Rozdział VII

718 62 20
                                    


Kiedy przyjechaliśmy na miejsce było już szarawo. Domek był w środku lasu, w sumie określenie domek jest trochę nietrafne do budynku mającego około 200 metrów kwadratowych. Drewniana konstrukcja, z zielonymi okiennicami i dużym gankiem była jednym z moich ulubionych miejsc na ziemi. Przyjeżdżałyśmy tutaj z Rozalią tak często, jak tylko się dało.

Zaparkowałam samochód tuż przed wejściem.

- To ma być domek? Ojciec twojej dziewczyny ma chyba jakiś kompleks większości czy coś- Bucky zrobił zgorzkniałą minę, jakby dopiero co zjadł stary jogurt.

- Oj nie narzekaj, zawsze możesz ukrywać się pod mostem- uśmiechnęłam się złośliwie, chociaż pewnie i tak tego nie dostrzegł.

Pokazałam Jamesowie jak wygląda dom.

- Na dole jest salon, kuchnia, łazienka i gabinet, sypialnie są do góry, Twoja jest po prawej stronie. Na dole, w piwnicy jest sauna i siłownia, możesz śmiało skorzystać- jednak James jakby był trochę nieobecny, oglądał uważnie każdy zakamarek i kąt domu jakby miało się tu czaić jakieś niebezpieczeństwo.

- Wszystko w porządku James ?- brunet odwrócił twarz w moją stronę

- Wiesz, stare nawyki, musze dobrze sprawdzić miejsce.

- Idę po drewno na opał, wieczory są chłodnę- myślałam, że Barnes okaże się szarmancki i zaproponuję pomoc, jednak on tylko pokiwał głową.

Wyszłam zabierając koszyk na drewno i udałam się w kierunku drewutni. Otworzyłam drzwi i poczułam jak coś z wielkim impetem spada mi na twarz. Rozdarłam się tak głośno, jak tylko potrafiłam. W około 5 sekund obok mnie zjawił się James z przerażeniem w oczach.

- Co się stało?- jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie i teraz stał z wyszczerzonymi w głupim uśmiechu ząbkami przypatrując się jak motam się w szaleństwie próbując zrzucić z siebie napastnika.

- Weź ją, weź tą cholerę ze mnie, bo mnie ugryzie!- krzyczałam nie zważając na cokolwiek. James w końcu gdy opanował swoją radość podszedł do mnie, wyplątał z moich długich włosów maleńką, lecz jakże paskudną mysz.

- Zabij ją! Proszę zabij ją!- jednak on spojrzał na mnie marszcząc brwi i wypuścił stworzenie na wolność.

- Dosyć się biedna nacierpiała musząc słuchać twoich krzyków- z tego wszystkiego zapomniałam w ogóle po co tam przyszłam. Obróciłam się na pięcie i zwiałam w stronę chatki. Usiadłam na ganku i wyciągnęłam papierosa by uspokoić zszargane nerwy. James, chyba jednak poczuł się zobowiązany do pomocy, biednej, wystraszonej dziewczynie, gdyż wszedł do drewutni i zaczął rąbać drzewo. Muszę przyznać, że od zawsze pociągał mnie widok mężczyzn wykonujących tą czynność. Oczywiście, jeśli mieli do tego, że tak powiem, dobre warunki fizyczne. Gapiłam się teraz na bruneta nieświadomie przygryzając dolną wargę. Mężczyzna zauważył to i spojrzał na mnie badawczo.

- Och James, nie przerywaj proszę- opierając się o barierkę posłałam mu szeroki uśmiech.

***

Matylda dosyć wcześnie położyła się spać, droga pewnie ją wykończyła. Jeszcze te przeżycia z myszą, uśmiechnąłem się lekko na zabawne wspomnienie. Chociaż zgrywa twardzielkę, to jak każda kobieta ma swoje słabe punkty.

Siedziałem na kanapie wpatrując się w płomień tańczący w kominku. Dawno nie czułem się tak... miło. Myślę, że to dobre określenie. Mimo tego, że ten tydzień był dość intensywny i wydarzyło się wiele rzeczy, czułem pewnego rodzaju radość. Usłyszałem skrzypnięcie schodów, ostrożnie wychyliłem się zza kanapy i zobaczyłem Matyldę w koszulce z jakimś łysym facetem i napisem „Yippee-ki-yay, motherfucker!". Kiedyś się jej o to zapytam. Teraz nie miałem zamiaru ruszać się z dobrego przyczółku, dającego mi idealny widok do obserwacji jakże ciekawego obiektu. Owym obiektem była dziewczyna w skąpej, ledwo zakrywającej pośladki koszulce z rozczochranymi, rudymi włosami, które chyba były nawet dłuższe niż jej odzienie. Stawiając delikatne kroki bosymi nogami wyglądała jak jakaś leśna rusałka. Wychyliłem się chyba trochę za mocno strącając wazonik ze stolika obok. Rozległ się nagły trzask, a Matylda aż podskoczyła odwracając się w moją stronę i przeszywając mnie podejrzliwym spojrzeniem. Zmieszałem się i szybko wstałem z kanapy.

Zawsze może być gorzejOù les histoires vivent. Découvrez maintenant