| 26 |

431 94 15
                                    

Kiedy Taehyung zaczął dusić się przez sen, gwałtownie otworzył oczy, zrywając się do pozycji siedzącej. To wcale nie był sen. Gęsty dym kotłował się w powietrzu, kłując go w płuca przy każdej próbie wzięcia wdechu. Zaczął się krztusić, oczy zaszły mu łzami i niemiłosiernie piekły. Zsunął się z łóżka na podłogę, zaczerpując trochę powietrza. Słyszał trzaskające płomienie za półprzymkniętymi drzwiami sypialni, ciepłe języki ognia pożerające łapczywie jego mieszkanie. Nie da rady się stąd wydostać - nie ma na tyle siły, kręci mu się w głowie. Powieki były zbyt ciężkie, by z nimi walczyć. Już dawno na to zasłużyłem, pomyślał zanim zemdlał, uderzając głową o podłogę.

Tamtej nocy Jungkook spał źle. Budził go najmniejszy szelest, było mu jakoś nieswojo i ciągle się wiercił. Dlatego kiedy o drugiej w nocy zadzwonił do niego nieznany numer, postanowił odebrać.
„Jeon Jungkook słu-"
Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki nawet się nie przedstawił, od razu zalewając go potokiem słów.
„Może... może pan powtórzyć?"
Brunet przerwał połączenie. Telefon wysunął mu się z ręki i uderzył o panele, rozsypując ekran w drobny mak.

Ręce trzęsły mu się tak bardzo, że nie dał rady utrzymać nawet kluczyków od samochodu. Rzucił je w kąt i wybiegł z mieszkania, niemal potykając się na schodach. Nie miał czasu czekać na windę. Dwie przecznice dalej udało mu się złapać taksówkę.
„Uniwersytecki Szpital Świętego Pawła, proszę się pośpieszyć".
Taksówkarz rzucił mu dziwne spojrzenie, ale posłusznie dodał gazu.
„Wie pan, że jest pan w piżamie?" odezwał się w końcu facet, kiedy zatrzymali się na światłach.
„Słucham?"
Spojrzał w dół, dopiero teraz widząc, że wciąż miał na sobie długą, flanelową piżamę w kratkę.
„Teraz już wiem," odpowiedział i wysilił się na lekki uśmiech. Nie to, by jego ubranie miało teraz jakiekolwiek znaczenie.

***

15 LAT WCZEŚNIEJ, PAŹDZIERNIK 2001r.

Yeonghwan nigdy nie podejrzewał, że w pobliżu matki może stać mu się jakakolwiek krzywda. Kiedy zasypiał, przykrywała go kołdrą, a kiedy się budził, widział jej piękną twarz nachylającą się nad nim. Tak było przez dziesięć lat, czyli dla niego od zawsze. Przecież zawsze go obroni - bo przecież mieli tylko siebie.

Dlatego kiedy tamtej nocy na granicy snu usłyszał buzujący dźwięk trzaskającego drewna, najzwyczajniej w świecie obrócił się na drugi bok. Być może zasnął na minutę, być może na dziesięć sekund – coś ciężkiego uderzyło go w żebra. Dopiero wtedy w pełni świadomie otworzył oczy. Chciał krzyczeć, ale połykał własne słowa, zanim zdążyły wyjść na zewnątrz. Instynktownie zepchnął z siebie płonącą nogę od stołu, mimo to podkoszulek zajął się ogniem, a on w końcu odzyskał zdolność krzyku. Naprawdę nie pamięta, co wydarzyło się z nim w ciągu kolejnych kilku minut. Może to ojciec Taehyunga ugasił jego koszulkę, a może strażacy, którzy niedługo potem dotarli na miejsce. Jedyne co widzi w głowie, to jego matka przygnieciona przez płonący blat stołu – potrafi odtworzyć drogę, jaką pokonywał ogień, tańcząc na jej ciele. Najpierw zniknęły włosy matki. Z jej czoła spływała wtedy powolna strużka krwi, wsiąkając leniwie w podłogę. Następnie zajęła się góra śpiwora. To był bardzo ciepły śpiwór – jeden z tych, do których trzeba było niemalże wczołgać się, ponieważ nie miał zamka. Chwilę później przykrycie płonęło już w całości, zamieniając jego matkę w ognisty kokon. Powinien odwrócić wzrok, ale nie mógł. To był przecież ostatni raz w jego życiu, kiedy mógł na nią popatrzeć. Już nigdy więcej nie będzie mógł.

Dzień, noc i znowu dzień. Ból skóry, okropne pieczenie gdy próbował się dotknąć, gdy milczące pielęgniarki zmieniały mu bandaże. Noc, dzień i znowu noc. Ból wewnątrz, którego nikt nawet nie próbował leczyć. Niekończący się cykl jasności i ciemności za oknem, ale prawie tego nie zauważał. Dla Yeonghwana, odkąd został sam w szpitalu, cały czas było już tylko ciemno.

Rany na skórze zasklepiają się szybko, te w środku wsiąkają w wolne zakamarki duszy. Nie czynią Yeonghwana ani lepszym, ani gorszym. Po prostu przez to trochę ciężej się uśmiecha i nie ma się na nic ochoty. Kiedy ma się dziesięć lat, takie rany zamieniają duszę w kamień. Są jak cement, który utwardza, jednocześnie pozbawiając konstrukcję całego ciepła.

„Nie wiń swojej mamy za to, że cię opuściła. To Taehyung zostawił ogień na stole" - tak powiedział mu ojciec Taehyunga, kiedy odwiedził go w szpitalu pierwszy i ostatni raz.
Od tamtego momentu, nienawiść do chłopca przez wiele lat była jedynym żywym uczuciem, jakie w nim zostało.

FIRE-HATER |vkook|Where stories live. Discover now