Rozdział 38

530 62 27
                                    

Minął miesiąc. Miesiąc od tamtych pamiętnych wydarzeń. Kazutora dalej nie otrzymał żadnej wiadomości od Chifuyu, nawet go nie spotkał. Gdyby miał w sobie więcej odwagi, pewności siebie, pewnie by zadzwonił. Ale ilekroć trzymał już telefon w ręce, dopadało go mdlące poczucie winy i myśl, że Chifuyu by tego nie chciał. Dlatego nic nie zrobił w tym temacie. Starał się jakoś ogarnąć, zająć myśli czymś innym. Kończyło się to tym, że przesiadywał w pracy do późnych godzin. I... I nie potrafił  tym zapomnieć. Myślał o tym codziennie, każdego dnia miał nadzieję, że jakimś cudem spotka Chifuyu, bo wtedy, gdyby go zobaczył... No właśnie, co wtedy? Kazutora miał wątpliwości, czy zebrałby się w sobie, by do niego podejść i porozmawiać o tym wszystkim.
Westchnął ciężko, idąc przed siebie, jak to ostatnio miał w zwyczaju. Chodził codziennie na spacer, bez celu, tak po prostu. Skarcił teraz samego siebie w myślach. Dlaczego on się bał? Dlaczego nie mógł się po prostu rozmówić z Chifuyu? Cholera jasna, jakby to wszystko nie mogłoby być prostsze...

Z cichym westchnięciem spostrzegł, że znalazł się niedaleko marketu. Przystanął na chwilę, zatapiając się na moment we wspomnieniach. Tyle razy przychodził tu z Chifuyu, gdy byli już na przykład piątą godzinę na zewnątrz i zaczynali być głodni. Kupowali głównie Yakisobę. Chifuyu wspomniał kiedyś, że miał taki rytuał z Baji'm, że jedli po połowie. Kazutora pamiętał jego uśmiech, gdy sam zaproponował, by razem kontynuowali ten rytuał. Więc ilekroć kupowali Yakisobę, dzielili się po połowie.
Hanemiya uśmiechnął się w zamyśleniu na to przyjemnie wspomnienie i zerknął na godzinę. Tak, gdyby wciąż wszystko było tak jak dawniej, pewnie też o tej godzinie byliby w tym markecie, bo Kazutora skończyłby pracę i przyjechał na ich spotkanie. Za chwilę pewnie by wychodzili, Kazutora z siatką, a Chifuyu pytałby go z oburzeniem, czy niesie ją dlatego, że uważa go za słabego.

O, a teraz przecież doskonale widział, jak Chifuyu wychodzi ze sklepu sam, bez niego, z siatką z zakupami.

...

Że co?

- Eh?

Zamarł w bezruchu, widząc znajomą mu czarną czuprynę, której właściciel właśnie wychodził przez ruchome drzwi. Schował do kieszeni paragon i rozejrzał się, po czym... Jego wzrok zatrzymał się na Kazutorze. Morskie oczy na chwilę się rozszerzyły, a Chifuyu przystanął. Kazutora dosłownie wrósł w ziemię. Nie potrafił się ruszyć. Stali dosłownie dziesięć kroków od siebie, ale nie miał odwagi nawet o jeden krok go zmniejszyć. Po prostu stał i patrzył. Nawet nie wiedział, jak bardzo mu tego brakowało. Tego zwykłego widoku na ukochaną osobę. Możliwość zobaczenia go w zwykły dzień, podczas spaceru.
Otaksował go wzrokiem, jakby widział go po raz pierwszy. Z niejaką wściekłością dostrzegł, że pokaźne cienie pod jego oczami, które zniknęły, od kiedy Chifuyu przestał brać codziennie tabletki, powróciły. Jak mógłby również przegapić, że Matsuno wyraźnie zmizerniał, a w jego oczach coś przygasło.
Szybko się zorientował, że Chifuyu również mierzy go swoim morskim spojrzeniem. Przełknął ślinę. Nie wiedział, co robić. Czego się spodziewać.

Wtedy Chifuyu obrócił się w jego stronę i niespiesznie ruszył w jego kierunku. W jego oczach odżył nieco ten blask, który Kazutora zawsze widział, ale którego nie potrafił rozszyfrować. Chifuyu stanął przed nim i zadarł głowę, by na niego spojrzeć.

- Cześć. - powiedział, jak gdyby nigdy nic.

Kazutora spuścił wzrok na swoje buty. Nie potrafił na niego spojrzeć.

- Co jest? - usłyszał cichy śmiech. - Tak bardzo zaskoczyło cię to spotkanie?

- Można tak powiedzieć... - wymamrotał, patrząc w bok, byle tylko nie na Chifuyu.

Samotność - Kazutora Hanemiya x Chifuyu MatsunoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz