Rozdział trzeci

217 15 8
                                    

Dotychczasowo targ handlowy głównej osady był miejscem pełnym uprzejmości i samoistnego zaufania, którym dzieliły się szczodrze lisy, jednakże wraz z ekspansją i to zatraciło swego nieprawdopodobnie magicznego szyku, przeistaczając się w czystą rzeźnię kłamstwa i dogłębnej nienawiści. Niegdyś żyjący w dostatku przedstawiciele wpółdzikiego gatunku, teraz kajają się u stóp nieznanym ich osób, żebrząc o odrobinę posiłku... ofiarowując swe zmizerowane przez głód i pragnienie ciała. Łzy same cisnęły się do oczu na widok ich wychudłych, niemalże nieistniejących policzków. Oczu zapadniętych i bladych od martwoty. Palce powykręcanych, niemalże obrzydliwie od licznych złamań bez najpotrzebniejszej opieki medycznej... Ogony, duma ich niegdyś majestatycznego gatunku, ogony pełne brudny, kurzu, wyzbyte przynajmniej połowy naturalnej objętości.

Nie było jednak rzeczy, do których nie można by było przywyknąć.

Yeosang zgrabnie odwracał spojrzenie od obrazu biedy i ubóstwa, ignorując fakt, jak jego serce kurczy się boleśnie w piersi przez niemoc... niezdolność do najprostszej pomocy. Ile to było wydać odrobinę złotych monet, aby uratować jedno bądź dwa istnienia od niechybnej śmierci? Nigdy nie rozumiał, jak ludzki gatunek był w stanie przeżyć tak wiele lat, trzymając w sobie tak wielką nienawiść i apatyczność, apatycznie niszcząc piękno harmonijnej zgody. Jego osada nigdy nie pławiła się w złocie, tak, jak wilcza, czy kocia, więc też nigdy nie rozumiał, co podkusiło tych barbarzyńców, aby ich zaatakować, jednakże nie mógł odezwać się słowem. Nie mógł zadać pytania. Nie mógł gdybać. Gdyż pomiędzy tą rozpaczliwą walką o swe życie, nie był nikim więcej niż niewolnikiem w dłoniach tyrana.

W przenośni i dosłownie, gdyż sapnął boleśnie, kiedy jego przy ciasnawa, skórzana obroża została szarpnięta, ciągnąc go w niemal przeciwnym kierunku. Milczał jednak udręczony, zniżając się do poziomu, do jakiego został tak smukłe zdegradowany... do poziomu robaka, bądź zwykłego szczura, który jedynie czasem potrafił zadowolić swym wyglądem. Przywykł jednak już do poniżenia z powodu obroży, która zdobiła jego smukłą szyję, choć niegdyś zapewne śmiałby się z tego powodu. Przyzwyczaił się również do skąpych ubrań, które odsłaniały więcej, niżeli zasłaniały. Zaakceptował, gdyż nie miał innego wyboru.

-Coś dużo dziś ludzi - Mruczał jego ludzki mąż, zmuszając, aby lis podążył o krok za nim. 

Yeosang zapewne trafił najgorzej, gdyż jego udręka nie skończy się wraz ze śmiercią głodową. Jego aktualny posiadacz nie lubił go sycić posiłkiem, zwykle pozostawiając zaledwie tyle, aby utrzymać smukłe, dzikie ciało przy życiu, eksponując jego piękną sylwetkę na pokaz nie tylko jego, acz wielu. Zmuszany do posłuszeństwa... poddania się woli swego pana... zmuszony do kochania i wielbienia, choć te uczucia nigdy nie były i nie będą szczerymi. A w swym najszczerszym bólu utracił już wszelkie marzenia.

-Ludzie oczekują przybycia, proszę Pana - Odpowiedziała jedna z szykownie wystrojonych pań, które zwykle oczekiwały otrzymania swych zadań za drobną zapłatę.

-Przybycia kogo?- Dopytywał jego partner, choć Yeosang milczał, nawet niezbyt zainteresowany.

-Kitsune - Mruknął inny już głos, wybrzmiewając cicho, choć i tak przyciągnął ulotną uwagę lisa. Białowłosy uniósł swą skroń, nieuprzejmie wpatrując się w ukrytą w głębokim kapturze twarz, aby dopatrzeć się tam podobieństw do jego wyobrażeń. Poniósł jednak fiasko, choć nie poddał się, przechylając głowę z pewną dozą zainteresowanie nieznajomym, choć wiedział, iż może zostać za to surowo ukarany - Oczekują przybycia Kitsune.

