Świńsko Czerwona Kopułka 17

7 0 0
                                    

17.

Kapitan Majer siedział jak najwygodniej się da na sprężynowym siedzeniu samochodu. Pojazd jechał szybko, wydając przy tym także dużo hałasu. Po raz kolejny sięgnął do kieszeni, aby upewnić się, czy ma przy sobie monetę. Oczywiście była ona regulaminowo na swoim miejscu; nie wykształciła nóżek przez ten czas i nie uciekła. Wyjrzał przez zamazaną szybę, trzymając przy tym rękę cały czas w kieszeni. Widział tylko jakieś zamglone i ciemne kształty, które znikały z pola widzenia, tak samo szybko jak się w nim pojawiały. Po kilku minutach wpatrywania się w nicość, znudziło mu się to. Odwrócił więc wzrok i zatrzymał go na siedzeniu przed nim. Zaczął myśleć o losach piątej kompanii zwierzęcej i o losach swojego przyjaciela.

Nagle hamulce wojskowego jeepa błyskawicznie się zacisnęły i pojazd zaczął mocno, wytracać prędkość. Kapitan wraz ze wszystkim znajdującym się w środku, poleciał do przodu. Zaraz po tym nastąpiło mocne uderzenie, które ostatecznie zatrzymało samochód, obracając nim i prawie wpędzając do przydrożnego rowu.

- Co to do cholery było!?! – Wykrzyczał z zapytaniem do kierowcy kapitan.

- Nie wiem, coś wyskoczyło mi na drogę. Nie widziałem niczego, ale coś wyskoczyło. Chyba to przejechałem.

- Sprawdź co to, no już, szybciej.

Piechur otworzył ostrożnie drzwi i na chwiejnych nogach wyszedł z samochodu. Bał się tego, co zrobi jego przełożony i tego co zaraz zobaczy. Zrobił kilka kroków, po czym szybko się odwrócił. Kątem oka zdążył już zauważyć jakąś brązową sierść, pociemnioną naturalną czerwoną barwą. Nie chciał, podejść bliżej, ale wiedział, że musi, to zrobić. Zmuszały go ku temu krzyki i pytania dochodzące z wnętrza samochodu. Odwrócił się, więc ponownie i zrobił te kilka kroków do przodu, tylko po to żeby zobaczyć sarnę.

Myślał że nie żyje, ale kiedy nachylił się nad nią, aby ją odsunąć od samochodu, ta energicznie poruszyła się. Mrugnęła swoim czarnym, wielkim od strachu okiem i zaczęła się wić w konwulsjach. Pomimo iż było to bardzo cicho, usłyszał to siedzący z tyłu i myślący o zielonych migdałach kapitan.

- Co tak długo? – Zapytał, otwierając drzwi i wychylając głowę, aby co nieco zobaczyć.

- To sarna, ciężkie bydle. Sam nie dam rady, kapitanie.

- Do najjaśniejszego cara, czy ja wszystko muszę robić sam?

Kapitan wygramolił się ze swojego siedzenia. Wstał na obolałych od zasiedzenia nogach i powoli poczłapał w kierunku przodu pojazdu. Nie patrzył gdzie idzie, więc potem z zadziwieniem spoglądał na parującą plamę krwi, w którą wdepnął.

- Dobra, bez pracy nie ma kołaczy – rzekł przełożony. Jego kierowca spodobał mu się, więc nie chciał się nad nim znęcać.

Dość niechętnie pomógł piechurowi, przesunąć sarnę na bok. Piechur chciał z ciężkim sercem pozostawić zwierzę gdzieś po środku ulicy, aby mogło chociaż zemrzeć na równej powierzchni. Kapitan Majer postanowił jednak, że będzie lepiej, jak zrzucą ją do rowu. Żołnierz nie miał tu nic do mówienia, musiał wykonać polecenie swego przełożonego. Przecież takie są zasady w każdym wojsku. Podwładny musi się zawsze i wszędzie słuchać swego przełożonego, nieważne czy jego pomysły byłyby mądre, czy też nie.

Tak więc potrzebująca pomocy sarna skończyła w mokrym rowie. Kapitan spojrzał na zwierzę i swoje rękawiczki mokre od krwi wytarł w swój płaszcz. Następnie wziął się do priorytetów, rzeczy ważnych. Spojrzał na zniszczony przód samochodu, był cały zdeformowany. Zderzak także nie należał do nienaruszonego stanu, był „pomalowany" czerwoną farbą pochodzącą, a jakże od sarny i trzymał się już tylko ledwo na jednym z trzech mocowań. Opadał ku ziemi tak, że gdyby odpalić samochód i ruszyć, to leciałyby z niego przez tarcie iskry. Jedna z lamp była także całkiem zbita.

Świńsko - Czerwona KopułkaWhere stories live. Discover now