Rozdział 30

464 54 28
                                    

Kazutora podwinął rękawy czarnej koszuli i przeczesał dłonią włosy. Skrzywił się i zdecydował spiąć je w kitkę, zostawiając dwa żółte pasma z przodu. Uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze. Tak lepiej.
Odchrząknął i skierował się do drzwi wyjściowych. Ubrał się i po raz ostatni omiótł spojrzeniem swój dom. Pusty, bo mama już wyszła. Zgarnął klucze i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Jego mama była szczęśliwa, że jej syn nie spędzi tej wigilii sam. Powiedziała, że Kazutora ma oficjalny zakaz zerwania przyjaźni z Chifuyu, bo to złoty chłopiec. Hanemiya uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że prędzej czy później jego mama się przekona, że Chifuyu to naprawdę wartościowa osoba.
Szedł niespiesznie w kierunku domu Chifuyu, trzymając w dłoni dwie torebki z prezentami: jedna dla Chifuyu, druga dla Chie. Jego myśli wędrowały ku zbliżającemu się wydarzeniu. Był niezmiernie podekscytowany. Spędzi ten ważny dzień z osobą, którą kocha. Samo myślenie o tym przywoływało uśmiech na jego twarzy. To było dla niego jak nagroda. Nagroda za cały wysiłek, który wkładał we wzmocnienie relacji z Chifuyu na przestrzeni ostatnich lat.
Westchnął głęboko. Ile jeszcze będzie musiał to ciągnąć? Widział, że jest jeszcze za wcześnie na wyznanie uczuć. Chifuyu jakby odcinał go kompletnie od tego głębszego uczucia. Przyjaźń była tym poziomem maksymalnym. A przynajmniej tak to na razie wyglądało.

Zatrzymał się. Sam nie wiedział dlaczego, ale musiał się zatrzymać koło cmentarza. Wbił spojrzenie w metalową bramę wejściową. Zagryzł wargę i spojrzał na zegarek. Jeszcze miał czas. A przynajmniej miał go wystarczająco, by...
Przekroczył bramę i ruszył pewnym krokiem na ten jeden grób. Do osoby, która zawsze go słuchała i którą dziś czuł potrzebę odwiedzić.
Stanął nad grobem Baji'ego i chwilę milczał. Potem odchrząknął cicho i uśmiechnął się pod nosem. Na grobie leżały świeże kwiaty.

- Już tu był, co? - powiedział cicho. - On tu codziennie jest...

Chifuyu faktycznie wciąż codziennie przychodził. Kazutora nie wiedział kiedy, o której godzinie... Po prostu wiedział, że Chifuyu to robi. Tak samo jak wiedział to, że Matsuno wciąż bierze tabletki na sen.

- Wiesz, zmęczony już jestem tą całą maskaradą. - westchnął. - Nie chcę ciągle udawać, że nic do niego nie czuję. To już naprawdę denerwujące...

Wsadził rękę do kieszeni i spuścił wzrok na swoje buty. Było mu przykro. Przykro, bo Chifuyu wciąż nie postrzegał go w kategoriach, których on chciał.

- Nie wiem już, co mam robić. - wyszeptał. - Chcę mu po prostu powiedzieć, ale... Ale nie mogę, bo boję się, że go stracę. - zacisnął usta, żeby powstrzymać łzy cisnące mu się do oczu. - Dlaczego to takie trudne? Co ja robię nie tak?

Natrafił na coś dłonią w swojej kieszeni. Niemal natychmiast rozpoznał przedmiot. Jego kształt i struktura były mu aż zbyt znane. Wyciągnął talizman z kieszeni i utkwił w nim zamyślone spojrzenie.
Nie poddawaj się.
Kazutora westchnął i uśmiechnął się, po czym spojrzał na nagrobek. Miał wrażenie, że to właśnie w tej chwili powiedziałby mu Baji.

- Niech będzie. - powiedział, chowając talizman do kieszeni. - Nie poddam się tak łatwo.

~*~

Kazutora ledwo zapukał, a już usłyszał po drugiej stronie odgłos kroków. Uśmiechnął się, bo wiedział, że to Chifuyu biegnie na złamanie karku, by mu otworzyć. Nie mylił się. Drzwi się otworzyły, a jego przyjaciel powitał go ubrany w błękitną koszulę, z brzęczącym świątecznym kolczykiem w uchu i szerokim uśmiechem na ustach.

- No wreszcie! - chwycił go pod ramię i wciągnął do mieszkania. - Chie! Przyszedł!

Te dwa proste słowa zadziałały jak jakieś magiczne hasło. Z kuchni wyjrzała podekscytowana blond głowa o niebieskich oczach i zaraz w kierunku Kazutory wystrzeliła kobieta trochę starsza od niego, ubrana z bladoróżową sukienkę, dzierżąca w dłoni czapkę Mikołaja. Hanemiya zesztywniał, widząc determinację na twarzy nieznajomej, która skoczyła na niego i ze wrzaskiem wikinga wcisnęła mu czapkę na głowę.

Samotność - Kazutora Hanemiya x Chifuyu MatsunoWhere stories live. Discover now