-Czego? - Prychnął jego mąż, niemalże rozbawiony wiadomością, co sprawiło, iż serce Yeosanga zabiło mocniej w gniewie, jednakże stłumił to dawno nieukazywane uczucie pod przykrywką stoickiego spokoju. Pomimo wszystkich lat zawodu wciąż wierzył w boskich przedstawicieli swego gatunku, choć ci nie chcieli, bądź nie mogli brać udział w ich wojnie. Białowłosy cicho obstawiał to pierwsze.

-Lisie bóstwa, główni przedstawiciele tej odmiany hybryd nierzadko czczone - Wyjaśniła zamaskowana postać, spoglądając nieco na wygrodzoną ścieżkę pomiędzy tłumem, gdzie zapewne miały przejść wspomniane Kitsune. Nagle jednak mąż zwrócił się ku Yeosangowi, który szybko opuścił swą skroń w geście poddaństwa.

-Wiesz coś o tym? - Spytał podejrzliwie, a chłopiec skinął szczerze głową, wiedząc, iż jego kłamstwo mogło wróżyć jedynie ból i niepotrzebne cierpienie. Mężczyzna znów prychnął ignorancko, choć nie poruszył się ze swego miejsca - Zobaczmy więc te całe bóstwa. Pewnie to durni przebierańcy - Mruknał, nim ponownie spojrzał na zjawę u ich boku - Po co tu przyszli? - Na te słowa białowłosy lis znów uniósł oczy, choć już nieco subtelniej, aby nie otrzymać zapewne należytej kary za nieposłuszeństwo.

-Mają dyskutować z władzą osady na temat pokoju... - Pragnął dokończyć, lecz jego słowa przerwał głośny śmiech mężczyzny Yeosanga, który nagle przeczesał swoje ciemne włosy w obfitującym kpiną uśmiechu.

-Pokoju? - Parsknął rozbawiony i chłopiec mu się nie dziwił, zważywszy, iż wojna zwieńczyła się już przed laty, aż każdy lis zapomniał o upragnionej wolności. Postać jednak skinęła głową, wciąż nurtując białowłosego swoim dziwnie znajomym głosem.

-Dotychczas Kitsune nie mogły mieszać się w wojnę o swój pokrewny gatunek, zważywszy na ich boskie wymiary, jednakże teraz postanowili, iż sprawy zaszły za daleko, a jeśli lisy nie odzyskają swej wolności cielesnej, podejmą wszystkie środki, aby wywalczyć to na własną rękę - Wyznał nieznajomy, lekko spoglądając na Yeosanga, kiedy jego partner wydawał się wciąż rozbawionym.

-Już to widzę... wyplewimy ich, jak każdy inny stawiany nam opór, ale niech przyjdą, szczerze tęsknie za zabijaniem, a to truchło - Dla podkreślenia kopnął szczupłą nogę białego lisa wprost w uszkodzoną poprzedniego dnia łydkę, sprawiając, iż ten zachwiał się, przygryzając do krwi swoje malinowe wargi, aby nie wydusić z ust ani jednego dźwięku bólu - Już mi nie wystarcza. Rozumiesz, że nawet się nie broni? - Prychnął, jak gdyby dał Yeosangowi powód, aby walczył o siebie po tych wszystkich latach zmarnowania - Żałosne. A tak w ogóle, mówiłeś, że sprawy zaszły za daleko. Czemu tak nagle sobie tak to postanowili? - Postać uniosła o cale swą skroń, pozwalając białowłosemu ujrzeć nieco jego okrutnie znajomej szczęki.

-Chodzi o powiązanie dusz. W lisim świecie ma to wielką wartość, jednakże jeszcze większą zyskuje w zaświatach, które chroni Byakko. Okazało się, iż coś kruszy się w jego duchowym świecie, kiedy zbyt wiele lisów przechodzi tam nieusatysfakcjonowanych.

-Brzmi do dla mnie jak stek bzdur, ale jasne - Zachichotał mężczyzna, zupełnie nieświadom, kiedy jego lis niemalże zachłysnął się powietrzem, dostrzegając oblicze nieznajomego, który uśmiechnął się lekko w swej chytrości.

Wooyoung.

-Już niedługo przyjacielu wszystko ulegnie zmianie - Mruknął młody lis, kiedy jego oczy błyszczały triumfem.

-Tak, to i tak nie ma znaczenia - Mruknął ludzki mąż, zupełnie nie świadom, iż te słowa nie były kierowane do niego.

The other half of the soul //SeongSangWhere stories live. Discover now