Rozdział 11

465 56 23
                                    

Ich spotkania zostały wydłużone. Najpierw do dwudziestu minut. Dwudziestu długich minut. Ale nie na długo im to wystarczyło. Oboje wkrótce zaczęli pragnąć więcej. Dlatego czas ich wizyt udało się przedłużyć do trzydziestu minut. Pół godziny w końcu również okazało się być za krótko. Więc znów poprosili o więcej. Przez kolejny miesiąc, czterdzieści minut ich satysfakcjonowało. A potem wrócili do punktu wyjścia. W następnych kilku miesiącach spotykali się na minut pięćdziesiąt.

W wakacje udało im się zdobyć godzinę.

Chifuyu myślał o tym, siedząc nad grobem Baji'ego. Tutaj zawsze dopadała go melancholia. Zaczynał myśleć więcej niż zwykle nad swoim życiem. Więcej niż powinien. Czuł, że znów się pogrąża, ale nie potrafił przestać. Nie w tym miejscu. W miejscu, gdzie wszystkie jego wspomnienia związane z Baji'm, powracały do niego.
Teraz Chifuyu wyrzucał sobie, że tu przyszedł. Że przyszedł tu przed spotkaniem z Kazutorą, a nie po. Znów będzie dociekał, dlaczego ma zły humor. A co miał mu odpowiedzieć? Nie chciał mówić, że wciąż codziennie chodzi do Baji'ego. Czuł, że zmartwiłby tym Kazutorę. A... Nie chciał go martwić. W ciągu tych miesięcy ich spotkań i wzajemnego poznawania się, Chifuyu odkrył, że nie lubi, kiedy jest powodem zmartwienia Kazutory. Zaskoczyło go to. Nie sądził, że będzie go to obchodzić. Nie, jeśli chodziło o Kazutorę. Nigdy by nie pomyślał, że będzie mu tym zależeć. Że będzie mu zależeć na nim...

Westchnął ciężko i podciągnął kolana pod brodę. Wpatrywał się tępo w napis na nagrobku. Wciąż tęsknił za Baji'm. Posmutniał się na wspomnienie tych wszystkich momentów, które spędzili wspólnie. Ale pamiętał też, kiedy Baji... Pobił go. Dla dołączenia do Walhalli. Widział wciąż jego twarz, tak beznamiętną, jakby nigdy nic ich nie łączyło. Jakby w życiu mu na nim nie zależało. To nie była prawda. Chifuyu to wiedział. Ale bolała go sama myśl, że Baji wciąż był w stanie dokonać tego wszystkiego...
Przestań! upomniał się w myślach. Nie myśl tak. To już przeszłość...
Ale właśnie ta przeszłość wciąż go dręczyła. Dlatego też nie wypominał Kazutorze, że ten zabił Baji'ego. Modlił się wręcz, żeby sam Hanemiya też sobie tego nie wyrzucał.
Bo nikomu nie życzył tego, co sam teraz czuł. A już szczególnie komuś, kogo lubił.

~*~

- Więc dopiero wtedy go uderzyłem. - wytłumaczył Kazutora.

Chifuyu parsknął śmiechem.

- No i dobrze tak gnojkowi. - założył ręce na piersi.

- Powiedz to Bobom. - prychnął Kazutora. - Cokolwiek zrobisz, choćby w obronie własnej, jeśli przyłapią się stojącego nad pobitym, to ty jesteś od razu winny. - westchnął i pokręcił głową. - Na szczęście jest pan Suzuki.

Chifuyu oparł głowę na ramionach, skrzyżowanych na blacie. Spojrzał z dołu na Kazutorę i uśmiechnął się lekko.

- Powinieneś znaleźć sobie hobby. - powiedział.

- Hobby? - uniósł brew. - Czy nasze rozmowy się liczą?

- Nie. - zaśmiał się Chifuyu.

- Dlaczego? - drążył Kazutora, uśmiechając się do niego. - Przecież lubię to robić. I rozmawiam z tobą codziennie. I chciałbym to robić cały czas.

Chifuyu znów się zaśmiał. Kazutora lubił, kiedy to robił. Lubił, kiedy Chifuyu się śmiał. Ale niepokoiło go, że mimo to, mimo jego śmiechu, Chifuyu wciąż wydawał się smutny. Wciąż wyglądał na samotnego. Ale kiedykolwiek Kazutora poruszał ten temat, Matsuno od razu go zmieniał. Nie chciał o tym mówić. Może się wstydził. W końcu, to nic, czym można się pochwalić...

- Chodzi mi o jakieś inne hobby. - powiedział blondyn. - Wiem, że nie macie tu wiele zajęć, ale może coś dałoby się znaleźć. - przyjrzał się Kazutorze. - Lubisz zwierzęta?

Samotność - Kazutora Hanemiya x Chifuyu MatsunoWhere stories live. Discover now