Rozdział XIV

788 72 22
                                    


- Dobrze 63, o to chodzi. Wyczuwasz jaki cios chcę wyprowadzić- Nie lubię tego robić, ale dziewczynie coraz lepiej szło i pochwała była wręcz wskazana.

- Nie wierzę Dowódco, że w końcu usatysfakcjonowałam Cię, może niedługo Cię pokonam.

- Marzysz 63, marzysz- na te słowa dziewczyna naskoczyła na mnie próbując zastosować dźwignię, udami oplatając moją szyje i dusząc mnie. Nie był to dla mnie jednak żaden problem, metalową rękę zdjąłem ją z siebie i rzuciłem na matę. Jednocześnie przygwoździłem ją ciałem i przytrzymałem ręce nad głową.

- Chyba zbyt szybko Cię pochwaliłem- powiedziałem z pogardliwym uśmiechem na ustach.

- Może ja po prostu zrobiłam to specjalnie, zmuszając Cię do takie obrotu zdarzeń?- zrobiła zadziorna minę, a ja nie wiedziałem co mam o tym sądzić

- Niby po co miałabyś to zrobić?- zapytałem nadal przyduszając ją do podłogi.

- Może po to by sprawdzić wiarygodność pewnych plotek- kiedy to powiedziała uniosła głowę do góry i zbliżyła swoje usta do moich. Cały czas patrzyła na mnie a w jej oczach zauważyłem skrzące się iskierki. Czułem jej ciepło, przyspieszony oddech i niespokojne bicie serca. Dokąd sięgają moje wspomnienia, wiem, że ryzyko to moje drugie imię. Teraz za to, bałem się zaryzykować, bałem się, że cały Świat, który sobie wypracowałem runie. Do cholery! Mam to w dupie. W końcu odważyłem się zrobić to, na co miałem ochotę, od dłuższego czasu. Na to, przed czym się wzbraniałem wmawiając sobie, że jestem ponad to. Pocałowałem ją, pocałowałem jej spierzchnięte, szorstkie usta, a i tak wydawały mi się najsłodsze na świecie.

Nagły hałas wyrwał mnie z miło mijającej chwili. Otworzyłem oczy i... zauważyłem biały sufit mojego pokoju. Podniosłem się i rozejrzałem w koło. To był sen! Żołnierzu! Ty debilu! Jak możesz dawać tak wodzić się za nos, już dawno powinieneś ją zabić, inaczej ona zniszczy Ciebie. Otrząsnąłem się z natrętnych myśli i wstałem by zobaczyć co za krzyki dobiegają z korytarza.

***

Obudziłam się strasznie obolała i nie były to wcale konsekwencję związane z intensywnymi treningami. Wolałam bowiem się dojadać niż ćpać, chociaż całkowicie nie odstawiłam jeszcze prochów. Jednak zmniejszenie dawki daję mi w kość, dosłownie rozdzierając je rwącym, tępym bólem. Podniosłam ociężałą głowę. Rozalia siedziała na swojej pryczy i wlepiała we mnie niebieskie oczy.

- W końcu śpiochu, spałaś chyba 20 godzin.

- Co? I nikt pomnie nie przyszedł?

- To chyba dobrze co?- spojrzała podejrzliwym wzrokiem na mnie- wiesz, odkąd chodzisz do tego kolesia z metalową ręką, jesteś taka jakby inna.

- Co to znaczy, że jestem inna?- zdziwiły mnie jej słowa.

- Lepiej wyglądasz, w sensie przybrałaś chyba trochę masy, poprawiła się Twoja cera i w ogóle nie jesteś już taka... hmm przybita. Jak wracałaś od sierżanta, to raczej mało przypominałaś człowieka. Powiedz jaki jest dowódca ?

- Jak to jaki jest?- no właśnie jaki jest. Mimo, iż już mnie tak nie przeraża jak na początku, i dostałam od niego "tylko" raz to nasza miesięczna „współpraca" zaczynała być coraz bardziej widoczna.

- Nie znęca się nade mną, ale to nie znaczy, że jest dobrym człowiekiem- tak w głębi duszy o nim myślałam, że jest zły, chociaż bywały chwilę kiedy miewał ludzkie odruchy. Jednak chwilę nie zamażą czynów dokonywanych latami.

- Masz jakieś prochy? Zaraz tu odjadę.

- A co nie daję Ci?- kolejne niewygodne pytanie. Co za mała wścibska dziewucha. Mimo wszystko bardzo zżyłam się z nią, bardziej niż z Nadią. Pewnie dlatego, że nie miałyśmy barier językowych.

Zawsze może być gorzejWhere stories live. Discover now