Część III

627 64 24
                                    


Prolog

Rok 2014

Wszystko co dotychczas się wydarzyło doprowadziło mnie do miejsca w którym teraz jestem; o krok od decyzji, która wszystkim ułatwi życie. Najbardziej chyba jednak mi, bo dla mnie nie mam już życia.

Zaczęło się od jej odejścia. Mimo, iż czułem, że nasze spotkanie nie jest ostatnim, to nie spodziewałem się takiego obrotu spraw.
Krótko po tym, jak opuściłem Polskę, odnalazł mnie ten cholernie miły blondyn o niebieskich oczach. Próbował mi pomóc wrócić do człowieczeństwa. Szkoda, że nie wiedział, że ja nie umiem już wrócić. Mogę budować tylko od postaw, na pogorzelisku spalonych za Zimowym Żołnierzem mostach. Chciałem tak jak Matylda dać się złamać, by zacząć od początku, razem z nią.

Jednak zamiast tego zapoczątkowałem rozłam, kłótnie a ostatecznie wojnę. Wojnę między bohaterami, niegdyś przyjaciółmi. A wszystko przez zamieszanie, jakie wywołał Zemo, skutecznie niszcząc system od wewnątrz. Steve dla mnie był w stanie porzucić swoją tarczę, porzucić wszystko i wszystkich. Nie jestem tego wart, nigdy nie będę w stanie mu się za to odwdzięczyć. Kurewsko mnie to przytłacza. Wiele w życiu nie mogłem zaniechać, zapomnieć. Nigdy za to, tak nieudolnie nie potrafiłem przyjąć dobra, którym ktoś bezinteresownie mnie obdarza.

Gdy sprawa ucichał, zaszyliśmy się ze Stevem obmyślając plan odbicia, tych, którzy gnili za mnie gdzieś w podwodnym więzieniu. Wtedy też przechwyciłem informację od jednego z moich informatorów. Matylda. Była w Meksyku, rozpracowywała dość dużą sprawę. Handel ludźmi i produkcja amfetaminy na dużą skalę. Już wtedy wydawało mi się, że ta sprawa może ją przerastać. Jednak wierzyłem w nią.

Potem zrobiłem jedną z najgorszych rzeczy jaką robi się przyjaciołom. Porzuciłem Steva, zostawiając mu tylko żenującą informację w krótkim liście : „ Muszę jechać, nie szukaj mnie, ja odnajdę Ciebie. Obiecuję."

Ironia, najpierw obiecałem Matyldzie, że ją odnajdę i teraz to stało się moim priorytetem, tylko to się liczyło. Myślałem nawet przez chwilę, że gdy Steve ją pozna, to w jakimś stopniu przestanie tak się o mnie martwić. To bardzo głupia myśl, ale prawdą było, że dzięki tej rudowłosej kobiecie było mi bliżej do osoby ludzkiej niż przy kimkolwiek innym.

Spóźniłem się, spóźniłem o jakieś dwie godziny. Stałem na wzniesieniu obserwując sporych rozmiarów kompleks budynków, które stały teraz w ogniu. Dostrzegłem tylko kilka osób chaotycznie miotających się i poszukujących ratunku przed paląca śmiercią. Naglę zwalił mnie z nóg potężny podmuch gorącego powietrza, który towarzyszył eksplozji materiałów wybuchowych. Mieli tam duże pokłady broni i amunicji, które eksplodowały nie pozostawiając mi złudzeń, że ktokolwiek mógł to przeżyć. Nie wiem czy jakiekolwiek ciała będą możliwe do odnalezienia. W takiej temperaturze wszystko ulega spaleniu, nawet kości.

Pod ciężarem mojego kroku trzeszczały spalone kawałki zwalonych stropów. Krzyki i płacz powoli ucichły. Umazani sadzą ludzie w ciszy szukali szczątek swych bliskich. W tym Momencie stałem się im równy, trzymałem się tylko nikłej nadziei, że Matyldzie udało się wydostać, że nie było jej już, gdy budynki wybuchły. Jednak los nie jest łaskawy dla mnie, ani dla setki innych znajdujących ślady tego, co kiedyś było ludźmi których kochali.

Wśród spalonych ciał znajduję jedno, na którego niespalonym skrawku widnieje wyatutowany kwiat.

Myślałem, że będę cierpiał, że poczuję ból rozrywający mi serce. Jednak ja czułem tylko pustkę, wszechogarniającą pustkę. To znaczy, że jednak ja nie mam serca. Ono zginęło w tych płomieniach.

Z całkowitą obojętnością wróciłem do Steva, który przebywał w Wakandzie. Nie potrafiłem powiedzieć nawet przepraszam. Jedyne co wyszło z moich ust to prośba.

- Zamroźcie mnie, bo nie ręczę co w najbliższym czasie mogę zrobić ludziom w moim otoczeniu. Jedyna cząstka człowieczeństwa we mnie umarła.

Zawsze może być gorzejKde žijí příběhy. Začni objevovat