Rozdział czwarty

187 18 9
                                    

Z biegiem mijającego czasu atmosfera wokół zaczęła się zagęszczać do tego stopnia, iż Yeosang był zmuszony przylgnąć potulnie do pleców swojego znienawidzonego partnera, aby nikt inny nie dotknął go w zły sposób. Choć to nie zbawiło go od poniżającego chichotu, lub porywczych muśnięć, obiegających jego niemalże nagie ciało. Westchnął ciężko udręczonym oddechem.

Był już zmęczony nieustanną obawą o swe życie, jednakże wiedział, iż nic nie pomoże mu ściągnąć z ramion ten potworny ciężar. Zbyt długo błagał, by tak się stało.

Nagle huk tłumu i zaskoczenia przyciągnął jego uwagę, sprawiając, iż uniósł skroń ku górze, starając się dostrzec coś przez silne, umięśnione ramiona nieznajomych mu jegomości. Wyciągnął się niemalże boleśnie w swej ciekawości, aż dostrzegł przystojnego, młodego mężczyznę o ustach miękkich i pulchnych w sposób niemalże niedorzeczny. Ciele lekko splamionym przez promienie słoneczne, mimo iż wciąż bladym, wysokim i szczupłym, wyprostowanym w swej niezmiernej dumie, choć odzianym dość ciężko w długi, gruby, czarny płaszcz, który ciągnął mu się aż za kolana. Jego włosy były zaś złotych, lawiną opadając na prawą stronę, pozostawiając boki zupełnie wygolone do zaledwie drobnego meszku. Nieznajomy wyglądał niemalże nieludzko i zapewne też tak było, zważywszy, iż poruszał się tak wyniośle, unosząc swój podbródek wysoko, by ukazać się w akcie dominacji. Wydawał się niezainteresowany tłumem, aż nagle powiódł spojrzeniem o cale dalej, a jego oczy błysnęły szczerym, intensywnym złotem, tak mocnym i jaskrawym, iż Yeosang nie dowierzał, że są realnymi.

Jednakże nie był to pierwszy raz, kiedy dane mu były je ujrzeć. Niegdyś... przed dawnymi latami, kiedy był zaledwie młodym lisiątkiem jego już dawno utracona matka posiadała podobiznę Kinko przed wyjściem z ich chaty, napominając, by ukłonić się bożkowi słońca przed wyruszeniem i poznawaniem nowego, ofiarowanego im dnia, aby podziękować za możliwość i błagać o szczęście. To było dawno, lecz obraz nigdy nie uleciał z głowy dojrzewającego chłopca.

Nagle za złotowłosym pojawił się ktoś inny, o cal bądź dwa niższy, choć wciąż niezwykle wysoki i piękny... piękniejszy. Jego szczęka była lekko zaokrąglona, choć kości miał ostre, usta mniej pulchne, jednakże równie gładkie i zmysłowe. Jego włosy zalewały się zaś szarością, falami opadając nisko w dół, aby dosięgnąć rysy policzkowej, pokrywając w całości lewe oko. Jego skóra mieniła się pięknym, ciemnym odcieniem, choć wciąż naturalnym dla łagodnego, lisiego koloru, cudownie dopasowując się do czarnej, jedwabnej koszuli wyszywanej srebrną nicią, podkreślając również perfekcyjny kształt szczupłej talii. W przeciwieństwie zaś do swego poprzednika wydawał się bardziej zainteresowany publiką, zerkając na boki swoimi bystrymi oczami połyskującymi czystym, pięknym, choć wciąż nierealnym odcieniem srebra.

Obaj byli niemalże eterycznie ładni w swej pięknej, szczupłej budowie i choć nie dostrzegalne były ich ogony, ani uszy, wciąż niepodważalnym faktem było, iż nie byli ludźmi. Nie zwykłymi. Nie. To byłby okrutnie wielki błąd tak stwierdzić.

Nagle nieludzkie spojrzenie uciekło wprost w kierunku Yeosanga, wbijając się w niego z taką siłą i intensywnością, iż niemalże ten cofnął się o krok oszołomiony. Powstrzymała go jednak obroża zmuszająca do przynależności, choć oczarowany umysł pragnął zupełnie odmiennych rzecz. Rzeczy mu nieokreślonych... niedostępnych nawet dla jego marzeń. Jego serce przyspieszyło lekko, boląc otępiale w czułej piersi.

