Rozdział 37

439 57 9
                                    

Kazutora przeklął szpetnie pod nosem, gdy prawie upuścił niesione pudło.

- Wow, spokojnie. - usłyszał śmiech pana Matsukawy. - Ty jeszcze tu siedzisz, Hanemiya? Twoje godziny pracy skończyły się dwie godziny temu.

Kazutora obdarzył go jedynie szybkim spojrzeniem spod zmarszczonych brwi, po czym ruszył po kolejny ładunek. Pan Matsukawa spoważniał. Coś było nie tak.

- Coś się stało? - zapytał, przyglądając się, jak Kazutora z niejaką złością układa pudła w stabilną stertę.

- Nie. - padła krótka odpowiedź.

Pan Matsukawa westchnął.

- Pewnie sobie myślisz, że to nie moja sprawa, ale sprawy moich pracowników to również moje sprawy. - oparł się plecami o ścianę. - No więc?

- Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.

Może powiedział to trochę mniej grzecznie niż chciał, by to zabrzmiało, ale w tej chwili niezbyt go to obchodziło. Starał się całą swoją uwagę skupić na ładunku.

- A ja naprawdę uważam, że powinieneś. - zmrużył oczy jego pracodawca. - Zupełnie wtopiłeś w pracę. Od kilku dni zbywasz wszystkich jakimiś półsłówkami. Chodzisz taki ponury, że kwiatki przy tobie więdną! - westchnął ciężko. - Trudno nie zauważyć, że coś jest nie tak.

- Miałem ostatnio trochę problemów. - odparł na odczepnego Kazutora. - Ale za chwilę wrócę do siebie.

Pan Matsukawa spojrzał na niego z powątpieniem. Ta "chwila" trwała już drugi tydzień.

- Chodzi o Matsuno, prawda?

Kazutora zawahał się, przestawiając kolejne pudło. Zerknął na pana Matsukawę. Mężczyzna skrzyżował ramiona na piersi i przekrzywił głowę.

- Naprawdę nietrudno zauważyć, że to o niego chodzi. - uśmiechnął się trochę smutno. - Normalnie dostawałbyś tysiąc telefonów, a dziś ani razu nie wyciągnąłeś komórki. Tfu, co ja mówię! Już drugi tydzień, kiedy tak jest.

Kazutora milczał. Nie wiedział, co na to odpowiedzieć.

- Pokłóciliście się? - zapytał pan Matsukawa.

- Można tak powiedzieć. - skrzywił się Kazutora. - Ale to nie ważne...

- O, to jest bardzo ważne. - przerwał mu mężczyzna. - Musiało pójść o coś poważnego, skoro aż tak się pokłóciliście. No? O co poszło?

- Ja... - zacisnął usta. - Bardzo go skrzywdziłem. Chciałem zrobić coś, żeby to naprawić i... Chyba zbyt daleko to zaszło. No i zrobiłem coś, na co on nie był gotowy...

Z ciężkim westchnięciem usiadł pod ścianą. Pan Matsukawa pokiwał głową i chwilę milczał.

- Przeprosiłeś go?

- Tak. Ale nie sądzę, żeby wtedy go to obchodziło.

- Nonsens, to dobrze, że to zrobiłeś. - uśmiechnął się pokrzepiająco. - Myślę, że on potrzebuje czasu. Zobaczysz, przemyśli to, oswoi się i przyjdzie porozmawiać. Byliście zbyt blisko, by tak nagle to wszystko runęło.

Kazutora milczał. Zbyt blisko. No właśnie, to wszystko wydarzyło się, bo stali się sobie zbyt bliscy. Oczy zaczęły go piec. No nie, jeszcze brakowało, żeby się rozpłakał przy swoim pracodawcy!

- Daruj już sobie dzisiaj. - uśmiechnął się mężczyzna. - Idź do domu.

Kazutora pokiwał głową i posłusznie w stronę swojego motoru. Dosiadając pojazdu, rzucił jeszcze panu Matsukawie spojrzenie przez ramię i skinął w podziękowaniu. Silnik zaryczał, Kazutora ruszył w kierunku swojego domu. Kilka łez zmoczyło jego twarz, ale nie przejął się nimi. Szczerze mówiąc, w ciągu ostatnich dnia często zdarzało mu się płakać z czasem bardzo błahych powodów. Ale co mógł poradzić? Szczęśliwy czuł się tylko wtedy, kiedy Chifuyu był obok.

~*~

Chie wpadła jak burza do pokoju Chifuyu. Niebieskim spojrzeniem otaksowała ciemne wnętrze, w którym po raz pierwszy było nadzwyczajnie cicho i ponuro. Zmarszczyła brwi i wbiła spojrzenie w kłębek kołdry na łóżku. Uderzyła się dłońmi w policzki, by opanować serce, rozpadające się na widok tak dobitego kuzyna i ruszyła w kierunku łóżku. Szarpnęła za kołdrę, ale ta ani drgnęła. Jeszcze raz, ale nie odniosła żadnego efektu. Krzyknęła z irytacji.

