Rozdział 5

504 44 42
                                    

Mimo swoich słów, Chifuyu przyszedł i następnego dnia. I kolejnego również. Przyszedł również dnia trzeciego, czwartego i każdego kolejnego. Przez całe dwa tygodnie chodził codziennie odwiedzić Kazutorę. Hanemiya każdego dnia wyczekiwał godziny szesnastej i wtedy zaczynał odliczać czas, kiedy do jego pokoju zapuka Bob i powita go tradycyjnym: „Masz gościa". Gdy tylko widział siedzącego po drugiej stronie Chifuyu, robiło mu się lżej na duszy i miał wrażenie, jakby jego umysł się oczyszczał.
Jak to wyglądało z perspektywy Chifuyu? Jakimś sposobem chłopak zawsze znajdował czas na złożenie kilkuminutowej wizyty Kazutorze. Czuł, że gdyby tego nie zrobił, nie miałby spokoju do końca dnia. To było jak jego prywatny rytuał, który musiał wypełnić, bo bez niego czegoś mu brakowało. Jego podejście do Kazutory wciąż ciężko było nazwać „sympatią". Nawet samemu Chifuyu trudno było to zdefiniować.
Ich relację chyba najtrafniej określało stwierdzenie: „wzajemna akceptacja". Obydwoje akceptowali swoje towarzystwo i czuli się w nim dość swobodnie.

Tego dnia Chifuyu przyszedł nieco później niż zwykle. Kazutora otrzymał wiadomość o gościu dopiero po siedemnastej, a to oznaczało, że przez okrągłą godzinę włóczył się bez celu po pokoju. Zauważył dopiero, gdy wyszedł, jaki był nerwowy. I jak wielką ulgę odczuł, gdy nadeszła jego długo wyczekiwana wiadomość. Zaczął się zastanawiać, czy to normalna reakcja. Porozmawia o tym z panem Suzuki...
Wszedł przez metalowe drzwi i momentalnie strzelił spojrzeniem w stronę Chifuyu. Uniósł brew. Blondyn marszczył nos i wyglądał na rozdrażnionego. Mamrotał coś pod nosem, patrząc na ekran telefonu. Przytupywał nerwowo nogą i w pewnym momencie nawet syknął jakieś przekleństwo. Kazutora niespiesznie usiadł naprzeciw niego, ale Chifuyu nie zaszczycił go nawet ukradkowym spojrzeniem. Hanemiya przekrzywił głowę, a jego usta drgnęły w uśmiechu.

- Ktoś tu przyszedł nie w humorze. - powiedział.

Teraz Chifuyu spojrzał na niego, ale spod zmarszczonych brwi.

- A niby z czego mam się cieszyć? - burknął, po czym rozsiadł się wygodniej na krześle. - Szukam butów.

- Butów? - Kazutora uniósł brew. - Po co?

- A do czego się używa butów? - przewrócił oczami Chifuyu.

- Nie o to mi chodzi. Dlaczego ich szukasz?

- Bo... Zepsułem. - bąknął zawstydzony.

- Co zrobiłeś?

- Zepsułem! - uderzył dłońmi w blat przed sobą i poderwał się z miejsca.

Kazutora spojrzał na niego z dołu, nie spodziewając się takiej reakcji. Uśmiechnął się nieco niepewnie, a Matsuno zaczął mówić z oburzeniem:

- Tylko nie myśl sobie, że to moja wina! Absolutnie nie! Ja miałem w tym najmniejszy udział! To ten dureń za mną łaził i groził! Co miałem zrobić?! Oczywiście, że chciałem mu przywalić, ale się spieszyłem! Nie jestem pizdą, żeby trząść portkami przed jakimś dresem! - usiadł z powrotem, ponownie włączając telefon.

- O... - Kazutora zamrugał. - A co... Się właściwie stało?

Chifuyu zamarł w bezruchu i wydawało się, że wstrzymał na chwilę oddech. Skierował wzrok na Kazutorę, a potem na chwilkę zmarszczył nos.

- No to tak. - odłożył na bok telefon i splótł palce. - Jakiś dres spod bloku zaczął się rzucać, że mam się z nim bić. Oczywiście, w pierwszym odruchu chciałem mu przyjebać, bo gościu wymagał jednego ciosu. Ale szedłem dość szybko i facet został z tyłu, więc myślałem, że się odczepi. Spieszyłem się na spotkanie Tomanu, nie miałem czasu na te pierdoły! - prychnął. - Ale gościu mnie dogonił i zaczął się rzucać, że zaraz mi wyjebie...

Samotność - Kazutora Hanemiya x Chifuyu MatsunoWhere stories live. Discover now