Rozdział 4

520 51 35
                                    

Chifuyu pogłaskał Peke J'a po głowie na pożegnanie i wyszedł z domu. Odetchnął głęboko, wychodząc na zatłoczoną ulicę. Nie miał pojęcia, dlaczego znów tam szedł. Co mu strzeliło do głowy, żeby powiedzieć Kazutorze, że postara się przyjść? Gdyby nic takiego nie deklarował, teraz mógłby ze spokojnym sumieniem siedzieć w domu. Całkiem sam. Z Peke J'em, który ocierałby się o jego nogi, gdy on sam leżałby pod kilogramem koców i pewnie znów by płakał...
Nie! Stop! Dlaczego tak myślał? Dlaczego starał sam sobie wytłumaczyć, dlaczego idzie do Kazutory? Czy to naprawdę wymagało usprawiedliwienia? Po prostu czuł litość do tego zaledwie rok starszego chłopaka. Nie potrafił sobie wyobrazić siebie na jego miejscu. Wzdrygnął się na samą myśl.
Ciekawe, co teraz robił. Zbliżała się szesnasta, a Kazutora powiedział, że po szesnastej nie ma nic do roboty. Co zatem będzie robił po wizycie Chifuyu? Co można było robić całymi dniami więzieniu dla nieletnich? Chifuyu wsadził ręce głębiej do kieszeni burej bluzy. Robiło się chłodno. Zbliżała się jesień, a po niej zima. Trzeba będzie ubierać się na cebulkę. Chifuyu pomyślał, że nie wie, czy chciałoby mu się drałować do Kazutory w ten śnieg i mróz, by pogadać z nim te kilka marnych minut. Ostatnio odniósł wrażenie, że strażnik, który ich pilnował, specjalnie przypominał im o istnieniu zegara. Co za chamstwo. Przecież widział, że...
Zatrzymał się i spojrzał tępo przed siebie. Że co? Że dobrze mu było porozmawiać z kimś takim jak Kazutora? Że miał wtedy dopiero zacząć się rozkręcać? Matsuno prychnął cicho pod nosem.
Wariuję, pomyślał. Po prostu rzuciło mi się na mózg...
Spojrzał w bok. Starsza kobieta właśnie rozkładała stoisko z gorącą czekoladą, a wokół już zebrała się grupka ludzi. Obok młody mężczyzna sprzedawał przypinki. Chifuyu przełknął ślinę. Przypomniał sobie szary strój Kazutory. Szara koszulka, spodnie... Trochę jaśniejsze lub ciemniejsze, ale zawsze ten szary.

To taki znak rozpoznawczy tutaj.

Zacisnął usta. Znak rozpoznawczy. Rozejrzał się. Podszedł do stoiska z czekoladą. Pił ciepły napój, jakby mogło to rozwiać jego wątpliwości, co do podejmowanej przez niego właśnie decyzji. W końcu skierował swe kroki pod stoisko z przypinkami.
Oszalałem, pomyślał. Kompletnie mi odbiło.

- Przepraszam. - powiedział do sprzedawcy. - Po ile te przypinki?

~*~

- Masz gościa.

Nareszcie! Kazutora czekał na to cały dzień! A teraz, od pół godziny, jego oczekiwanie stało się jeszcze bardziej niecierpliwe. Od szesnastej chodził niespokojnie po pokoju, grzebiąc w ubraniach, przerzucając kartki w książce lub po prostu gapiąc się przez okno. Potrzebował do kogoś otworzyć gębę. Nie, nie do kogokolwiek. Do Chifuyu. Czuł wewnętrzną potrzebę, by tą osobą, z którą będzie rozmawiał, był właśnie Chifuyu Matsuno.
I oto nadszedł ten długo wyczekiwany przez niego moment! Kazutora zgarnął przygotowaną wcześniej białą bluzę.

Czy to twoje jedyne ubrania?

Faktycznie, od początku pobytu tutaj, dostawał same szare ubrania, a sam też nie zmieniał koloru, bo nie widział w tym sensu. Ale swoją białą bluzę trzymał w szafie wśród wszystkich odcieni szarości. I właśnie tę białą bluzę postanowił teraz założyć na spotkanie z Chifuyu.
Wyszedł żwawym krokiem ze swojego pokoju i ruszył w kierunku sali widzeń. Jedyne, co go teraz denerwowało, to ten natrętny Bob, który wciąż się od niego nie odczepił. Odkąd zaczął rozmawiać z Chifuyu, obecność strażników znów mu przeszkadzała. Choć, bardziej chodziło o ich obecność podczas wizyt Matsuno. Kazutorę aż świerzbiły ręce, by ich wygonić. Ale nie mógł nic z tym zrobić. Musiał to zostawić tak jak było.
Wszedł do sali widzeń, od razu kierując spojrzenie na osobę po drugiej stronie szyby. Uśmiechnął się.

Samotność - Kazutora Hanemiya x Chifuyu MatsunoWhere stories live. Discover now