Rozdział piąty

173 14 56
                                    

W chwili, kiedy cały wyidealizowany świat ubiegłych marzeń rozpada się pod twymi stopami, umysł na kilka sekund traci sens dalszego życia. Tak też było z Yeosangiem. Jego oddech zatrzymał się niczym nieistotny odruch, a ciało zamarło na wszelkie bodźce, pozostawiając go okrutnie otępiałym i wstrząśniętym. Wpatrywał się w mężczyznę, który ofiarował mu może zgubą wiedzę, może nieprawdziwe słowa... jednakże nie mógł oszukać swego serca, które biło dziwnym tempem, zupełnie zdruzgotane i rozregulowane, utracone w swym rytmie...

Gdy tylko zmysły powróciły z wakacyjnego szoku, opuścił spojrzenie niemalże ulegle, powracając do chwil wstrzemięźliwości, nim zaczął rozważać swoje położenie. Czy naprawdę mężczyzna... nie, Kitsune był jego biologicznym partnerem? Mrugał zdezorientowany... A nawet jeśli tak, to dlaczego dopiero teraz się ukazuje? Całe swoje marne życie oczekiwał tego dnia. Całe dwadzieścia niemożliwie trudnych lat czekał, aż przyjaciel jego duszy stanie u jego boku... Ale jego nie było.

-Dlaczego? Dlaczego teraz? - Spytał, lekko unosząc swą skroń znad ziemi, jednakże nie spojrzał w oczy Zenko, a ten jedynie uśmiecha się łagodnym wyrazem.

-Zawsze byłem przy tobie, Yeosang - Mruknął mężczyzna, pozostając nieruchomo, choć jego głos obfitował w melancholie - Byłem przy twoim porodzie. Byłem tam, gdy stawiałeś swoje pierwsze kroki, kiedy wypowiedziałeś pierwsze słowa - Tu jego uśmiech się pogłębił, jak gdyby dopadło go jedno ze szczęśliwych wspomnień - Byłem tam, kiedy wołałeś słowa kierowane do mnie w stronę księżyca. Wybacz, iż nie byłem przy tobie, choć stałem wręcz za tobą, pragnąc cię pocieszyć tak bardzo, iż moje serce buntowało się przeciwko mnie. 

-Więc słuchałeś? - Yeosang był bliski załamania, kiedy nieznajomy skinął głową, a jego bystre, iskrzące rtęcią oczy błysnęły lekko w prawdzie.

-Oczywiście. Każdego słowa powtarzając je co noc, aby zapamiętać ich brzmienie.

-A jednak nie posłuchałeś...

-... Tak, wiem - Posmutniał nagle, spoglądając o cale niżej - Każde twe słowo prowadziło do pragnienia bycia jednym z innych, do dołączenia do tego grona, gdzie każdy posiada swoją magiczną drugą duszę, a ja nie mogłem ci tego dać.

-Dlaczego? - Słowa były wypowiedziane tak krucho, iż niemalże niesłyszalnie, łamiąc z każdą sekundą ich właściciela.

-Ponieważ nie taki jest nasz los. Nie tak funkcjonuje nasze przeznaczenie. Oczekiwałem chwili, kiedy rzeczywiście twa dusza zapragnie mej prawdziwej obecności. Nie jako bratniej duszy, a kochanka, jednakże...

-Byłeś tam cały czas, kiedy widziałeś co się ze mną dzieje? Jak łamie mnie każdego dnia? - W Yeosangu rozkwitała złość i nienawiść, której nie potrafił znieść, ani wyjaśnić. Nie czuł już smutku, utęsknienia... nie, czuł, jakby coś w nim pękło, gdyż bohater z jego najszczerszych snów stał tuż obok i słuchał wszystkich płaczliwych litanii, rozpaczliwych mantr, zupełnie je ignorując... Jakby zapominając, iż jest odpowiedzialnym za pomoc... opiekę.

-Nie zawsze... ja... - Kitsune przełknął, jak gdyby spełzając do swej ludzkiej postaci i porzucając tą dumną, boską. Wydawał się niemalże kurczyć, choć zwykle jego spojrzenie przeszło dogłębnym poczuciem okrutnej winy. Otworzył nawet usta, aby coś wyjaśnić, lecz nie dane mu to było.

