Rozdział 41

609 42 39
                                    

-Zaczniesz sama, czy ja mam mówić?-Stanął na środku pokoju i nerwowo tupał nogą.

Judy nie miała pojęcia jak rozpocząć rozmowę, ale widząc rozjuszenie na jego twarzy, postanowiła zadać pytanie.

-Co wiesz na temat mojego dzieciństwa?-Ominęła go i usiadła na kanapie.

Nie tego się spodziewał. Miał nadzieję, że najpierw wytłumaczy mu kwestię swojego zdrowia, ale skoro uznała, że lepszym pomysłem jest podjęcie innego tematu, nie będzie się spierał. Sam był ciekaw tego, co ma mu do powiedzenia.

-Wiem tylko tyle, że Twoim rodzicom nie powodziło się zbyt dobrze. Oboje nie pracowali, a Ty byłaś ich jedynym dzieckiem-odparł, nie ruszając się z miejsca.

-Tak, to że nie pracowali było tylko kroplą w morzu tego piekła, które nazywamy dzieciństwem-szepnęła.

-Co masz na myśli? Bili Cię?-Podszedł bliżej i usiadł na drugim końcu kanapy.

-Bili to mało powiedziane. Oni mnie maltretowali-wydusiła.-Spójrz.-Pochyliła głowę i odgarnęła włosy, a kiedy się przyjrzał, zauważył podłużną bliznę.-Ojciec rozbił mi butelkę na głowie tylko dlatego, że zabrakło mu alkoholu, a ja nie miałam pieniędzy na to, żeby go zdobyć.

-Ile miałaś wtedy lat?-Dotknął opuszkiem palców rozcięcia, jakby chciał sprawdzić, czy coś takiego naprawdę miało miejsce.

-Dwanaście-Wyprostowała się i oparła na kanapie.-Nie zabrali mnie nawet do szpitala. Ja nie wiem jakim cudem się to zagoiło-wzruszyła ramionami.

-A Twoja matka? Nie zareagowała?-Dopytywał.

-Kazała mi jeszcze posprzątać resztki szkła-prychnęła.-Wiesz, Jake, nie tylko Ty od czegoś uciekasz. Ja robię to przez całe życie-uśmiechnęła się lekko.

-Powiedz mi, to nazwisko: Judy Marston, rozumiem, że to jest Twoja prawdziwa tożsamość. A Judy Reed? Miałaś męża? Nie dokopałem się jeszcze do tych informacji, dlatego chciałbym wiedzieć.-Mocno liczył na to, że zaprzeczy.

-Nie miałam męża. Wysłuchasz mojej historii?-Spojrzała na niego, a on tylko skinął głową w odpowiedzi.

Wzięła głęboki oddech i przymknęła powieki. Przed oczami pojawiły jej się obrazy z przeszłości. Przeszłości, którą próbowała zakopać głęboko we własnej podświadomości, ale ona zawsze ją doganiała i ściskała w swoich olbrzymich szponach. Przygryzła wargę i zacisnęła rękę na swoich spodniach. Bolesne wspomnienia zacisnęły pętlę na jej szyi, dusząc ją i zmuszając do konfrontacji.

-Miałam wtedy jakieś czternaście lat. Uciekłam z domu po kolejnej libacji alkoholowej i karkołomnej awanturze. Zawsze chodziłam w jedno i to samo miejsce. Do pustostanu ukrytego gdzieś pośrodku drzew i zaniedbanych pól. Tamtego dnia usłyszałam miauczenie. Zaciekawiło mnie to i podeszłam bliżej. Znalazłam zabiedzoną kotkę z czterema kociętami. Nie miałam pieniędzy, żeby kupić im coś do jedzenia, ale wtedy pojawił się on. Miał na imię Oliver. Zaproponował mi pomoc. Pobiegł gdzieś i wrócił za kilkanaście minut z jedzeniem dla tego kota. Tak to się właśnie zaczęło-opowiadała.

-Razem opiekowaliśmy się tymi zwierzętami, a gdy trochę podrosły, udało nam się znaleźć im domy. Nawet nie wiem, kiedy staliśmy się nierozłączni. Oboje pochodziliśmy z patologicznych rodzin i chyba to nas połączyło. Oliver był rok starszy ode mnie. To on nauczył mnie grać na gitarze. Obudził we mnie muzykę.-Wstała i podeszła do jednej z szuflad.

Z pudełka, zamykanego na niewielką kłódkę, wyjęła płytę. Włożyła ją do odtwarzacza i wtedy na ekranie pojawił się filmik, a na nim nastoletnia Judy i jasnowłosy chłopak w podobnym wieku, co ona. Oliver zaczął grać na gitarze i chwilę później oboje śpiewali jakąś miłosną piosenkę. Idealnie się uzupełniali. Brzmieli tak, jakby ich głosy były stworzone do wspólnego, niepowtarzalnego duetu.

Duskwood: Afterstory Where stories live. Discover now