Rozdział jedenasty

134 8 4
                                    

Yeosang ponownie wpatrywał się w świetliste, dwa księżyce mężczyzny, zaczarowany ich prawdziwym emocjonalnym wdziękiem, odurzony lekkim, nieokreślonym zapachem obejmujących ich ciała nocnych kwiatów. Topił się w cieple, kiedy długie, chłodne palce powoli nasuwały materiał coraz wyżej jego ramion, jak gdyby w zapewnieniu, iż ani jeden niesforny podmuch odległego zefiru nie przebrnął przez barierę węglowej czerni płaszcza.

Był blisko... zbyt blisko, jednak nie potrafił oderwać się od głębokiej czerni pomiędzy oceanem błyszczącej rtęci, choć zdawał sobie sprawę, iż ta przybliżała się ku niemu z każdą kolejną mijającą chwilą nie tak niezręcznego milczenia. Czuł się niemalże zahipnotyzowany... przyciągany przez niewielką grawitację obu iskrzących planet.

Byli blisko. Tak blisko, iż czuł, jak ciepły oddech uciekający spomiędzy pulchnych, rozchylonych ust Seonghwy powoli muskał jego własne... Tak blisko...

-Panie Park? - Słaby, kobiecy głos przerwał dojmująco ciężką ciszę, która zapadła między nimi, a Yeosang niemalże odskoczył jak poparzony, chrząkając lekko, kiedy odwrócił się niezręcznie w kierunku niewielkiej rzeczki płynącej tak zwinnie pod jego stopami - Przepraszam, że przeszkadzam, ale przybył...

-Już? - Głos Seonghwy wydawał się oscylować pomiędzy dźwiękiem niezadowolenia, a zaskoczenia, nim westchnął ciężko, milcząc, aż słabe uderzenia niewielkich, drewnianych obcasów nie oddaliły się wystarczająco, by pozostawić ich zupełnie samych na głuchy świat - Wybacz Yeosang, ale muszę porozmawiać z moim przyjacielem przed jutrzejszą debatą z ludźmi. Przebierz się, twoje nowe ubrania znajdziesz w komodach twojej komnaty i idź spać jeśli jesteś zmęczony, my będziemy w jadalni, więc możesz do nas dołączyć, gdy starczy ci sił - Wymruczał głosem pełnym przeszywającego go poczucia winy.

-Oczywiście nie masz dla mnie czasu - Prychnął, nim przyłożył dłoń do swych niewyparzonych ust, kiedy uświadomił sobie, jak głośno wypowiedział te słowa. Nie planował tego zrobić. Pragnął zachować okrutny, choć prawdziwy komentarz jedynie dla siebie...

-Tak mi przykro... chciałbym, aby czasy były inne, jednak teraz nie mogę zagwarantować ci nic innego, niżeli twoje bezpieczeństwo. Możemy porozmawiać dłużej o poranku, jeśli nadal tego pragniesz - Wyznał, powoli zbliżając się do młodszego ciała, nim jego chłodne dłonie uniosły się ku wystawionej, białej skórze karku, delikatnie muskając miękką tkankę łagodnymi opuszkami - Nie skłamałem, mówiąc, iż będę o nas walczyć, ale pierwszym krokiem jest zawalczenie o naszą rasę, by tak nie wyginęła na naszych oczach...

-Idź już, bo jeszcze będą zmuszeni czekać - Warknął Yeosang, mając już dość słuchania dalszych wyjaśnień, kiedy okrążył zdruzgotane i zdezorientowane ciało Kitsune, samemu kierując się tą samą drogą, którą tu przybył.

Korytarz był bardziej zaludniony, gdyż kilkukrotnie minął pojedynczą osobę o ciemnym, szykownym ubraniu, dokładnie odwzorowanym do tej, którą napotkał na samym początku swej obecności w komnacie. Był jednak zbyt wściekłym, aby przyjrzeć im się dokładniej, po prostu przemierzając przez kolejne partie drzwi, przyspieszając kroku, aż wpadł w lekki bieg. Ulgę zaznał dopiero wtedy, gdy drzwi pomieszczenia zatrzasnęły się za jego plecami, a on sam opadł na białe drewno, oddychając ciężko przez łzy.

Czy on już dla nikogo się nie liczy? Czy nie ma znaczenia jego prawdziwe szczęście? Od tak dawna był traktowany, jak chwilowa zabawka, która wystawiona na podziw i pokaz znikała w ryzach szafy, oddalona w zapomnienie. Jednak to było spodziewane po kimś, kogo przeznaczeniem nigdy nie było go kochać, ani szanować. Od dziecka uważał się za przeklętego... przeklętego z powodów jego braku w sercu, który ciągnął się tak długo, iż utracił wszelkie nadzieje na jego wypełnienie. Poniewierany, szykanowany... stał się jedynie marionetką w dłoniach swego pana. Teraz zaś... gdy dożył wyzwolonych czasów, nie zmienił zdania o sobie. Wciąż był dokładnie tak samo przeklętym i choć pustka wypełniła się w jego duszy, serce pozostało samotne, złamane...

Wiedział, iż powinien czerpać z chwili. Radować się, kiedy jego naturalny, biologiczny partner odbierał sobie, choć odrobinę czasu, aby przeznaczyć go na zwykłą rozmowę, jednakże nie potrafił... po prostu nie potrafił już się podporządkować woli kogoś innego... kogoś, komu nie zależało na niczym innym, niżeli zwykłe posiadanie jego ciała. Był tym już zbyt zmęczony.

Odetchnął ciężko, czując, iż drżenie jego dłoni powraca w kolejnym zrywie, nie był to jednak ani pierwszy, ani ostatni raz. Wbił tym razem paznokcie głęboko w swoje uda, czując, jak ból przenika jego smukłe ciało, kojąc fizycznym cierpieniem to nieuleczalne... psychiczne. Zamknął oczy, powoli opuszczając swoje ciało w dół, aż wylądował na ziemi, podkulając swoje własne nogi ciasno pod pierś.

Dlaczego on? Dlaczego zawsze musiał być tym, któremu sprzyjał najgorszy los? Łkał ciężko i ospale, tuląc swą dziwnie pulsującą skroń do złożonych ramion, aby zaspokoić pragnienie towarzystwa.

Poczuł się senny, mając dość otaczającej go rzeczywistości.

Zbyt zmęczony, aby trzymać się jej walorów.

The other half of the soul //SeongSangOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz