VI

251 16 0
                                    

Budzę się znowu sama w ciemności. W głowie wciąż rozbrzmiewają mi ostatnie słowa Snu.

,,Znajdę Cię, Gabrielo Harrison. I tak jak obiecałem, rozwiąże twój problem i zwrócę ci wolność."

Słowa te sprawiają, że w moim sercu zapala się delikatna iskierka, którą uważałam za zgaszoną wieki temu. Nadzieja ponownie wkracza w moje progi.

Z zapartym tchem czekam sekundy i później minuty, które z czasem stają się godzinami. Ciągle czekam na najmniejszą oznakę tego, że ktoś przyjdzie mnie uwolnić. Choć moje serce ciągle wierzy w słowa Snu, mój rozum zaczyna wątpić. Czy mogę wierzyć Jego słowom? Czy naprawdę by mnie uwolnił? A może już jest za późno, aby mnie uratować? Może nic nie zostało po tej pełnej energii Gabrieli, którą kiedyś byłam? Wątpliwości dopadają mnie jedna za drugą, ale cicha nadzieja nadal żyje w moim sercu.

Mijają dni, w moim mniemaniu, w ciągu których nie mogę zasnąć i nikt nie schodzi na dół do mojej celi. Moje ciało zdążyło się wyleczyć z ran po poprzednich torturach i choć moje skrzydła przybite niczym ozdoby do ściany bolą, to powoli staram się je uwolnić.

Próbowałam to zrobić dawno temu jednak wtedy byłam bardzo słaba z powodu środków usypiających i magii krępującej mnie. Wtedy zrobiłam sobie tylko większą krzywdę, ale teraz miało być inaczej. Musiało być.

Chociaż sprawia mi to ogromny ból, wyrywam jedno skrzydło wraz z gwoździem ze ściany. Opuszczam je z ulgą na ziemię. Nie dowierzam, że mi się udało. Czy to od początku było takie proste? A może magia osłabła?

Spinam drugie skrzydło i po chwili ono również wydostaje się na wolność. Na moich ustach pojawia się uśmiech pełen nadziei. Jestem tak blisko. Zostały tylko kajdany na nogach i rękach i będę wolna...

Słyszę czyjeś przyśpieszone kroki. Czuję nagłe przerażenie, gdy zauważam jednego z moich oprawców.

- A ty gdzie się wybierasz? - mówi zakonnik, po czym podchodzi do mnie. Rozpacz ogarnia mnie całkowicie, że w pierwszym momencie nie zauważam postaci stojącej za mężczyzną.

- Widzę, że przybyłam w porę, aby zapobiec jej ucieczce. - mówi kobieta stojąca za księdzem. Spoglądam na nią z ciekawością.

Jest to kobieta gdzieś po trzydziestce z ciemnymi włosami opadającymi na długi jasno-brązowy płaszcz. Widzę na jej twarzy lekki szok moim widokiem, który stara się ukryć za brawurowa postawą. Dziwi mnie jej zaskoczenie, gdyż wszyscy co tu przychodzą wiedzą o moim pochodzeniu i nie są w takim szoku, jak ona. Co więcej zazwyczaj przychodzą tu osoby, które znam, a ją widziałam po raz pierwszy. Zaciekawiło mnie to.

- Rzeczywiście przybyła Pani o odpowiedniej porze. Bóg Panią nam zesłał. - odpowiada, a ja spuszczam wzrok.

- Taa... rzeczywiście mnie przysłał, ale nie ten co myślisz. - słyszę dźwięk upadającego ciała i patrzę z zaskoczeniem na kobietę stojącą teraz nad nieprzytomnym mężczyzną. W jej ręce dostrzegam pustą strzykawkę, którą zaraz chowa do kieszeni płaszcza. Podchodzi do mężczyzny i szturcha go lekko nogą, na co ten nie reaguje. Zostawia go na ziemi i podchodzi do mnie.

Szarpię się gwałtownie w moich kajdanach, obawiając się jej intencji.

- Hej, hej, spokojnie. Przyszłam Ci pomóc. - mówi kobieta, wyciągając ręce w uspokajającym geście. Mrugam, nie dowierzając. - Jestem Joanna. Joanna Constantine. Przysłał mnie Morfeusz. - marszczę brwi, nie rozpoznając w pierwszej chwili o kim mówi Joanna. Potem mnie olśniewa.

- Masz... masz na myśli Króla Snów? - wychrypuję z niedowierzaniem. Ciemnowłosa kiwa głową.

- Pomogę ci teraz zdjąć te kajdany, w porządku? - pyta, a ja przytakuję.

Wiecznie Śniąca ~ Sandman [Zakończone]Where stories live. Discover now