- Malutki, twoja kuzynka przyszła, to byś się chociaż przywitał! - złapała się za głowę. - Odsłoń rolety! Włącz muzykę! Wstawaj z wyra, niewdzięczniku!

Zapadła chwila ciszy, gdy kobieta nie doczekała się reakcji. Zmrużyła oczy. Peke leżał zaraz obok poduszki Chifuyu, teraz obserwując przyjaznym okiem poczynania Chie. Sasaki stęknęła i podwinęła rękawy. To może być cięższe niż jej się wydawało...
Jednym susem wskoczyła na łóżko, by wylądować na boku, twarzą do Chifuyu. Widok, który zobaczyła, roztrzaskał jej serce na tysiąc kawałków. Wyglądał okropnie. Ciekło mu w nosa, z opuchniętych i podkrążonych oczu, a uwadze Chie nie umknęło, że jej kochany kuzyn wyraźnie zmizerniał. Westchnęła cicho i czule pogłaskała go po włosach.

- Oj, kuzynku... - powiedziała. - Naprawdę jest aż tak źle?

- Jestem okropny, Chie. - załkał. - Jak mogłem... Zrobić coś takiego?

- Chodzi ci o to, że się przelizaliście, czy o to, że go wygoniłeś?

Chifuyu parsknął śmiechem, przez co nieco poleciał mu z nosa. Chie uśmiechnęła się, widząc, że sytuacja na froncie ma szansę poprawy i wyciągnęła chusteczkę.

- Fujka, malutki. - skrzywiła się teatralnie. - Ostatni raz dmuchałam ci nos, jak poszłam do szkoły, a ty wciąż byłeś przedszkolnym brzdącem.

Chifuyu dmuchnął w chusteczkę, a Chie rzuciła ją na biurko. Znów spojrzała na Matsuno, teraz nic nie mówiąc. Wiedziała, że chłopak się zbiera w sobie. Dała mu więc czas.

- Nie wiem już. - skulił się nieco bardziej. - Gdybym go nie pocałował, nie byłoby tego wszystkiego. Ale... Ale ja nie wiem, czy ja tego nie chciałem...

- Podobało ci się?

- Nie... Nie było źle...

- Nie ma takiej odpowiedzi. - prychnęła. - Tak albo nie.

Chifuyu wziął głęboki oddech. Nowe łzy popłynęły po jego policzkach.

- Tak. - wypalił w końcu.

- Okej, to jeden problem z głowy. - uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. - Teraz wiemy, że...

- Co wiemy? Nic nie wiemy! - załkał Chifuyu. - Chie, ty nie rozumiesz, że...

- Ty się chyba nie rozumiesz! - poderwała się do siadu i wycelowała w niego palcem. - Dla mnie to było jasne, jak bum cyk-cyk, że się lubicie o wiele za dużo jak na przyjaciół! Przyznaj się w końcu, że się zakochałeś!

Chifuyu wytarł łzy w kołdrę.

- Ale to nie ma sensu. - wyszeptał. - Dlaczego miałbym zakochać się w kimś, dla kogo umarł mój chłopak...?

- Chifuyu, posłuchaj mnie. - westchnęła, znów kładąc się obok. Położył mu dłoń na policzku. - Żyjesz przeszłością. To niezdrowe. Powiedz, czy naprawdę myślałeś o tym, gdy byłeś z Kazutorą? Gdy z nim rozmawiałeś?

- Nie...

- No właśnie. - poklepała go lekko po twarzy. - Dopadało cię wtedy, kiedy dopiero zaczynałeś o tym myśleć. Coś ci powiem. - objęła go i przyciągnęła do siebie. - Tak właśnie działa miłość. Wtedy nie liczy się przeszłość, tylko to, co tu i teraz. To, co z tą osobą cię łączy jest silniejsze, niż to, co kiedyś was do siebie zniechęciło. On cię kocha, Chifuyu. - pocałowała go w czubek głowy. - A ty?

Chifuyu wtulił się w klatkę piersiową Chie. Nawet nie wiedział, jak wielką ulgę odczuła teraz jego kuzynka, gdy zobaczyła, że jej kuzyn w końcu coś zrozumiał!

- Ja też. - szepnął. - Tylko co ja mam teraz zrobić?

- Damy radę. - powiedziała spokojnie. - Wszystko się ułoży. Coś wymyślimy.

Chifuyu jeszcze długo łkał, dochodząc do siebie po tym, jak odkrył i w końcu nazwał swoje uczucia. Dobrze wiedział, że będzie musiał coś z tym zrobić.
W końcu Kazutora czekał na to już wystarczająco długo.

Samotność - Kazutora Hanemiya x Chifuyu MatsunoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz