Rozdział dwudziesty piąty

108 6 3
                                    

-Yeosang - Seonghwa położył dłoń na jego piersi, nim odwrócił się lekko, kiedy tylko przekroczyli próg tarasu - Pozostań tu proszę i... cokolwiek by się nie działo, cokolwiek by ci nie powiedziano, proszę, zapamiętaj, iż jestem prawdziwy swą duszą i kocham cię bardziej, niż cokolwiek na tym świecie - Przekonanie i szczerość w jego przejętym, poważnym tonie doprowadzały młodszego niemal do zabójczego dreszczu.

-Seonghwa co się dzieje?

-Przysięgnij, że w to nie zwątpisz! - Krzyknął nagle, sprawiając, iż biały lis wzdrygnął się w przestrachu, lecz skinął głową na zgodę z sercem pulsującym pospiesznie w jego obolałej piersi.

-Użyj słów - Warknął Kitsune, przybliżając się wystarczająco, aby stanąć twarzą w twarz ze swym naturalnym partnerem, a różnica wzrostu jedynie przytłaczała młodszego bardziej, niżeli dotychczas.

-T-tak, Seonghwa - Zająknął się młodszy zupełnie zdezorientowany, nim mężczyzna pochylił się, by złożyć czuły pocałunek na jego czole.

-Cenię tylko ciebie w tym parszywym świecie, nie zapomnij o tym, dobrze? - Słaby uśmiech przemknął przez jego usta, kiedy otrzymał słabe skinienie nieco przelękniętego chłopa - Zostań tu, proszę i nie schodź w dół, gdyż cokolwiek tam zobaczysz, jest iluzją. Nie daj się nabrać. Kiedy tylko przycichnie, uciekaj, wróć do mojego zamku i czekaj - Powiedział szybko, nim zniknął w korytarzu.

Czym miała być ta cała sytuacja? O jakiej iluzji mówił? Gdzie zniknął? Czemu go porzucił? Zbyt wiele tajemnic krążyło w młodym umyśle, lecz nie mógł pozwolić sobie na niesubordynacje. Nie. Nie teraz, kiedy głos Seonghwy przeszyty był takim przejęciem i powagą.

Przykucnął więc, wsłuchując się w dojmującą ciszę. Nie było już krzyków ofiary. Pomimo tego, coś krzyczało w jego umyśle, iż to nie ta cisza... Nie. Zbyt wcześnie na to, jak sądził. Musiał czekać.

I cierpliwość się opłaciła, gdyż już po kilku chwilach usłyszał uderzenia i dźwięki bólu, jak gdyby ktoś toczył bój na niższych piętrach. Przygotował swe ciało gotów biec, kiedy świat ponownie zamilknie, a uderzenia sprawiał, iż strach rozchodził się po jego sercu. Czy Seonghwa był w porządku? Dopiero otwierał się na mężczyznę, więc ten nie mógł zginąć, prawda? To nie mogło się tak zakończyć.

Nie, nie powinien tyle myśleć i szybko zlustrował się w swym błędzie, koncentrując się na nowo w donośnych hukach, wzdrygając się okrutnie przy każdym uderzeniu. Seonghwa będzie w porządku. Był tego pewien. Nikt bowiem nie może zranić osoby, która potrafi siłą swej woli zatrzymać bicie ludzkiego serca... prawda? Cóż, przynajmniej mógł mieć takie nadzieje.

Kiedy odgłosy stopniowo zaczęły cichnąć, wstał powoli ze swego skulonego miejsca, aby podążyć korytarzem, wciąż niezwykle czujnym i o sztywnym kręgosłupie, badając, czy zza rogu ktoś nie czyha na jego marną duszę. Szedł więc dalej, stawiając ciche kroki, które i tak stłumione zostały ostro przez dywan podłoża.

Zszedł po schodach na niższe piętro... Lecz to nie przypominało swego poprzednika, jak poprzednim razem miało to miejsce. Tym razem upodabniało się niemal w pełni do zamku Seonghwy w chwili, jak gdyby przekraczał lustrzany korytarz, spoglądając na drzwi prowadzące do jadalni. Te jednak dwuskrzydłowe śnieżne drewna były szeroko otwarte, niemal zapraszając w gościnę, a z wnętrza dobiegał lekki stukot zbliżony niezwykle do uderzeń spodka kieliszka o porcelanowy talerz.

Yeosang zmarszczył brwi... Czy to była ta iluzja? Czy o tym właśnie wspominał jego ukochany przed odejściem? Wolał nie ryzykować sprawdzenia prawdziwości swej frazy na rzecz naiwnej nieufności, pospiesznie pokonując kilka ostatnich schodów, nim bez wahania starał się przebiec obok wielkich wrót.

The other half of the soul //SeongSangWhere stories live. Discover now