| 5 |

664 115 12
                                    

„Byłeś u niego w mieszkaniu!?" Jimin podskoczył na krześle, wyraźnie podekscytowany. „I co, doszło do czegoś? Całowaliście się? Ma się czym pochwalić?" posłał Taehyungowi konspiracyjne spojrzenie, ten jednak tylko wywrócił oczami.
„Właśnie dlatego dalej nikogo nie masz, Jimin. Pierwsza randka jest po to, żeby skusić ofiarę, a nie ją pożreć."
Przypomniał sobie swoją desperację zeszłego wieczoru i skarcił się w myślach za hipokryzję. Cóż, Jimin nie musi wiedzieć wszystkiego.
„A jak tam twój tajemniczy wielbiciel?" zapytał, prezentując przyjacielowi swój kwadratowy uśmiech, „coś dawno o nim nie słyszałem."
„Nie jest tajemniczy. Jest kurewsko oczywisty," skrzywił się i ugryzł kęs kanapki, „i do tego wkurzający."
„Jest pomysłowy," ciągnął Tae, wyraźnie rozbawiony.
„Raczej szalony," skwitował Jimin, dając mu znać, że nie ma ochoty rozmawiać na ten temat ani chwili dłużej. Szczerze mówiąc, Taehyung nie wierzył, że czerwonowłosemu przeszkadzają tamte zaloty, po prostu wstydził się do tego przyznać. Nagle rozbrzmiał alarm znaczący tylko jedno – ktoś właśnie potrzebował pomocy. Rzucili wszystko, zapominając o drugim śniadaniu, by po chwili siedzieć już w wozie strażackim.
„Wypadek na Donggyo-ro, podobno coś poważnego."

Opadł na łóżko w strażackiej sypialni i zamknął oczy. Momentalnie jednak je otworzył - w głowie wciąż widział obraz płonącego samochodu wciśniętego w słup i mężczyznę siedzącego w środku. Przyjechali zbyt późno. Wiedział, że to nie jego wina. Ani jego, ani Jimina, ani nikogo z drużyny. Winna była głupota kierowcy, by jechać z taką prędkością po takiej drodze. Mimo to za każdym razem, gdy nie potrafił kogoś uratować, czuł się jak wtedy. Jak w dniu, który zmienił całe jego życie. Chyba już nigdy nie pozbędzie się tego uczucia – na co dzień nieobecnego, czającego się w tyle jego głowy, czekającego by zaatakować go, gdy ogień już zgaśnie. Żył z tym już piętnaście lat i po części wygrał z własnym demonem – uczynił z niego swojego sprzymierzeńca, dającego mu odwagę do zaryzykowania własnego życia na rzecz życia innych. Czasem tylko wolałby nie musieć tego robić ani spłacać długu, który zdawał się nie maleć w jego sercu, nieważne ile ludzkich istnień uratował.

Cały tydzień minął Taehyungowi jak z bicza strzelił i chociaż dziękował niebiosom, że nie wydarzyło się nic złego, a najgorsze zdarzenie na jakie ich wezwano było ściągnięciem kota z drzewa (z perspektywy czasu nazwałby je nawet zabawnym), to był wściekły na brak również tych lepszych wiadomości. W sumie było to do przewidzenia – w końcu przez cały weekend przygotowywał sobie w głowie gotowe teksty ripost, ćwiczył możliwe scenariusze, ale również poszedł w końcu do fryzjera (był naprawdę zadowolony z nowego odcienia blondu). Przekorność losu jeszcze raz pokazała mu jednak, że wciąż jest tylko bezwolnym, małym Taehyungiem i na nic się zdadzą jego wysiłki. Na próżno wypatrywał na parkingu czarnego jaguara, bezowocna okazała się również zmiana trasy porannego biegu w okolicę galerii sztuki. Krótko mówiąc, obecność Jungkooka w myślach Taehyunga była wprost proporcjonalna do jego nieobecności ciałem.

