Rozdział IV

496 46 14
                                    

Dwa tygodnie jakimś cudem zamieniły sie w trzy miesiące. Trzy miesiące, w ciągu których umierałam z niewiedzy i nieświadomości. Wiedziałam tylko tyle, ile mówili w telewizji.

Wojna. I to nie światowa, wojna międzygalaktyczna. Nigdy nie przypuszczałam, że stworzenia opisane w mitologii i bajkach dla dzieci są prawdziwe. Nie wierzyłam do momentu, aż nie zobaczyłam. Dokładniej zobaczyłam szopa mówiącego ludzkim głosem i biegającego z bronią większą od niego samego. Zobaczyłam ludzi, albo lepiej to nazwać istoty, szarowatej maści z twarzą jak z najgorszego koszmaru. Na dodatek były niezbyt przyjaźnie nastawione do rasy ludzkiej, co przejawiało się w  zalewaniu ulic krwią niewinnych. W tym wszystkim zobaczyłam i jego. Biegał w tym swoim śmiesznym przebraniu, rzucając tarczą i bijąc się za nas wszytkch. Ludzie, którzy mu towarzyszyli wygladali równie dziwnie i śmiesznie. Jednak to tylko pozory, gdyż byli cholernie skuteczni w tym co robili.

Jednoczesnie poczułam radość na widok tego, że wciąż żyje, oraz obawę, że ten stan może się długo nie utrzymać. Zaraz po tej myśli usłyszałam wycie syren i nawoływanie lekarzy, że wszyscy mają sie ewakuować do podziemia budynku. Gdy biegłam klatką  schodową w dół poczułam mocny wstrząs a wszystkie światła zgasły. Dokoło rozlegał się płacz i paniczne krzyki. Serce podchodziło mi do gardła. Jednak w tamtej chwili przyszła mi do glowy najbardziej iracjonalna myśl, jaka mogła przyjsć w obliczu nadciągającej zagłady;  - Ciekawa jestem Rogers, czy miałam w życiu gorsze chwilę niż ta, tutaj obecna. Nie jest mi chyba pisane szczęsliwe zakończenie.

Po kilkunastu godzinach wszystko ucichło. Zapanowała złowroga, martwa cisza. Nie wiedziałam czego jest zwiastunem, porażki czy zwycięstwa. Moje wątpliwości rozwiali mężczyźni w czarnych kominiarkach i lampkach czołowych, którzy wkroczyli przywracając nadzieję dwoma słowami: - Jesteście bezpieczni.

Na zewnątrz noc rozśwetlały płomienie palących się, już zgliszczy budynków. To co zostało z miasta, niewiele przypominało miejsce sprzed niecałych dwóch dni. Ludzie podbiegali do siebie tuląc się, nie hamując napływających łez radości. O dziwo, nie czułam się jakoś bardziej samotna. Od przbudzenia poczucie, że jestem zdana sama na siebie towarzyszyło mi nieustannie. Nie przywiązywałam do tego teraz większej uwagi, bardziej skupiałam sie na tym, co teraz, gdzie się podzieję. Z rozmyślań wyrwała mnie para  silnych rąk obejmujących mnie od tyłu i głos, który już zdążyłam dobrze poznać. Gdy obróciłam się, zobaczyłam mężczyznę umazanego sadzą, błotem i krwią. Łuk brwiowy miał nieźle rozwalony a fryzura nie była już nienagannie ułożona. Wtulilam się mocno w Steva, odzyskując ponownie poczucie bezpieczeństwa.

Z racji tego, że szpital i większość miasta zostały zniszczone,  Rogers zaproponował mi bym przezimowała u niego, póki czegoś nie wymyślę. Jak na prawdziwego dżentelmena przystało, odstąpił mi swoją sypialnie, a sam zadowomił sie w salonie, na kanapie.

Owy stan przeciągnął się do pół roku, w ciągu którego znalazłam pracę w kawiarni naprzeciwko mieszkania Steva. Poznałam również najbliższego przyjaciela Kapitana, Sama. Często zdarzało nam się przesiadywać wieczorami przed telewizorem z piwem w ręku. Były jednak i wieczory, które spędzałam całkiem sama, bo jak przystało na prwdziwych super bohaterów mieli swoje super ważne obowiązki.  Zaprzyjaźniłam się z Rogersem i na myśl, że niedługo będę musiała wrócić  do kraju robiło mi się niewytłumaczalnie przykro. Część mnie chciała powrotu do domu, jednak coś głęboko we mnie mówiło mi, że jestem wolnym ptakiem, który ponad wszystko kocha swobodę. Nie dociekałam jednak, skąd bierze się ten głos.

Bardzo zżyłam się z tym stylem bycia, do tego stopnia, że odpuścilam poznawanie przeszłości. Było dobrze tak, jak było. Tylko nieraz, nocami nawiedzały mnie sny z meżczyzną o ciemnych, długich włosach, który swoją metalową ręką przyduszał mnie do ściany.  Nie mówiłam o tym nikomu, bałam się, że wymawiając to na głos mogę rozbudzić demony, które czyhają przyczajone w ciemności, oczekując, aż ktoś wezwie je z czeluści zapomnienia.

Witam, cześć i czołem :) Nie dość, że wracam po takim czasie to jeszcze z takim czymś... Ale bez obaw, to ostatni taki zapychający rozdział, od nastepnego juz będzie się działo :D Obiecuję :D

Zawsze może być gorzejWhere stories live. Discover now