy na lotnisku takiej głupiej miny- kąciki jego ust lekko uniosły się w górę. Chwyciłam dłonią twarz bruneta i pokierowałam tak, by na mnie spojrzał- Przepraszam Bucky- powiedziałam najbardziej skruszonym tonem jaki tylko umiałam z siebie wykrzesać.

- Przyjmę przeprosiny pod jednym warunkiem- uniosłam brwi pytająco- Dasz mi poprowadzić- Wyszczerzył te swoje ładne, białe ząbki a ja nie potrafiłam mu odmówić.

- No dobra, ale tylko do następnego postoju, czyli za jakiś, hmmm kilometr- Buck tylko spojrzał kpiąco i wsiadł za kółko samochodu, odpalił silnik, który przyjemnie zamruczał.

- Teraz jestem spełniony- lubiłam patrzyć jak się uśmiech tak prawdziwie, autentycznie, jak dziecko.

- Tylko go nie przerysuj bo przyszły teściu mnie znienawidzi.

Jechaliśmy już jakąś chwilę, gdy Barnes znów podjął rozmowę.

- Długo jesteście razem ?- zapytał z poważną miną.

- Jakieś półtora roku, chociaż więcej mnie nie ma, niż jestem- Bucky chwilę myślał- Mogę o coś zapytać?

- Tak zapytasz- uśmiechnęłam się szeroko- ale nie gwarantuję, że odpowiem- dobry humor tego dnia mnie nie opuszczał.

- Czy zawsze byłaś...no wiesz...

- Lesbijką? O to Ci chodzi?

- Tak, o to- przyznał z ukrytym zawstydzeniem.

- Nie, i myślę, że nie do końca nią jestem- Bucky spojrzał na mnie wzrokiem, który wyrażał tylko jedno „nie rozumiem"

- Nie byłam lesbijką przed porwaniem. Mimo, iż nie miałam chłopaka to podkochiwałam się w paru. Z Rozalią mamy wiele wspólnego i to chyba tak pociągnęło nas w swoje strony. Jednak przyznam się, że do tej pory lubię zawiesić oko na ciekawym obiekcie- lustrowałam Go teraz uważnie a on, spojrzał na mnie kątem oka.

- A Kuba?- chwilę musiałam się zastanowić

- Myślę, że kocham go, ale jak przyjaciela, mimo, iż uważam, że jest atrakcyjny, to tylko przyjaciel. W sumie był Nim, teraz prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Nie ma kiedy. Piszemy głównie do siebie listy, ale to też trudne bo ciągle zmieniam miejsce pobytu-

Zrobiło mi się przykro, bo zawsze myślałam, że tej przyjaźni nic nie zniszczy, a jednak. Nie mogłam przewidzieć tego, co mnie spotkało.

- A myślisz, że gdybyś nie została porwana to miała byś normalną rodzinę, męża, dzieci?

- Myślę, że pewnie w tym wieku jeszcze nie, ale później tak. Zawsze lubiłam dzieci... -Nagle zalała mnie fala nieprzyjemnych wspomnień, dzieci, które zostały siłą ze mnie wydarte, które nie miały prawa się w ten sposób począć. Moje oczy zrobiły się szkliste, jednak hamowałam cisnące się na wolność łzy.

- Boże, Matyldo przepraszam, jestem debilem, nie powinienem zadawać Ci takich pytań-

Odwróciłam głowę udając, że nie rusza mnie ten temat.

- Nic się nie stało. To tylko gdybania, bo to wszystko się wydarzyło i pozmieniało wszelkie plany. Podejrzewam, że nigdy już nie będę w stanie przełamać barierę bliskości fizycznej z mężczyzną. Jeśli jednak jakimś cudem to się stanie, i tak nie mogłabym urodzić dzieci.

- Mat, nie musisz przede mną udawać- to co powiedział zabrzmiało jakbym słyszała Kubę, jednak obok mnie siedział nie kto inny, jak sam Zimowy Żołnierz. Nie! To nie był On, to był James! To jest mój przyjaciel Bucky.

- Wiem James, wiem...

Piękna pogoda za oknem, wygrany mecz i jeszcze wczoraj byłam w kinie na "Zanim się pojawiłeś". Także dobry humor dopisuję ;) Szczerze polecam film, kompletnie nie mój klimat gatunkowy, ale świetnie się na nim bawiłam ;) Już Wam minęła złość na mnie za wczorajszy rozdział ?:P

Zawsze może być gorzejWhere stories live. Discover now