Nieznajomy nie odwrócił jednak spojrzenia do chwili, gdy po kilku chwilach musiał ruszyć do przodu, a zerkanie stało się niewygodne dla jego karku. I już nigdy nie spojrzał, a ich ciała zniknęły za drzwiami budynku.

-I koniec pokazu - Mruknął jego mąż, cofając się lekko - Zostań tu. Wracam za dziesięć minut - Wydawał się niezadowolony, choć puścił smycz, zwykle odchodząc i pozostawiając lisa zupełnie samotnego pośrodku nieczułego tłumu, a Yeosang wiedział, iż nie może zostać w tym miejscu, musi znaleźć kryjówkę i odczekać chwilę, aż jego właściciel powróci, by znów zabrać go do domu.

Ciężko przepchał się przez nieznane mu postacie w rozpaczliwym pragnieniu wydostania się z pułapki. Jęknął cicho przez zagryzione zęby, kiedy poczuł, iż ktoś ignorancko depcze jego śnieżny ogon, niemalże cofając go o krok w krzyku. Przełknął bolesne łzy, nim uniósł lekko swoje obolałe futro, przyciskając je bliżej nóg w obawie przed kolejną agonią, nim czmychnął dalej, skutecznie ignorując każde skaleczenie, pchnięcie, czy zapewne nie tak niechcących dotyk, aż uczuł odrobinę świeżego powietrza i błogie rozluźnienie, którym przemknął, nie znając wyjścia z drobnego korytarza życia. Prawie nierealne było to, iż nikt nie zastąpił mu drogi w tak gęstym tłumie, jednakże nie narzekał, korzystając z okazji, gdy wypadł pomiędzy dwa wysokie budynki. 

Cienka alejka była długa na kilkadziesiąt kroków, choć nieco szersza, dając mu perfekcyjne schronienie, choć na kilka najbliższych minut, nim będzie musiał powrócić do piekielnego tłoku ludzi i lisów. Oparł się więc o ścianę, oddychając powoli i miarowo, aby wypełnić swe zmarnowane płuca odrobiną rześkiego powietrza, choć mógł pomarzyć o swym ukochanym miejscu pachnącym świeżymi liściami drzew, które kołysały się na błogim wietrze pustkowia. Niemalże uśmiechał się, ocierając lekkie łzy, które ku jego szczęściu nie opadły na blade policzka, nim jego ciało zamarło, słysząc lekki szelest.

W przerażeniu uniósł skroń, spoglądając o cale wyżej na mężczyznę... jego czarną koszulę... przystojną twarz... srebrne oczy. Dokładnie te same srebrne oczy, które przed kilkoma chwilami obserwowały go tak zaciekle i pomimo dawnej ufności do bogów, Yeosang dawno ją już utracił, cofając o się o krok. Mężczyzna jednak nie poruszył się, również opierając się o ścianę, jak gdyby nigdy nic, nim sapnął, unosząc swą głowę w górę do opustoszałego z chmur nieba.

-Również nie przepadam za zatłoczonymi miejscami - Wyznał nagle głosem ładnym... pozazmysłowym, kiedy powoli powrócił spojrzeniem w kierunku kryjącego się, białego lisa. Ten zaś wciąż niepewny podkulił swój długi, puchaty, choć już brudny ogon pod uda w naturalnym akcie ochrony, nim przymknął powieki - Nie obawiaj się, nie przyszedłem cię tu zranić... pragnę z tobą porozmawiać - Yeosang zmarszczył brwi. Nietrudno było się domyśleć, iż jeśli jednym reprezentantem był bóg słońca, do jego sprzymierzeńcem będzie władca księżyca, jednakże co u licha ten od niego potrzebował? - Chciałem porozmawiać o nas... - Białowłosy przechylił głowę w niezrozumieniu do tego stopnia otępiały, iż nie cofnął się, kiedy jego towarzysz podszedł bliżej.

-Czemu? - Spytał głosem marnym i cichym, choć przywykł do tego tonu tak zaskakująco łatwo, ulegając kilku następnym ciosom. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, a jego cudowne, niezwykłe usta wykrzywiły się w pięknym grymasie.

-Bo jesteś moją bratnią duszą, Yeosang.



The other half of the soul //SeongSangWhere stories live. Discover now