-Byłeś tam, kiedy mnie niszczył. Kiedy był, aż nie miałem tchu, aby dalej ciągnąć swe marne istnienie? - Warknął biały lis, nie potrafiąc zrozumieć, dlaczego jego bratnia dusza nigdy nie poczuła, iż powinna zareagować, wybawić go z opresji tyrana.

-Nie było to łatwe, ale nie mogłem ingerować, kiedy sam wybrałeś sobie zboczenie ze ścieżki twego losu - Mruknął niemalże ze smutkiem, sprawiając, iż Yeosang uniósł groźne spojrzenie, wbijając je w przystojną twarz z takim żarem, iż gdyby mógł zapewne pozostawiłby blizny - Czy wiesz, jak trudno było widzieć cię w dłoniach tego...

-Poczekaj... - Yeosang parsknął bez wyczucia - Czy ty naprawdę... - Uniósł spojrzenie do zachmurzonego nieba, nim mruknął z kpiną bólu - Jesteś głupi w swym klamstwie - Szarowłosy nagle uniósł skroń w dezorientacji - Myślisz, że jeśli wmówisz to sobie, to później bez problemu wciśniesz to mi? Nigdy nie chciałem z nim być. Dobrze o tym wiesz, wiec przestań udawać, iż tak nie było.

-C-co? - Półbóg wydawał się zaskoczony, jednakże białego lisa obeszło to udawane uczucie.

-Nie zgrywaj głupka. Myślałeś, że sam sobie zrobiłem te siniaki? Iż z dobrej woli noszę tą pieprzoną obrożę? - Warknął, naciągając palce pod czarną skórę, podrażniając ostałe pod nią pręgi bolesnych odparzeń. Nagle oczy drugiego zabłysnęły odcieniem płynnej rtęci, kiedy wydawać by się mogło, iż wściekłość dotarła nawet do niego, choć przeszywana dziwną skruchą.

-Ja... Ja nie wiedziałem. Naprawdę. Nie mogłem być zawsze i...

-Przykro mi, ale spóźniłeś się - Przerwał mu Yeosang, nie bawiąc się już w grę. Nie miał na to czasu, ani chęci. Już był wystarczająco złamany, aby teraz pogłębiać dawno zapomnianą, choć niezagojoną ranę jego martwego na miłość serca - Zawsze tylko chciałem wiedzieć, czy żyjesz... czy naprawdę istniejesz... jednak teraz? Teraz żałuję swojej prośby, gdyż myśli, iż poległeś na polach dumnie, byłaby znacznie lepsza, niż świadomość tej twojej ignorancji. Żałuje, iż kiedykolwiek cię, o cokolwiek prosiłem. Widzisz... jeśli nadzieja umiera ostatnia, to moja zrobiła to już dawno - Mruknął bez wyrzutów, odwracając się napięcie, nim ruszył w kierunku swego aktualnego właściciela. Nie zaszedł daleko, kiedy szaro włosy mężczyzna delikatnie zablokował mu przejście.

-Proszę, pozwól mi się wytłumaczyć - Błagał głosem wyzbytym z dawnej dumy, czy pewności, kiedy jego jaskrawe oczy błyszczały niemalże od łez... było to jednak zbyt dalekie do wyrazu, jaki przybierał Yeosang za każdym razem wołając swe nikłe prośby o rzeczy tak podstawowe, jak zwykła obecność. Dlaczego więc miał się dostosować? Dlaczego on miał się płaszczyć po kilku sekundach, prezentując się dla swego naturalnego partnera, choć ten ignorował go przez całe jego życie? Paradoksalnie Yeosang znalazł się na jego miejscu i choć jego serce było miękkie, jego dusza już zbyt dawno została złamana.

-Zostaw mnie w spokoju. Nigdy nie będę cię wspominać, a ty nie wspominaj mnie. Tak będzie lepiej dla nas dwóch - Mruknął, lekko przepychając się o znacznie wyższe ramię, nim umknął z powrotem w zatłoczone aleje.

Może postąpił źle, jednakże nie miał sił bratać się z kimś, kto porzucił go bezwzględnie w ramiona czystego demona, obserwując każdej nocy, jak cierpi. Czasami anioł stróż okazuje się chińskim badziewiem. Czuł się zraniony... zraniony do tego stopnia, iż pragnął zapomnieć... po prostu zapomnieć.

-Gdzie kurwa byłeś?!

The other half of the soul //SeongSangOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz