Rozdział 5 - To mnie wypala... Cz.1

201 24 20
                                    

*Perspektywa Adama*

-Prze-Przepraszam... Ja... Ja nie chciałem. - Z walącym sercem mówiłem do dziewczyny, ale ona tylko na mnie patrzyła z kamienną twarzą, ale oczami pełnymi strachu. Jej jasna cera pokryła się czerwonymi strużkami krwi, a dookoła niebieskiej tęczówki utworzył się czerwony rozlew... Co ja zrobiłem? Przecież nigdy bym jej nie skrzywdził! Przysięgam...! Ale czy mogę teraz wierzyć samemu sobie?

Zrobiłem krok w stronę czternastolatki, ale ku mojemu zdziwieniu ona gwałtownie szarpnęła się w tył. Wlepiała we mnie przerażone spojrzenie, a ja bezradnie wyszeptałem ,,Przepraszam"...
Patrzyła na mnie jak na potwora, a teraz rzeczywiście nim byłem. Ukląkłem przed nią na kolano, po czym wyciągnąłem w jej stronę trzęsącą się dłoń, co wywołało u niej nagłe spięcie.

-Nigdy bym cię celowo nie skrzywdził... Wiesz o tym, prawda? - Uśmiechnąłem się smutno, starałem się ją przekonać. Chciałem, by chwyciła moją dłoń, dała sobie pomóc... Przebaczyła.

Wiktoria przeniosła ciężar na jedną rękę, a drugą uniosła ku twarzy. Dotknęła miejsca rozcięcia, przy czym lekko zaszlochała, lecz nie roniąc ani jednej łzy. Popatrzyła na świeżą krew na palcach, a potem spojrzała na mnie. Jej wzrok mnie sparaliżował, bo był przepełniony brakiem zaufania i pogardą... oraz rozpaczą.

-Nie wierzę ci. - Pokręciła głową, a jej oczy zalśniły szklanym blaskiem.

-Daj sobie pomóc... Proszę cię mała. - Błagałem w desperacji nie mogąc znieść myśli, że może mnie znienawidzić, traktować jak zwykłego brutala.

Po chwili dziewczyna chwyciła niepewnie moją dłoń, a ja powoli postawiłem ją na nogach. Już rozłożyłem ramiona, by uściskać nastolatkę, ale ta niemalże natychmiast odwróciła się na pięcie i stawiała niewyraźne kroki w stronę schodów, przy tym zakrywając dłonią zranione oko.

-Wiktoria musisz to opatrzeć. Proszę wróć tu. - Starałem się dotrzeć do nastolatki, ale ona nawet się nie odwróciła. Zatrzymała się tylko na pierwszym schodku i obróciła twarz na bok:

-Poradzę sobie. Zajmijcie się Jagodą. - Powiedziała odwrócona bocznym profilem, po czym postawiła kolejny krok na marmurowych schodach. Widać u niej smutek. Teraz jej zaufanie do mnie jest cienkie jak nitka.

-Ale... - Już chciałem do niej podejść, ale przeszkodziło mi uczucie silnego uścisku na nadgarstku. Jak wyrwany z transu obróciłem głowę.

-Adam, daj jej spokój. Już dość zobaczyła... Ma racje, Jagoda teraz nas bardziej potrzebuje, a jej ranami zaraz się zajmiemy. Daj jej chwilę. - Tommy odwrócił się od nieprzytomnej Jagody. Wiktoria się na niego spojrzała i ledwo zauważalnie kiwnęła głową, jakby w podziękowaniu, co on również zauważył.

-Wiki... - Wyszeptałem do siebie widząc, jak dziewczyna osłabionym ruchem idzie do góry. Poczułem się paskudnie. Jakbym właśnie został uderzony niewyobrażalną stratą, a ta myśl mocno ścisnęła mi serce. Spojrzałem na swoją prawą dłoń, a na jej palcu nadal był ten pierścień. Ten, który rozciął delikatną skórę niemal do kości... Jak do tego doszło? Nigdy nie miałem problemów z samokontrolą, aż do dzisiaj. A do tego dowiedziałem się o tym krzywdząc ją... Moją rodzinę.

-Adam. Wiem co cię trapi, ale ja nie poradzę sobie sam. Proszę cię. - Prosił mnie niemal błagalnym tonem blondyn, a ja dopiero po chwili zorientowałem się, że mężczyzna zaczyna wpadać w coraz większą panikę.

-Co? Ah tak. Spokojnie, tylko powiedz co mam robić? - Przykucnąłem obok szczupłego chłopaka, a ten głośno wciągnął i wypuścił powietrze z ust.

-No dobrze. Na początek przeniesiemy ją na sofę.

********************

Druga Szansa - Adam Lambert Story (w trakcie popraw)Όπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα