Świńsko Czerwona Kopułka 15

10 0 0
                                    

15.

Śledztwo przeprowadzono najszybciej jak się dało. Zadanie to zostało powierzone Urzędowi Do Spraw Bezpieczeństwa i jego najlepszym ludziom. Na pierwszy ogień polecieli żołnierze, którzy mieli pełnić służbę na punktach obserwacyjnych. Zostali oni wszyscy porządnie przesłuchani przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Pytano każdego, czy widział i czy jego koledzy widzieli samoloty oraz co wtedy zrobili. Jeżeli były jakieś sprzeczne wiadomości, stawiano całą załogę danego posterunku pod sąd polowy, który najczęściej dokonywał wyroku kilku gramów ołowiu w tył głowy.

Według przesłuchań żołnierzy wynikało, iż większość załóg widziało samoloty i poczyniło wymagane przez regulamin środki. Chcąc dowiedzieć się, czy wiadomości zostały, naprawdę wysłane, Urząd Bezpieczeństwa wziął na drugi ogień stacje kontrolujące ich przepływ oraz ich załogi. Były to małe budki, w których łączyły się kable telefoniczne i druty telegraficzne. Wszystkie telegramy i niektóre rozmowy telefoniczne były zapisywane i archiwizowane w specjalnych schowkach. Można było także sprawdzić z którego posterunku została wysłana dana wiadomość. Stacje kontrolujące potwierdziły zeznania żołnierzy.

Następnie skontrolowano sprawność drutów i kabli. Owszem, niektóre druty lub drewniane kłody, na których ów druty były osadzone, faktycznie były zerwane lub wywrócone. W licznych miejscach zamiast nich znajdowały się tylko wielkie leje po bombach. Niektórych stacji kontrolujących po prostu nie można było znaleźć, ponieważ doskwierał im ten sam wybuchowy problem...

Po sprawdzeniu zawartości archiwalnych schowków stacji kontrolujących, milicjanci chodzili po okolicach miast oraz miasteczek i wybiórczo pytali przechodniów, czy widzieli samoloty; jeżeli tak, to gdzie i kiedy.

Na podstawie tych przypadkowych świadków, Urząd Bezpieczeństwa stwierdził, że ludzie i inne gatunki widzieli i słyszeli samoloty, ale byli zbyt daleko, aby poinformować odpowiednie służby lub po prostu było już za późno. Śledztwa na temat partyzantki w ogóle nie podjęto, ponieważ inspektor główny stwierdził: „Każdy przecież wie, że to pewnie oni. Poza tym nie chce mi się, marnować czasu. Pozmyślajmy trochę, tak jak zawsze".

Zgodnie z tym co powiedział inspektor główny, akta spisano „trochę" niezgodnie z prawdą. Kogo jednak obchodzi prawda? Ważne, że na grubej czerwonej teczce widnieje podpis inspektora głównego Urzędu Bezpieczeństwa. Przecież każdy wiedział, że jeżeli coś było przez niego podpisane, to znaczy, że na pewno jest to prawda.

Co znajdowało się w ów wielkiej stercie pożółkłych papierów okrytych czerwoną okładką? Otóż znalazły tam miejsce wszystkie nazwiska i zapisy z przesłuchiwań, osobiste dopiski poszczególnych milicjantów i ich jakieś niezrozumiałe wykresy lub inne dziwne obrazki takie jak piękny przykład zobrazowania słów słynnej zagadki: „Dwie kuleczki i armatka"; który ozdabiał stronę dziewięćdziesiątą-szóstą.

Oprócz tych wymienionych wcześniej rzeczy, w środku znajdowały się jeszcze inne gratki takie jak liczne plamy od herbaty i kawy, czy też tłuste ślady po kanapkach lub obiadach oraz jakieś ciemne klejące się zmazy po czekoladowych ciasteczkach, które ktoś nawet próbował wylizać. Cała ta teczka pokazywała jak wielką wagę Urząd Bezpieczeństwa przywiązywał do swojej pracy. Bo wcale nie wyglądało to tak, że siedzieli na dupach i jedli te ciasteczka, wysyłając w pole dwóch czy trzech ludzi, którzy mieli zbierać informacje. Sam inspektor główny nawet do tej teczki nie zajrzał. Nie znaczy to jednak, że nie pozostawił na niej żadnego śladu, nie, nie. Pewnego razu na kolację postanowił, że wychlipie sobie rosół. Niechcący położył miskę z zupą na teczce, czyniąc z niej podkładkę, mającą chronić biurko. Jadł tak ładnie, że po opróżnieniu miski z zupą na okładce powstał piękny świecący się okrąg. Jakby tego było mało, to potem do tego okręgu zleciały się muchy i te biedne akta jeszcze posrały.

Świńsko - Czerwona KopułkaWhere stories live. Discover now