„Ziemia do Taehyunga"
Jimin pomachał mu ręką przed twarzą, wyrywając z otępienia. Spojrzał niechętnie na przyjaciela i westchnął głęboko.
„Hej, idziesz dzisiaj po pracy ze mną i Hoseokiem na piwo? Musisz się wyluzować, stary." Wiedział, po prostu wiedział, że w końcu to nastąpi. Próba resocjalizacji, krok pierwszy.
„Nie mam ochoty, Jimin," jęknął, patrząc na niego błagalnie. Było oczywiste, że czerwonowłosy nie odpuści tak łatwo, ale nie podda się bez walki.
„Co to znaczy nie mam ochoty? Przecież wszyscy lubią czasem wyjść na piwo i się najebać," kucnął przed nim, wpatrując się w niego intensywnie i próbując nawiązać kontakt wzrokowy. Taehyung chwycił twarz przyjaciela w dłonie i uśmiechnął się najsłodziej, jak umiał.
„Wszyscy lubią też chodzić na randki, ale ty jakoś nie chcesz umówić się z tym kolesiem od kota."
Uśmiech  zniknął z jiminowej twarzy; no właśnie, dziwny koleś od kota...

Poznali się jakieś trzy miesiące temu. To było gdzieś w środku lata. Jimin pamięta ten dzień, ponieważ było tak gorąco, że pod mundurem pot lał się z niego strumieniami (jak to lubił żartować Tae, na jego widok zrobiło mu się mokro – czy faktycznie tak było? Jimin nie przyznałby się mu za nic w świecie). W każdym razie, tamtego dnia dostali dość typowe wezwanie – pożar stodoły na obrzeżach miasta. Właściciel posesji okazał się być młodym chłopakiem o skupionym spojrzeniu i lekko zielonych włosach. Szczerze mówiąc, był nawet w jego typie. Szczupłe nogi, cera w kolorze porcelany – pomyślał sobie wtedy, że dobrze by wyglądał, leżąc na jego błękitnej pościeli, a jeszcze lepiej na nim. Lub pod nim – musiał to głębiej przemyśleć. Chłopak wpatrywał się wtedy w niego jak w święty obrazek, z pewnością nie słuchając, co miał mu do powiedzenia na temat bezpieczeństwa przeciwpożarowego budynków gospodarczych. Musiał być głuchy jak pień, bo dokładnie tydzień później sytuacja się powtórzyła, a gdy Namjoon zagroził mu policją, sugerując, że robi to celowo, najzwyczajniej w świecie zaprosił Jimina na kawę:
„... jeśli jeszcze raz zapłonie tutaj stodoła, albo cokolwiek innego, zajmie się tym policja, rozumie pan?"
„Jasne," odpowiedział chłopak, ignorując Namjoona, zbyt zajęty wgapianiem się w Parka.
„Mam coś na twarzy?" zapytał ten, uśmiechając się głupio.
„Niestety nie, ale jeśli pójdziesz ze mną na kawę i umażesz się śmietanką, to się tym zajmę." Jimin stał jak wryty. Słyszał już różne teksty na podryw, dobre, złe i gorsze, ale ten był zdecydowanie najgorszy. Trochę więcej nieoczywistości, kolego! Później nie spłonęła już żadna stodoła, za to kot zielonowłosego zdecydowanie zwariował, bo w ciągu dwóch miesięcy ściągali go z najwyższego drzewa w ogrodzie jakieś pięć razy. Cóż poradzić! Przecież nie pozwą kota na policję.

„Jak mam się z nim umówić, Taehyung? To jest jakiś wariat!"
Blondyn wzruszył ramionami, krzyżując ręce na piersi.
„Jak się z nim umówisz, to pójdę na to piwo."
Wygrał to, pokonał Jimina jego własną bronią, szantażem emocjonalnym! A nagrodą będzie samotny wieczór w cieplutkiej sypialni.
„Zgoda," odparł Jimin po chwili namysłu, „następnym razem jak ten cholerny kot będzie potrzebował pomocy, zgodzę się na tę kawę czy tam coś innego."
Taehyung westchnął głęboko. Pierwszy raz życzył źle temu biednemu stworzeniu, ale to wszystko dla dobra jego pana i Jimina – czyż nie?

a/n: zapomniałam napisać wcześniej - na potrzeby fabuły Jungkook i Taehyung są w tym samym wieku. Teraz chyba to nie ma znaczenia, ale później może być pomocne. To chyba tyle, całuski.
PS właśnie skończyłam pisać 34 rozdział i kurde, mam nadzieję, że ktoś dotrwa do tego miejsca, bo zbliżają się emocje XD

FIRE-HATER |vkook|Where stories live. Discover now